Lata 60. Józef Robakowski i pozostali studencki UMK w Toruniu lądują w Łodzi, wiążą się z Filmówką. Powstaje Warsztat Formy Filmowej i… wszystko dopiero się rozkręca.
– W Szkole Filmowej w 1966 r. zorientowaliśmy się, że Szkoła mimo fantastycznego mitu działa nieciekawie. Że profesorowie gdzieś wywędrowali w świat, troszkę właściwie ją porzucili. Nie odbywaliśmy zajęć. Pół roku czekaliśmy na profesorów, żeby pojawili się w szkole. Oczywiście były uniwersyteckie wykłady, ale filmowcy nie mieli z nami styku.
Brzmi nieciekawie, studenci zostali pozostawieni sami sobie. Zajęcia, oczywiście, były, ale nie typowo specjalistyczne. Bo teoria teorią, jest ważna, ale u artystów liczy się praktyka. Tworzenie. Tworzenie, tworzenie. Tworzenie. Studenci szybko się jednak połapali, że Szkoła Filmowa oferuje znakomite warunki, przynajmniej jeśli chodzi o zaplecze.
Przeczytaj pierwszą część!
– Mieliśmy kapitalną bazę w Szkole Filmowej. Był świetny sprzęt, ale uruchomiliśmy samokształcenie. Doświadczenia z Torunia przenieśliśmy na Szkołę Filmową. Poza jazzmanami, którzy gdzieś się razem gromadzili, w Szkole Filmowej nie było intelektualnie bliskiej sobie grupy. Na ogół w Szkole Filmowej ludzi wychowywano na indywidualistów: kolejnych wybitnych reżyserów i operatorów. Środowisko nie było spójne. I nagle pojawiło się, pod egidą koła naukowego, zaprzeczenie tego, co się normalnie w szkole działo – zdradza Józef Robakowski.
Chodzi o Warsztat Formy Filmowej, jedną z ważniejszych inicjatyw niezależnego filmu artystycznego nie tylko w Łodzi. Z WFF związani byli, poza Robakowskim, Paweł Kwiek, Wojciech Bruszewski, Andrzej Różycki, Zbigniew Rybczyński, Antoni Mikołajczyk, Krzysztof Krauze czy Ryszard Waśko. Nazwiska dziś w sztuce współczesnej ważne i rozpoznawalne. Warsztat działał jako koło naukowe przy Szkole Filmowej.
– Zebraliśmy się w bardzo ciekawym miejscu przy studiu animacji, gdzie szefem był Jerzy Kotowski, który nam na to pozwolił, był bardzo tolerancyjnym profesorem. Tam postanowiliśmy robić inne kino. Jest kino kinematograficzne, państwowe, ale wiemy z historii, jeszcze od czasów Themersonów, Jalu Kurka czy Karola Irzykowskiego, że istnieje przecież jeszcze inne kino, które ma inną rację, inną wartość. Stworzyliśmy manifest, w którym zabranialiśmy startowania w konkursach. Postawa miała być ascetyczna, mieliśmy pracować nad nowym kinem, niekomercyjnem.
Nasze filmy nie musiały bawić widza, nie musiały być atrakcyjne.
Dzięki kinu mogliśmy odkrywać nową rzeczywistość.
Brzmi górnolotnie, ale tak było. Łódzka rzeczywistość lat 60. i 70. XX wieku nie była kolorowa. Była przygnębiająca, sypiąca się. Miasto podupadało, niszczało, było brudno i biednie. Czystki akademickie drugiej połowy lat 60. XX wieku, usuwające ze stanowisk nauczycielskich i wykładowczych uczonych pochodzenia żydowskiego wpłynęło na jakość edukacji. Wpłynęło też na lęk o przyszłość. Strajki włókniarek, strajki.
– Po prostu strajki. Odwiedzaliśmy warsztaty pracy tych ludzi i farbiarnie. Pamiętam, że to były po prostu tragiczne sytuacje. Ta Łódź stała się dla nas niesłychanie atrakcyjna w tym sensie, że zaczęliśmy zaglądać głębiej w rzeczywistość bez traktowania tego co robimy jako bawienie widza. To odpadało. Odpadł ten główny argument komercyjny, że kino na siebie musi zarobić.
Józef Robakowski nie chciał robić komercyjnych produkcji. Ciągnęło go do sztuki niezależnej, niszowej. Progresywnej. To go mierziło, film miał być dla twórców, nie dla widzów.
– Pamiętam, gdy zawodowe filmy robiłem, to co mnie z tego wycofało, że proszono o robienie filmów dla przeciętnego widza. „Pan swojego intelektu nie musi uruchamiać”. Peszyło mnie to, bo namawiano mnie do czegoś, czego nawet nie umiałbym zrobić. Gdy zrobiłem pierwszy film o Katarzynie Kobro, takie były zarzuty. Że film jest za bardzo intelektualny i nie trafi do przeciętnego widza, czyli pieniądze zostały zmarnowane.
Czy aby na pewno zmarnowane? A może po prostu trafił na złych odbiorców? Kiedyś powiedziałem, tworząc audycję radiową, że kieruję ją do inteligentnych słuchaczy. Że wierzę w inteligencję słuchaczy. Cóż, wyproszono mnie, z siedziby lokalnej rozgłośni. Profesora Robakowskiego na szczęście nie wyrzucono, a stworzony film…
– …skierowano do Zakopanego na festiwal filmów o sztuce i dostał nagrodę widzów, co było dla krytyków tragedią. Zwróciliśmy też uwagę, że odbiór naszego kina jest właściwie niemożliwy, bo tak się stało. To sprawdzaliśmy przez różne testy, czyli robiliśmy psikusy polskiej kinematografii, polskim reżyserom i środowisku filmowego. Na festiwalach robiliśmy różne grandy, interwencje. W Łagowie na festiwalu pokazaliśmy nasze kino jako kino, które proponuje rodzaj innego kina. Pamiętam dyskusję przez całą noc, jak obnażyliśmy poglądy naszych wybitnych reżyserów zawodowych itd. Nie umieli podejść do tego, co tam pokazaliśmy. To były na ogół takie testy, które sprawdzały wrażliwość tych ludzi na inny rodzaj rozumienia kina.
Tak zaczęło powstawać nowe kino. Kino konceptualne, niekomercyjne, poszukujące i… z perspektywy czasu ważne dla rozwoju sztuk multimedialnych.
– Powstało takie kino strukturalne, badawcze, które nie miało możliwości realizacji w kinematografii, bo nikt nie chciałby za takie coś płacić. To kino skierowaliśmy na zagranicę, gdzie nawiązaliśmy prywatnie kontakty z wielką awangardą filmową na świecie. Wtedy ona była ważna, głównie amerykański underground.
Tym sposobem rozpoczęła się międzynarodowa wymiana sztuki między Łodzią, Europą i światem. Dużą rolę odegrała w niej Ewa Partum, która uprawiała mail art i nawiązywała kontakty z artystami i artystkami z całego świata. Ale ta opowieść dotyczy przede wszystkim sztuki multimedialnej, więc na Ewę Partum przyjdzie czas.
W następnej części o międzynarodowej wymianie artystycznej i kulisach powstawania Żywej Galerii.
Artykuł zapowiada premierę reprintu książki Żywa Galeria. Łódzki progresywny ruch artystyczny, która powstała dzięki wsparciu Urzędu Miasta Łodzi, Atlasu Sztuki i Stowarzyszenia Nowa Kultura i Edukacja. Książkę można zamawiać w przedsprzedaży.
Wiesz, że FYH! istnieje już ponad 10 lat? Możesz pomóc nam prowadzić FYH!, które działa bez sponsorów czy bogatych wydawców. Możesz to zrobić, przelewając dowolną kwotę na konto Stowarzyszenia Nowa Kultura i Edukacja, w tytule wpisując: darowizna na cele statutowe stowarzyszenia:
19 1750 0012 0000 0000 3484 9048.
Twoje wsparcie pomoże nam się rozwijać. Dziękujemy!