Plus osiem stopni. Tak w środkowej Polsce mają wyglądać tegoroczne święta. Niby nic nowego, ale jednak jakiś żal i niedosyt zostają.

Oglądałem wczoraj prognozę pogody. Teraz plus osiem, a jeszcze kilka dni temu zapowiadali, że wielce prawdopodobnie na I dzień Świąt spadnie śnieg, będzie na minusie. No, bajkowa sceneria. Atmosfera jak z filmów, kiedy Boże Narodzenie to bezapelacyjnie śnieg, mróz, śnieg i jeszcze bałwany w ogrodach (chyba że to akurat Love Actually lub jakiś amerykański/kanadyjski miazgatyczny produkt, którego akcja toczy się na Florydzie lub w innej Kalifornii). To też typowa wizja Świąt. Ta rozprzestrzeniana w mediach, w popkulturze i w piosenkach. A że jesteście na FYH, to nie o filmach, a o piosenkach powinniśmy myśleć.

„White Christmas” – bezapelacyjnie numer jeden wśród bożonarodzeniowych utworów, życiówka Binga Crosby’ego. Nagranie, którego wcześniej i później już chyba nie przebił. „Christmas-song” z tytułem, który przylgnął do jego nazwiska, tak jak jego nazwisko na zawsze wpisano do rubryki „wykonawca” przy tytule utworu. I chociaż w latach swojej świetności Crosby nagrał 386 utworów, właśnie „White Christmas” pozostało z nim i z nami na zawsze – za sprawą filmu Gospoda świąteczna (Holiday-Inn) i piosenki pełnej paradoksów, o których dziś nie każdy musi i może pamiętać.

Jest rok 1940, ciepła, nomen omen, Kalifornia, nudny dzień i… żart. Bo z żartu wyszła idea napisania tekstu tej świątecznej piosenki. Zresztą ten sam kejs zaistniał przy okazji „Let it snow”. Tego ciepłego dnia w Kalifornii Israel Beilin, pochodzący z Rosji Żyd, który od piątego roku życia mieszkał w Stanach Zjednoczonych, napisał utwór o świętach. Zapewne nie znając zwyczajów bożonarodzeniowych, skupił się na uczuciach i emocjach towarzyszących tej porze roku (zima, śnieg, melancholia, intymność, wiadomo). Ale zanim to zrobił, pierwotna wersja piosenki traktowała o Bożym Narodzeniu w słonecznym Los Angeles.

Dzisiejsze wersje pomijają oryginalne fragmenty „White Christmas”, zaczynając utwór od Marzę o Białym Bożym Narodzeniu (I’m dreaming of a White Christmas). Pozbawienie pierwszej części zbudowało pewien mit, swoiste przeświadczenie o całej kompozycji. O jej pochodzeniu czy wyglądzie. Zaczęło budzić w słuchaczach tę potrzebę spędzania Bożego Narodzenia w zimowo-śnieżnej scenerii, sugerując, że śnieg i mróz to właśnie warunki na Wigilię i kolędowanie. Autorowi tekstu wszystko się udało.

Israel Beilin znany jako Irving Berlin, autor setek utworów, setek też komercyjnych hitów, żeby wspomnieć tylko o „Alexander’s Ragtime Band”, „Oh! How I Hate to Get Up in the Morning”, „Let’s Face the Music and Dance” i utworze prawieżehymnienarodowym, „God Bless America”. Tak, na każdy dzień roku można wybrać sobie jego piosenkę – czy to przez Irvinga tylko napisaną, czy też osobiście zaśpiewaną – i nie zanudzić się powtórkami repertuaru. I już jako Irving, a nie Israel, napisał „White Christmas”, który pierwszego wydania doczekał się równo siedemdziesiąt pięć lat temu, w 1942 roku. Z miejsca utwór podchwycił gwiazdor amerykańskiej muzyki rozrywkowej, Bing Crosby, który największe sukcesy święcił w latach 1927 – 1962, wydając blisko 400 utworów.

Ale nagrana w maju, wydana w lipcu jako część ścieżki dźwiękowej do filmu-musicalu Holiday-Inn piosenka śpiewana przez Binga ważna była w pierwszej połowie lat czterdziestych również z innego powodu. Wojny.

Druga Wojna Światowa. Wojna, w której udział brali amerykańscy żołnierze. Mężczyźni i chłopcy, którzy opuścili swoje domy, rodzinne strony i przyjaciół, a którzy w 1942, 1943 czy 1944 roku tęsknili za pogodnymi, pełnymi bliskich dniami. Ta piosenka podnosiła na duchu, mimo swojego smutnego, melancholijnego wydźwięku, o którym dziś chyba niewiele osób wie czy zdaje sobie sprawę.

Wersja z 1942 roku była dobra, ale nie najlepsza i nie o statusie legendarnej. Tę, znaną, powielaną po dziś dzień, nuconą w domach i w galeriach handlowych, Crosby ponownie zaśpiewał siedemdziesiąt lat temu, pięć lat po premierze filmu. Wzbogacona o chór, smyki i orkiestralne brzmienie, stała się symbolem Bożego Narodzenia, przynajmniej w tej popkulturowej odsłonie. A ta przecież tworzy dziś całą otoczkę. Udział chóru, rozległe instrumentarium, filmowa narracja – filmowa i dziś już klasyczna, kojarzy się z tradycyjną amerykańską piosenką przed-między-i-powojnia. Z głębokim i spokojnym wokalem Binga Crosby’ego wpisała się w kanon piosenki świątecznej.

A Berlin? Berlin w 1940 roku, kiedy usłyszał skomponowaną do swojego tekstu melodię, powiedział: „To nie tylko najlepszy utwór, jaki napisałem. To najlepsza piosenka, jaka została kiedykolwiek napisana”.

 

%d bloggers like this: