W obiadach czwartkowych, oczywiście nieregularnie, pisać będziemy o muzyce poważnej, klasycznej, klasycznej współczesnej i… Zresztą sami zobaczymy o czym. Pamiętajmy, będzie nieregularnie.
AUTOR: Różni Wykonawcy: Hannes Kerschbaumer, Krassimir Sterev, two whiskas, Arditti Quartet, ensemble chromoson, Schallfeld Ensemble, Klangforum Wien, Emilio Pomárico, Leonhard Garms
TYTUŁ: Hannes Kerschbaumer: Schraffur
WYTWÓRNIA: Naxos
WYDANE: 10 kwietnia 2019
Dzieło Hannesa Kerschbaumera w repertuarze świetnych muzyków. Nie wiem, czy Kerschbaumera można wliczać jeszcze do grona reprezentantów młodego pokolenia, w końcu kompozytor w tym roku obchodzi trzydzieste dziewiąte urodziny; zresztą czy urodzeni w latach osiemdziesiątych to jeszcze młode pokolenie? Skupmy się na konkrecie, bo ten jest jeden – Schraffur to świetne wydawnictwo Kerschbaumera. Mnogość artystów i instrumentów, zaczynając już od utworu tytułowego, powala. „Schraffur” wykonany przez orkiestrę Klangforum Wien i klarnecistę Krassimira Stereva. Głęboka, drone’owa kompozycja przytłacza swoim ciężarem, kreując ponurą, mroczną rzeczywistość. Pojedyncze partie instrumentów, zniekształcone w czasie i przestrzeni, podkreślają minimalistyczne ciągoty austriackiego kompozytora. Oczywiście są momenty, gdy wybrzmiewa większa liczba instrumentów, dźwięki się nakładają, zazębiają, ale w głównej mierze słyszymy agresywny akordeon Stereva, cięte melodie skrzypiec, masywny róg czy świdrujące trąbki, oboje, saksofony czy puzon. Ale nie może dziwić takie wykonanie, zwłaszcza w przypadku Klangforum Wien, orkiestry związanej z Konzerthaus, Wiedeńską Salą Koncertową. To kolektyw specjalizujący się we współczesnej muzyce klasycznej.
Również ze współczesną klasyką obcuje na co dzień ansambl Schallfeld z Grazu, który w „Pedra.Debris” gra cage’owski minimalizm pierwszej wody – preparowane pianino, skrzypce i wiolonczela lekko wibrujące w swoim tempie, do tego pojedyncze frazy saksofonu. Dla odmiany siłę smyków usłyszymy w „Abbozzo IV”, gdzie kwartet smyczkowy (skrzypce, altówka i wiolonczela) zniekształca swoje brzmienie, zgina je, rozciąga, tnie, modyfikuje niczym w tunelu czasoprzestrzennym, generując drone’owe gęste i masywne faktury z jednej, a długie i spokojne ambientowe pasaże z drugiej strony. Momentami włosy jeżą się na przedramionach.
Mniej więcej podobne rozwiązania co w „Pedra.Debris” słyszymy w „Kritzung II”, dziele Kerschbaumera na prepatrowane skrzypce, elektronikę i drewniane obiekty. Slide’y na gryfach skrzypiec generują wysokie, agresywne tony, idąc w prawdziwy noise. Zresztą całe Schraffur Austriaka to tak naprawdę zniekształcanie muzycznej rzeczywistości, doprowadzanie jej do formy minimalistycznego hałasu. Teoretycznie słyszymy tutaj same oczywistości, zabawę preparowanymi instrumentami, skoki w natężeniach, balansowanie na granicy ciszy. Teoretycznie Kerschbaumer nie przygotował niczego, czego nie zrobili lub nie robią inni kompozytorzy w muzyce współczesnej, ale jest w Schraffur coś, co nieoczywiście przyciąga, zachęca. może też uwodzi? Nie, raczej hipnotyzuje i sprawia sadystyczną radość w tych dźwiękowych torturach.
NASZA OCENA: 8
AUTOR: Andrzej Karałow
TYTUŁ: Through
WYTWÓRNIA: Dux
WYDANE: 6 grudnia 2019
Andrzeja Karałowa poznałem przy okazji bardzo mocnej płyty After All (PRZECZYTAJ RECENZJĘ), którą kompozytor i pianista stworzył razem z hiszpańskim saksofonistą, Pablem Sánchezem-Escarichem Gaschem (wyd. Requiem Records w wówczas serii Opus). Wtedy Karałow skupił się na swoich pianistycznych zdolnościach, a z kompozycji autorskich można było usłyszeć „Geometrię nocy”. Na Through słyszymy pełnię zdolności warszawianina. Kompozytor na swojej płycie prezentuje cztery podzielone na poszczególne części utwory: Sonatę na skrzypce i fortepian, Through na skrzypce, klarnet basowy, perkusję i fortepian, Piano Trio na skrzypce, wiolonczelę i fortepian oraz Imploded Agglomeration na wiolonczelę, perkusję i fortepian”.
W każdej z kompozycji wiodącą rolę pełni fortepian Karałowa, do którego artysta dokooptował adekwatne (do tytułu) utwory. Sonata zaczyna się od zmysłowego Largo fantastico, gdzie zmysłowy dialog skrzypiec (najpierw solo, potem wkracza fortepian) z fortepianem, który pełni rolę akcentującego smyk tła, repetując zagrane przez Małgorzatę Wasiucionek motywy. Warto zwrócić uwagę na moment kulminacyjny kompozycji, gdy oba instrumenty wydają się improwizować – skrzypce i fortepian idą w wysokie tony, wibrując między sobą. Utwór przerywa żwawa i radosna część Allegro moderato – Presto e veloce, by Sonatę zamknąć Presto mistico, połączeniem nastrojowej jedynki i szybkiej dwójki. Bajkowo-nokturnowe „Through” zaczyna się świetnym intrem pianina, które z czasem przechodzi w regulaminowy utwór na skrzypce i mocny, dolny klarnet basowy, no i fortepian. Ależ Karałow kreuje w tym utworze senne wizje. Rozmarzone, delikatne, spokojne melodie potrafią z całą agresją przejść w prawdziwą burzę dźwięków (zwłaszcza w części Night Stream).
O całym wydawnictwie można by było napisać niezłą rozprawkę. Cztery kompozycje podzielone na łącznie trzynaście podutworów, gdzie prym wiedzie instrument Karałowa, któremu ciągle wdzięcznie towarzyszą smyki (skrzypce i wiolonczele). Żałuję, że kompozytor nie zdecydował się na zgranie ze sobą dwóch wiolonczel w partii „Imploded Agglomeration”. Dwugłos w nerwowym Sacred Place potęgowałby atmosferę napięcia i, śmiem twierdzić, w tej żwawej, quasi kakofonicznej części (środek) utworu sprawdziłoby się to znakomicie. Żal też niewykorzystanego potencjału jedynki (Sacred Place. Part I) kosztem części drugiej, którą trio Karałow, Agata Bąk i Łukasz Piotrkowski mogli rozegrać na modłę chaotycznej jedynki. A tak otrzymujemy dość sztampowe wyciszenie oparte na pojedynczych dźwiękach każdego z instrumentów. Może miało być neoklasycznie, z przełamaniem akademickich standardów, z ukłonem w stronę wymagającego nieoczywistego słuchacza chociażby Sacrum Profanum, ale wyszło właśnie bardzo akademicko. A mimo to jest naprawdę dobrze, choć może można było rozpisać całe Through na większą liczbę instrumentów, większą liczbę tych samych instrumentów oraz – co akurat nie dziwi w przypadku zamiłowania Karałowa do fortepianu – zmniejszenie roli klawiszy.
NASZA OCENA: 7.5
AUTOR: Radical Polish Ansambl
TYTUŁ: Radical Polish Ansambl
WYTWÓRNIA: Unzipped Fly Records Bôłt Records
WYDANE: 11 listopada 2019
Historia ta zaczyna się w Indiach, w Delhi, od Wacława Zimpla. A raczej zaczyna się w latach sześćdziesiątych w Indiach, od Tadeusza Sielanki. A może zaczyna się od lat wcześniejszych, na Sybirze, również od Tadeusza Sielanki. A może jeszcze wcześniej, w Sochaczewie i jego okolicach, również od Tadeusza Sielanki, który z rejonów Sochaczewa pochodził? Historia, długa, wieloletnia, obrastająca przy każdym jej podjęciu w kolejne legendy, których tak naprawdę nikt nigdy w pełni nie sprostuje i nie ustali, nabrała kształtu dzięki Michałowi Brzozowemu i Maciejowi Filipczukowi oraz ich Radical Polish Ansambl, który na swój warsztat wrzucił kompozycje Sielanki (dwie), a pozostałe to już autorska praca zespołu. Mazurki Sielanki, quasi-psychodeliczne, nabite transem kompozycje folkowe o hinduskim zabarwieniu, czasem też z niezłym bałkańskim groove’em („Tiers Monde”). Urzeka „Viglid”, w którym RPA wykreowali liryczną, metaszlachetną rzeczywistość. Grające delikatną, ambientową melodię skrzypce pięknie wybrzmiewają całą swoją szlachetnością, by w niespodziewanym momencie zakończyć i… zrobić miejsce ukrytemu nagraniu, które w spisie utworów nie figuruje, a które pojawia się jako cyfrowo-tropikalny kolaż dźwięków i sampli.
Ale wcześniej mamy „ Geranoi / Γερανοί” w trzech odsłonach. Hołd złożony Zygmuntowi Krauzemu, jego twórczości i wpływowi, jaki jego muzyka wywarła na Brzozowego i iFilipczuka. Pełna nostalgii, nastrojowa kompozycja rozpisana na trzy akty łączy ludowość z transowością i repetycjami. Tutaj tytuł ma też drugie dno – melodia skrzypiec unosi się w powietrzu jak lecące żurawie, zataczając koła, klucząc własnymi ścieżkami, walcząc z wiatrem, wirując, wirując… wirując.
Ale najlepiej wypada wariacja na skrzypce z solidnym, nienarzucającym się, ale wyczuwalnym akompaniamentem Piotra Gwadery na perkusji. Żywa, żwawa, taneczno-waleczna melodyka smyków tytułem nawiązuje do dwóch wiejskich skrzypków – Kazimierza Mety i Jana Gacy, kreując poniekąd ich muzyczny pojedynek. Szybkie tempo, wchodzące na siebie instrumenty, przyspieszanie gry, muzyczna, ludowa walka na całego.
NASZA OCENA: 7.5
AUTOR: Olga Neuwirth
TYTUŁ: Orchestral works: ..miramondo multiplo… / Remnants of Songs… An Amphigony / Masaot / Clocks without Hands
WYTWÓRNIA: Kairos
WYDANE: 14 listopada 2019
Może nie top of the top, ale high classes works Olgi Neuwirth, wybitnej i cenionej kompozytorki z Austrii. Tym razem na jednej płycie zebrano trzy utwory orkiestrowe – ..miramondo multiplo… z 2006 roku, Remnants of Songs… An Amphigony z 2009 i Masaot / Clocks without Hands z 2013.
Pięcioczęściowe ..miramondo multiplo… to hołd złożony trąbce i miłości Olgi Neuwirth do jazzu i, w szczególności, Milesa Davisa. Neuwirth dorastała w Grazu wśród jazzowych melodii i ideałów, jej ojciec grał w jazzowym składzie, w domu jazz był cały czas obecny, a trąbka stanowiła częstego gościa. Stworzona na trąbkę i orkiestrę kompozycja to w głównej mierze popis umiejętności szwedzkiego trębacza Håkana Hardenbergera. To dęciak prowadzi narrację, jemu Neuwirth powierzyła główną rolę w tym ciekawym, rozbuchanym i barwnym przedstawieniu. Gustav Mahler Jugendorchester, orkiestra z Wiednia, świetnie buduje muzyczne tło do solowych partii trąbki. Ileż tutaj kolorów, ileż akcji i jej zwrotów i ukłonów w stronę Georga Friedricha Händla, Oliviera Messiaena czy Gustava Mahlera. Pięć arii napisanych z ogromnym rozmachem, instrumentaliści mieli roboty a roboty.
W Remnants of Songs … An Amphigony znowu otrzymujemy kompozycję na jeden instrument główny i orkiestrę, tym razem jest to altówka, a kompozycję Neuwirth napisała specjalnie dla Antoine Tamestita i trzeba przyznać, że szalenie skomplikowane mu te partie przygotowała. Wirtuozeria altówki miesza się z iście filmową narracją dęciaków orkiestralnych, perkusja bije ogromną siłą, a pomiędzy wszystkimi instrumentami występuje synergia. Warto zwrócić uwagę na trzeci akt utworu i piąty, który stanowi finał. Między nimi wybrzmiewa czwórka, w pełni liryczna i melodyjna opowieść prowadzona przez altówkę.
I na zakończenie rzecz najnowsza, Masaot / Clocks without Hands z 2013 roku, dzieło napisane specjalnie dla Filharmonii Wiedeńskiej, które poraża swoim rozmachem, pomysłem i wykonaniem. Tutaj wszystko ze sobą współpracuje, wszystko ma swój sens. Muzyczna opowieść z klezmerskim wątkiem w tle, gdzie siłę stanowią dęciaki i smyki, a muzycy momentami prześcigają się między sobą, to spowalniają retorykę, to znów windują utwór do granic przyjemnego hałasu. Hipnotyzująca, wgniatająca w fotel kompozycja o wieloetnicznym zabarwieniu. Ten utwór idealnie oddaje ducha Grazu i Styrii w całej okazałości, jeśli weźmie się geopolityczne uwarunkowania, lokację landu na mapie Europy, imigranckie wpływy i mieszanie się kolorów skóry, języków i kultur. Proszę zwrócić uwagę, jak poprowadzono kompozycję na odcinku 12 i 18 minuty, gdy dzieje się tak wiele różnorodnych motywów. Wyjście z lirycznego minimalizmu w stronę nerwowego Sturm und Drang na skrzypce, bajkowo-horrorowe, niby cukierkowe, ale z dość wyczuwalnym zabarwieniem złego dzwoneczki. Następnie klasycznie orkiestralne, quasi-hymnowe dęciaki zmieniające się w prawdziwy rozgardiasz. A w końcówce średniowieczne, skoczno-żydowskie tańcowanie instrumentów zdaje się krzyczeć: „żwawo, żwawiej”. Naprawdę świetny zbiór wybitnych prac wybitnej kompozytorki. Olgę Neuwirth możecie kojarzyć ze ścieżki dźwiękowej do rewelacyjnego, trzymającego w napięciu (merytorycznie i muzycznie) filmu Ich seh, Ich seh (Widzę, widzę). No i z Orlando, opery napisanej specjalnie dla Staatsoper w Wiedniu, co było ogromnym precedensem w świecie austriackiej opery, bo wcześniej żadna kobieta nie przygotowała dla tej instytucji kultury autorskiej pracy. Bazująca na książce Orlando Virginii Woolf opera miała swoją premierę w grudniu ubiegłego roku.
NASZA OCENA: 9