Trzynasta odsłona cyklu Obiady czwartkowe i jednocześnie siódmy epizod w roku 2021. Tym razem piszemy o płytach z twórczością Jorge Villavicencio Grossmanna, Olgi Neuwirth, Karola Szumanowskiego i Pawła Łukomskiego.

 


AUTOR: Kyle Armbrust, Anna D’Errico, Joshua Oxford, Mivos Quartet, Talea Ensemble, James Baker
TYTUŁ: JORGE VILLAVICENCIO GROSSMANN: From Afar
WYTWÓRNIA: Kairos
WYDANE: 1.05.2020


Brazylijsko-peruwiańsko-austriacki kompozytor w pierwszym swoim dziele dla Kairos. Jorge Villavicencio Grossmann i jego dzieła, które łączą ze sobą europejską myśl kompozytorską i południowoamerykańskie inspiracje.

Jorge Villavicencio Grossmann nie porusza się po rejonach muzyki kameralnej, klasycznej, naturalizowany Brazylijczyk (kompozytor urodził się w Limie, wychował w Brazylii, po tym, jak życie w Peru stało się, ze względu na działalność Świetlistego Szlaku, trudne. W Brazylii Villavicencio Grossmann również rozpoczął swoją edukację muzyczną. Od wielu lat kompozytor mieszka w Stanach Zjednoczonych, wykładając na Ithaca College i stale tworząc kolejne utwory.

Uczelnia w Ithaca w stanie Nowy Jork jest przy From Afar szczególnie istotna. To tam zostały zarejestrowane dwie kompozycje, „Siray I” i „Partita”, odpowiednio w kwietniu 2012 i lutym 2020 roku. Ważna jest również treść From Afar, to w większości dzieła współcześnie napisane. Najstarsze, wspomniane już „Siray I” na Talea Ensemble, powstało w 2005 roku. Najnowsze, również wspomniane „Partita”, w 2019. To kompozycja na solową altówkę. Poza nimi mamy szereg dziewieciu krótkszych kompozycji na pianino i elektronikę („Ludi Mutatio” z 2015) oraz utwór-kolos, trwające siedemnaście minut „Da Lontano” z 2016 roku na kwartet smyczkowy. No i co?

No i jest dobrze. Żadnych spektakularnych uniesień, awangardowych wyznań i wywracania muzyki współczesnej o kilkadziesiąt stopni. Jest solidnie, momentami kameralnie, ale nowożytnie, jeśli chodzi o myśl kompozytorską. Villavicencio Grossmann słynie z wplątywania w wykorzystywane instrumentarium instrumentów rdzennych państw Ameryki Południowej. Były wypadki, gdy można było usłyszeć instrumenty z Peru, jak chociażby w „Whistling Vessels”. Tego na From Afar, niestety, nie ma. Jest standardowe instrumentarium naprawdę dobrych muzyczek i muzyków.

From Afar, idąc od początku do końca, to zgrabnie stworzone kompozycje łączące kameralność ze współczesną muzyką poważną. Wirtuozeria zarówno ansamblu Talea i kwartetu Mivos naprawdę robią wrażenie. Wydaje się, że koncepcja fortepianu i elektroniki nie została w „Ludi Mutatio” należycie wykorzystana. To można było zrobić ciekawiej niż tylko rozpuścić partię przetworzeń dźwiękowych jako tło dla fortepianu czy wyciągnąć dłuższe drone’owo-ambientowe pasaże w formie dodatków. Ściany dźwięków? Więcej cybernetycznego noise’u? Komputery, w ogóle elektronika, w tym efekty dają tak duże pole do manewru, że niedosyt w tym wypadku pozostaje.

Ale mamy „Partitę”, gdzie świetnie na altówce radzi sobie Kyle Armbrust i mamy też smykowe „Da Lontano”, utwór pełen napięcia, dźwiękowo liryczny i plastyczny. Taką dźwiękową sinusoidę natężeń, naprawdę ciężki do sklasyfikowania poza tym, że kompozytor poruszył tu sporo muzycznych tematów.

NASZA OCENA: 6

 


AUTOR: Vera Fischer, Lorelei Dowling, Anders Nyqvist, Björn Wilker, Florian Müller, Dimitrios Polisoidis
TYTUŁ: OLGA NEUWIRTH: Solo
WYTWÓRNIA: Kairos
WYDANE: 9.04.2021


Solo nawiązuje do serii wydawniczej Kairos, w której zaproszeni kompozytorzy i zaproszone kompozytorki prezentują swoje prace dedykowane pojedynczym instrumentów. Bez duetów, bez instytucji tria, bez wykorzystania ansambli. Jeden artysta bądź artystka, jeden instrument. No, czasem z dodatkiem. A u Olgi Neuwirth te dodatki również bywają nieoczywiste.

Wcześniej w serii Solo mogliśmy usłyszeć dzieła chociażby Toshio Hosokawy, Rebecki Saunders, Georges’a Aperghisa czy Salvatore Sciarrino. Co ważne, wszystkie albumy dedykowane są zawsze Klangforum Wien, wybitnemu ansamblowi związanemu z współczesną muzyką poważną. Chcecie mieć dobrych artystów do występu? Sięgnijcie po skład Klangforum Wien, nie zawiedzie was.

Nie inaczej jest na Solo Olgi Neuwirth. Sześć utworów, sześć instrumentów, sześcioro artystek i artystów. Do tego Elektronika, odtwarzacz CD umieszczony w fortepianie czy… maszyna do pisania. I naprawdę mocne kompozycje Austriaczki. No i mamy też perkusję z samplami, jazzową trąbkę („Fumbling and Tumbling” to świetny kawal muzyki, blisko jedenaście minut niemal improwizacji na dęciaka przez Andersa Nyqvista. W tym utworze nie ma ani trochę muzyki poważnej. Słyszymy krótkie, rwane frazy, jakby trąbka odpowiadała za wymierzanie rytmu. Słyszymy długie i wysokie akcenty nawiązujące do cooljazzowej estetyki. Słyszymy podniebne wirowania dźwięków w przestworzach, klasyczny jazz zbliżający się do bebopou. W końcu są też długie, pełne melancholijnego zawodzenia sekwencje dęciaka, tak urocze, niemal łamiące serce).

Bardzo ładnie Olga Neuwirth rozpisała partie perkusji w „CoronAction I: io son ferito ahimè”, utworze stworzonym specjalnie na tę płytę – pozostałe to zbiór z lat 2000-2018 – gdzie perkusji towarzyszą drone’owe sample. Ciekawostką będzie tutaj już sam tytuł, nawiązanie do epidemii koronawirusa przechodzi na płaszczyznę muzyczną. Nerwowość, wypełnione ciemnością dźwięki, przeniesienie nastrojów społecznych na warstwę melodyczną, zmierzch ludzkości i jej nadziei. Grane przez Björna Wilkera melodie są ciężkie, kanciaste, wypełnione niepewnością, zsyłają słuchaczy w tę (dosłowną) ciemność wypełnioną strachem. Przypomnijmy sobie, wróćmy pamięcią do marca, kwietnia, maja, dalej końcówki roku 2020, początków tego 2021, o czym myśleliśmy, czy się nie baliśmy, czy nie wmawialiśmy sobie objawów zachorowania, czy lockdown, zwiększenie zachorowań, w końcu sięgających naszych bliskich i znajomych, nie potęgowało lęku, nie wzbudzało powszechnej trwogi. Dziś, kiedy wszyscy spotykamy się już bez masek, kompozycja Olgi Neuwirth może nie budzi takich emocji, ale wystarczy cofnąć się o kilka(naście) miesięcy, żeby móc stwierdzić, że te chaotycznie wybijane rytmy, te przebijające się spod bębnów delikatne dzwoneczki, szmery w tle nie są dobrą ścieżką dźwiękową, czy nie nazwiemy „CoronAction I: io son ferito ahimè” muzyką pandemiczną.

Zaraz obok mamy altówkę w wersji ambientowo-drone’owej. Długie, rozdygotane melodie przeplatane szybkimi, pełnymi energii, opartymi na ekspresji Dimitriosa Polisoidisa nawiązują do wypalenia zawodowo-społecznego, japońskiego hikkikomuri. Sinusoida nastrojów kończąca się wyłączeniem z życia, wycofaniem, zaszyciem w domowym świecie. Odniesienie do lockdownu? Pewnie też, czy „Weariness heals wounds I” to świetny utwór? I to jak. Szerokie spektrum dźwięków altówki jest tutaj w pełni zaprezentowane. Nie można nie wspomnieć o Torsion Lorelei Dowling, która na fagocie wykręca niesamowite dźwięki. Początek, mocno drone’owy, szybko przechodzi w szybkie, delikatne melodie akcentowane co jakiś czas zejściem w niskie tony. Na wysokości 3:45 fagot zostaje wzbogacony elektroniką, samplami, słyszymy ambientowe pasaże, chroboczące szumy, w końcu nagrania ludowe, nagrania etniczne, jakieś prześwitujące, fałszujące motywy melodyczne jakby ze starego radia, jakiejś Śnieżki czy Jubilata.

Wykorzystywanie taśm (w przeszłości) czy płyt CD jako akompaniamentu, drugich, trzecich czy czwartych ścieżek do głównej linii nie jest czymś nowym, niekonwencjonalnym, innowacyjnym. Ale w „Incidendo/Fluido” Olga Neuwirth tak to sobie wymyśliła, żeby plejer wstawić do pudła rezonansowego fortepianu. Na płycie słychać nagrane dźwięki płynące z Fal Martenota, które współgrają z melodią wygrywaną na fortepianie. Dźwięki te rezonują, intensyfikują swoją siłę, wymowa instrumentów staje się jeszcze mniej czytelna, wszystko w końcu staje się jednym wspólnym muzycznym organizmem. Ale bardzo fajnym pomysłem było splecenie ze soba losów fleta i maszyny do pisania. Stary sprzęt marki Olivetti wybija rytm, stara się systematyzować raz czysty, raz fałszujący ton instrumentu Very Fischer. Nie wiadomo, kto odpowiada za obsługę maszyny, ale dzwonek oznaczający koniec wersu naprawdę sprawnie współgra z dziarskim fletem. Warto słuchać do końca, bo ostatnie sekundy „Magic Flu-Idity” to prawdziwa przyjemność.

NASZA OCENA: 8

 


AUTOR: Urszula Kryger, Marek Mizera, Camerata Scholarum, Wojciech Zdyb
TYTUŁ: Paweł Łukowiec: Anamorphosis
WYTWÓRNIA: Dux
WYDANE: 17.06.2020


Klasyka w najczystszej postaci. A raczej zbiór przeróżnych form muzycznych oscylujących wokół muzyki klasycznie pojmowanej z elementami wariacji oraz twórczości sakralnej. Nie brakuje też motywów dziecięcych. Anamorphosis Pawła Łukowca to udana podróż po jego twórczych zainteresowaniach.

Anamorphosis niemal w całości dedykowane jest Markowi Mizerze, pianiście, który pojawia się we wszystkich trzynastu kompozycjach. Tylko w pięciu towarzyszą mu albo Urszula Kryger, mezzo-sopranistka, albo Camerata Scholarum, orkiestra smyczkowa pod przewodnictwem dyrygenta Wojciecha Zdyba.

No i co my tu mamy? Paweł Łukowiec najpierw prezentuje swoje trzy kompozycje napisane po prostu dla dzieci. Miniatury dziecięce mają za cel edukowanie i zachęcanie najmłodszych do kontaktu z muzyką klasyczną. Na Anamorphosis słyszymy trzy: Marsz żołnierzyków, Sen kota na zapiecku i Taniec marionetek. To, jak można się domyślić, bardzo proste utwory bazujące na nieskomplikowanej linii melodycznej. Trochę frywolne, lekkie dzieła, w których ogromną rolę odgrywa wygrywany przez Mizerę rytm. Bo czym, jak nie rytmem, edukować i nakierowywać? To przyjemne, miłe do słuchania kompozycje i wydawać się może, że faktycznie mogą spełniać swoją zachęcającą do obcowania z muzyką funkcję. Ale o to należałoby podpytać dzieci.

Trzy impresje na fortepian dają Mizerze pole do manewru. Łukowiec stworzył utwory, które pianista może interpretować i reinterpretować na swój sposób, dodając improwizowane partie tam, gdzie tak naprawdę chce. Czy to robi? Mizera cały czas, w każdym z trzech „Impression” trzyma się ustalonych ram, nie szaleje, nie wydziwia, nie próbuje szukać czy mieszać w romantycznych czy neoklasycystycznych kompozycjach.

Ważna w kontekście zainteresowań Pawła Łukowca jest część nagrana z Urszulą Kryger. Mezzo-sopranistka śpiewa w czterech utworach, w których współpracuje z Mizerą. Już sam tytuł pierwszej kompozycji, „Ave Maria”, nakierowuje na muzyczne rejony, w których będziemy się poruszać. Muzyka sakralna, i wszystko jasne. I pełen kontemplacji, zamyślenia śpiew Kryger zachęca do zadumy.

Płytę kończy utwór tytułowy podzielony na dwie części. W pierwsza dedykowana fortepianowi solo ma lekko jazzowy wydźwięk. Druga, nagrana już z orkiestrą smyczkową, zmienia oblicze na bardziej teatralne z pewną dozą wariacji, a wykorzystanie skrzypiec, altówek, w końcu wiolonczel i kontrabasu sprawia, że „Anamorphosis 2” wybrzmiewa dramatycznie, z dobrze wyczuwalnym napięciem.

NASZA OCENA: 6

 


AUTOR: Joanna Domańska
TYTUŁ: KAROL SZYMANOWSKI: Piano Works vol. 2
WYTWÓRNIA: Dux
WYDANE:  26.10.2020


Druga i dotychcza ostatnia przygoda Joanny Domańskiej z utworami Karola Szymanowskiego w ramach serii Piano works w Dux. Pierwszą płytą, zresztą z numerem jeden, kompozytorka rozprawiała się z trzema kompozycjami wielkiego twórcy: „Métopes Op. 29”, „12 Studies Op. 33” i sonatą fortepianową numer 3, op. 36. Tym razem, na Piano Works vol. 2 Domańska sprawdza dziewięć Preludiów, wariacje, 4 etiudy i Fantazję w tonacji C-dur. I, co ważne, sięga po utwory młodziutkiego Szymanowskiego, bo Preludia kompozytor tworzył, gdy miał siedemnaście i osiemnaście lat. A najstarsze jego dzieło, „Fantazja C-dur op. 14” to wynik prac dwudziestotrzylatka.

Joanna Domańska jest specjalistką w dziedzinie twórczości Karola Szymanowskiego; już w 1997 roku otrzymała medal jego imienia za promowanie twórczości polskiego kompozytora. Co więcej, przez siedem lat prezesowała Towarzystwem Muzycznym im. Karola Szymanowskiego, artystycznie dyrektorowała też festiwalem Dni Muzyki Karola Szymanowskiego. To zobowiązuje.

A co można napisać o Piano Works vol. 2? To świetnie zagrany materiał Szymanowskiego z jego młodzieńczych lat, kiedy z całą pewnością można było powiedzieć o nim, że był zanurzony w Chopinie i Liszcie. Dlatego zarówno 9 Preludiów i 4 Etiudy to zbiór muzyki pięknej, wzruszającej, quasi-romantycznej. To też dowód na plastyczność i obrazowość kompozycji Karola Szymanowskiego, bo słuchając „Wariacji b-moll op 3”, a także i tych „4 Etiud op. 4”, widzi się obrazy piękne, pejzaże zazielenione i słoneczne, innym razem chłodne, oprószone śniegiem pola. Naprawdę bardzo ładna, klasyczna muzyka (co nie dziwi) oraz jej idealne wykonanie (to również nie dziwi).

NASZA OCENA: 7

 

Zobacz, co oznaczają nasze oceny

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA (ŚREDNIA)
%d bloggers like this: