UWAGA! Lata przeleżała część tego tekstu, bo admin zapomniał opublikować! Albo redaktor dopisać resztę. Tak więc Kumulacja z albumami (archiwalnymi) Zoharum wzbogacona o kilka równie starych tytułów (w tym jedno wydane we współpracy z Antenna Non Grata), ale napisanych na przełomie 2024 i 2025 roku, przed Wami!

 

 

 

ATE & NOWA ZIEMIA – SUBSTRATE


AUTOR: ate & Nowa Ziemia
TYTUŁ: Substrate
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 30.06.2021


Ubiegłoroczna premiera, na szczęście Substrate nie przetrzymałem jeszcze z 2020, ufff. Ale nawet nie byłoby to jakieś spektakularne faux pas, w końcu oba nagrania, czyli „Substrate A” i „Substrate B” ciągną się swoim tempem, nie ścigają, nie próbują nadążyć za coraz szybszą zmianą realiów. ate, czyli Petar Petkov, i Nowa Ziemia, za którym stoi Artur Krychowiak, to solidni zawodnicy w dziedzinie ambientu. Ich płyty nie zawodzą, stoją na poziomie. Nie inaczej jest we wspólnym wydawnictwie Substrate. Dwa kawałki żyją własnym życiem, brzmią jak budząca się z letargu przyroda. Oddychają. I pozwalają zaczerpnąć oddechu w tym naspeedowanym świecie, gdzie wszystko jest na już, na wczoraj, na dwa dni i piętnaście godzin temu. Zwłaszcza część pierwsza, nagrana przez duet z większym spokojem, luzem, delikatnością. W „B” słychać mocniejsze akcenty, większą liczbę użytych efektów i przesterów, większy akcent przełożony z ambientu na skrzekliwe, chroboczące drone’y (choć te przechodzą momentami w ambientowe pasaże).

Mamy więc dwóch gitarzystów stawiających na długie (osiemnaście i szesnaście minut z hakiem) kompozyje, dwa podejścia do tematu, bo pierwszy przypomina wiosnę, drugi – deszczową, nocną i ponurą jesień. Substrate brzmi naprawdę miło dla ucha, ale jest piekielnie… normalne. Bez nagłych zwrotów akcji, bez udziwnień. Prosty, drone’owo-ambientowy dryf, który tak samo jak szybko potrafi się spodobać, podobnie wypada z pamięci. Muzyka chwili. Dłuższej, bo warto spędzić kilka(dzieścia) odsłuchów z ate i Nową Ziemią, ale… No właśnie, ale – ale nie związałem się z tym materiałem jakoś spektakularnie mocno.

NASZA OCENA: 5.5

***

Schröttersburg – Melancholia. Dekonstrukcje


AUTOR: Schröttersburg
TYTUŁ: Melancholia. Dekonstrukcje
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 27.10.2020


W kwietniu 2018 roku Schröttersburg wydali Melancholię. Dwa lata później, od dziś – cztery, grono zaprzyjaźnionych i zaproszonych artystów wzięło na swoje warsztaty Melancholię, a ich cel był jeden: DEKONSTRUKCJA.

No i udało się zmienić oblicze tej naprawdę dobrej płyty, nie zmieniając jednego – poziomu. Bo z post-punkowo/coldwave’owego albumu pozostały zgliszcza, wszystkie motywy, momenty, melodie, akordy niemal uległy rozkładowi. Zostały zdekonstruowane. A goście naprawdę zostali fajnie dobrani. Bo mamy tutaj lokalnego kumpla Schröttersburg, płockiego producenta i aktywistę, animatora kultury i kuratora, Piotra Dąbrowskiego z Fundacji Nobiscum, który przearanżował „Joshuę Ben Josepha” (wybór nie mógł być inny, zważywszy na fakt, że Dąbrowski mocno zajęty jest tematyką żydowską Płocka, a „Joshua Ben Joseph” to nikt inny, jak Jezus syn Józefa. Ambientowa, szamańska, o prawdziwie żydowskim dybuku unoszącym się ponad ziemią kompozycja przenosi słuchaczy w świat sztetla Płock. Mamy tu szamańskie zaśpiewy, rozdygotaną elektronikę i full nagrań terenowych wzbogacających materiał. „Melancholia”, w oryginale z chwytliwymi retrosynthami i solidnym coldwave’owym kopem przemieniła się w mroczną, quasi-sakralną ambientowo-drone’ową suitę o digital hardcore’owym finale. Ame De Boue rozkręcił „Jesteśmy ciszą”, które już z miejsca posiadało chwytliwy groove. W remiksie Francuza otrzymujemy nowofalowe disco z cybersyntezatorami na modłę Super Girl & Romantic Boys. „Dłonie” w ujeciu Gaap Kvlt spokojnie mogłyby się znaleźć na jakimś z jego Untitled. Ten kawałek przeszedł największą obok otwierającego „Joshua Ben Joseph” zmianę. Z post-punkowej melodyjności nie pozostało nic. Suchy, apokaliptyczny, umiejscowiony gdzieś w ostałej łodzi kapitana Nemo industrialny ambient bez odrobiny pozostawionego człowieczeństwa i pamięci oryginału.

Czy Melancholia. Dekonstrukcje jest płytą dobrą? Tak. Czy jest płytą lepszą? Nie, jest albumem zupełnie innym, z niewielkim pierwiastkiem oryginału, jaki ostał się w remiksach. I to dobrze, bo o to przecież w tego typu projektach chodzi. Przedstawić dane nagrania w nowej, odmiennej stylistyce. Udało się.

NASZA OCENA: 8

***

Artur Rumiński – AR


AUTOR: Artur Rumiński
ALBUM: AR
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 29.06.2020


Wróćmy też do upalnego czerwca 2020 roku. Pandemia, lockdowny powoli cichną, zwłaszcza te kulturalne, na których zakończenie czekamy. W końcu chcemy wrócić do koncertów, wystaw, spotkań. Życia. 29 czerwca ukazuje się AR, niezatytułowany album Artura Rumińskiego.

Bardzo easy-listeningowa płyta, która przenosi do krainy marzeń i snów. Artur Rumiński, którego z reguły należy kojarzyć z okołometalcore’ową sceną (Thaw, Furia), głównie gitarami na mocniejszych przesterach, w solowym projekcie zatapia się w ambientowe, budowane na – a jakże – brzmieniu gitary i efektów suity. Może nie jest to jakieś wybitne wydawnictwo, ale za sprawą długich partii, obitych oczywiście kolejnymi, nachodzącymi na siebie warstwami dźwięków Rumiński tworzy delikatne, przyjemne melodie. I melodie to na AR kluczowe słowo, bo płyta pastelowymi, niekiedy fałszującymi (końcówka „IIII”) dźwiękami stoi. Oczywiście, są też elementy i momenty mniej przyjazne mniej wprawionym w temacie uszom. „IIIII” blisko do medytacyjno-ekskluzywnej aury Phurpy i muzyki bön, a chwilami brzmi to, jakby zaraz miała wejść porządna Furia. W „IIIIII” surowość nagrania przywołuje skojarzenia z trójmiejską, industrialną, stoczniową rzeczywistością. Ostre, rzężące brzmienie girary wrzucone w wir pogłosu. Czy najlepiej? Chyba nie, bo AR, debiut solowy Rumińskiego, to pozycja wyrównana, ale minimalistyczne „W Sosnowcu” świetnie zamyka płytę, już bez gitary (chyba że te pojawiające się znienacka trzaski to gitara, a nie efekty), a z nagraniami terenowymi w roli głównej, a narrację prowadzą odgłosy (chyba, bo jakoś tak spokojnie) Sosnowca.

NASZA OCENA: 6.5

 

CHORE IA – Postscriptum / Neogolizmowa


AUTOR: CHORE IA
TYTUŁ: Postscriptum / Neogolizmowa
WYTWÓRNIA: Zoharum / Antenna Non Grata
WYDANE: 12.09.2023


Stare, ale bardzo dobre. Bardzo wymagające w odbiorze i bardzo jednocześnie stara i nowa. A to dlatego, bo Jacek Wanat, który stoi za swoim projektem CHORE IA, przygotował tutaj Neogolizmową (wydaną jeszcze w 1995 roku przez OBUH), do której dołączył stosunkowo nowe, na pewno nowsze było w 2023, a nie pod koniec 2024 roku, Postscriptum. I o ile o Neogolizmowej napisano i powiedziano już przez lat wiele, a nawet jeszcze więcej, tak w tym miejscu nadmienię, że do kasety Wanata niechętnie wracałem i raczej szybko wracać nie będę. Ale w kategoriach porównawczych zestawienie Neogolizmowej Postscriptum ma już wartość dodaną. Ot, aby przekonać się, czy avant nagrania z połowy lat 90. XX wieku broniłyby się w połowie lat 20. XXI wieku. Czy by się broniły? Sentymentalnie pewnie tak. Jakościowo – no nie jestem do końca przekonany. Bo Neogolizmowa to materiał bardzo nierówny, niespójny. Skaczący, od freakfolkowej niemal estetyki przez lo-fi indie suity z wokalem Wanata wchodzącym w zawodzący około-śpiew („Mito”) czy poszarpane, improspacery („baja”), lub też zapowiadające quasi-apokalipsę, zdezelowane „i raz jeszcze…. I DIE”. Skaczący, i nierówny. Ale – pewnie; w 2024 roku może Neogolizmowa nie robić już takiego wrażenia jak w 1995, 1996 czy 1997, o roku nagrywania materiału (1994) nie wspominając. Ale skupmy się na Postscriptum, czyli wydawnictwie najnowszym, a także na trzech bonusowych, zamykających dwupłytowe wydawnictwo nagraniach.

Nowy album Wanata nie odchodzi daleko od tego, co słyszeliśmy na Reanimacji (Antenna Non Grata, 2021). Nadal słychać fascynacje transowością, medytacją ujętą w bladych odcieniach czerni. Coś jak ciemny, gęsty las, przez który przebija się księżycowy blask spod jesiennych, przepełnionych deszczem chmur. Zresztą skojarzenia z deszczem nie są bezzasadne, słuchając chociażby takiego „I DIE / RESPIRATEUR” (siedemnaście minut!). Głębokiego, mrocznego, niepokojącego ambientu z chaotyczną, deszczową właśnie rytmiką przechodzącą na pierwszy plan. Ale nie można pominąć też jeszcze dłuższego (o dziewięć sekund!) „THEY SAY NOTHING / ILS SONT MORTS”, równie ciężkiego, usypiająco-mrożącego krew w żyłach nagrania. Oba, w komplecie, budują Postscriptum, niekoniecznie kieruję się teraz tylko i wyłącznie argumentem długości. To najlepsze kompozycje na płycie. Ale weźmy też pod lupę jakby improwizowany Tryptyk, ten, który na płycie sygnowany jest hasłem nagrania bonusowe. Jakże one scalają to, co Jacek Wanat przygotował na dwupłytówce. To połączenie wszystkich rozwiązań, które znamy w twórczości CHORE IA. Delikatne, zawodzące smyki zgrane z melancholijną elektroniką? Są („Post Scriptum TRIPTYCH): aa…”). Około(freak?)folkowa melodyka oparta na repetycjach okraszonych fałszującym śpiewem? Zgadza się („Post Scriptum TRIPTYCH​​: jestem psem”). Trans w szamańskim, tribalowym wydaniu? No też („Post Scriptum TRIPTYCH: tak już mam”). No, to wszystko w porządku. Dobra robota. Wyszło, na pewno w wypadku nowości, ładnie.

NASZA OCENA: 6

 

That’s How I Fight – Movement Two


AUTOR: That’s How I Fight
TYTUŁ: Movement Two
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 31.03.2023


Pamiętam, gdy pisałem o debiutanckim długograju That’s How I Fight, czyli jeszcze w czasach, kiedy album wydawało Requiem Records. Stare, dobre dzieje. Rok 2021, trochę pandemicznie, ale już jakby spokojniej. Jeszcze przed Ukrainą, jeszcze przed 7 października. No, ale było, minęło. Wróćmy do marca 2023, Zoharum wydało Movement Two i co tu ukrywać. W twórczości That’s How I Fight zmieniło się… niewiele. To nadal post-rock w improwizowanym ujęciu, chyba takim, w którym nawet członkowie i członkinia projektu nie wiedzą, co się zaraz wydarzy (a przynajmniej mam taką nadzieję). To nadal mroczne melodie podsycane długimi partiami klawiszy i rozciągniętymi ścianami gitar. Leniwie wybrzmiewające w swoim własnym tempie, ale niosące poczucie niepewności wśród słuchaczy, choć jeszcze otwierające Movement Two „14” nie do końca pisze taki scenariusz na płytę. Delikatne, nieco wiosenne melodie z nutą romantyzmu. Taka miła dla ucha muzyka tła, która leci, leci, leci i nagle się kończy, a ty tego możesz nie wyłapać, bo było tak miło, błogo i w ogóle. Jakby takie stare, dobre Explosions in the Sky.

No ale potem That’s How I Fight kreślą już nowe dźwiękowe tory. Mroczne, zahaczające o industrial z jednej strony, o noise z drugiej (świetne „10” rozwija się bardzo długo, perkusja nadaje transową aurę, szeptany wokal wzbudza niepokój, ale jazgocząca gitara w końcówce i przyspieszenie tempa naprawdę wyrzucają z kapci). „17” zapowiada się świetnie, ale gdzieś zespół gubi budowane skrupulatnie napięcie, a taka „16” to idealny dowód na improwizowane podejście do tematu.

I niby jest wszystko super, wszystko ładnie i w ogóle, ale gdzieś pozostaje niedosyt. Niedosyt związany z tym, że pomysłów u That’s How I Fight było dużo, momentami za dużo, a jednak nie wykorzystano pełnego potencjału. Czy to udało się na płycie numer trzy, którą Zoharum wydało w 2024?

NASZA OCENA: 5.5

 

That’s How I Fight – Movement Three


AUTOR: That’s How I Fight
TYTUŁ: Movement Three
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 30.08.2024


A skoro nadal zanurzamy się w starszych wydawnictwach z Zoharum i chwilę wyżej było o drugim albumie That’s How I Fight, to nie mogło zabraknąć tutaj również płyty numer trzy, aby odpowiedzieć sobie na niedbale, acz zadziornie rzucone w ostatnim zdaniu, wnikliwe pytanie.

No więc czy się udało?

W skrócie – tak. W końcu That’s How I Fight wypuścili materiał w pełni spójny. Taki, który od początku do końca, mimo improwizowanego charakteru, ma swoją stałą linię. Movement Three nie skacze stylistycznie, nie zmienia drastycznie tematów kompozycji. Kwartet trzyma się podjętego rozwiązania, oczywiście rozwija je, ono ewoluuje, ale nadal znajduje się w tej samej muzycznej formie. No i na płycie numer trzy That’s How I Fight prezentuje się w stonowanych, delikatnych tonacjach (wyjątkiem końcówka zamykającego wydawnictwo „27”, gdzie narzucony przester Sulika burzy serwowaną przez praktycznie wszystkie sekundy każdego z trzech nagrań sielankę. 

No ale do konkretów. Movement Three jawi się jako album czysto dryfujący. Muzyka THIF płynie, podąża swoim tempem, raczej leniwym, spokojnym. Nikt się tu nie spieszy. Jak w „29” syntezatory rozpoczęły swoją delikatną, usypiającą podróż, to nikt nie stara się tutaj wybić, przeskoczyć, przeszkodzić. Rzężąca gitara tylko podkreśla rozciągnięte jak tafla morza gdzieś w majowy poranek synthy. W „28” przebija się taka okołoindustrialna, nautilusowa aura, równie usypiająca i kojąca zmysły jak w „29”. Najkrótsze na trackliście „27” uderzeka swoją mantryczną repetycją. Całości słucha się jak w transie. Naprawdę warto.

NASZA OCENA: 7

 

NASZA SKALA OCEN

 


Wesprzyj działalność FYH dowolną darowizną:

Wystarczy, że przelejesz DOWOLNĄ KWOTĘ NA KONTO STOWARZYSZENIA NOWA KULTURA I EDUKACJA, W TYTULE WPISUJĄC: DAROWIZNA NA CELE STATUTOWE STOWARZYSZENIA:

19 1750 0012 0000 0000 3484 9048. 

TWOJE WSPARCIE POMOŻE NAM SIĘ ROZWIJAĆ. DZIĘKUJEMY!


 

Jak oceniamy
Nasza ocena: 6.4
Fyhowa ocena
%d bloggers like this: