Sto sześćdziesiąt. Tyle lat najpierw Amerykanie, a potem pozostali mieszkańcy tej planety śpiewają „Jingle Bells”. Piosenkę, bez której Święta Bożego Narodzenia nie wyglądałyby dziś tak jak wyglądają.
To naprawdę ciekawe, jak piosenki potrafią wpłynąć na wyobrażenie pewnego okresu. Święta, Białe Święta, jak śpiewał Bing Crosby w „White Christmas”, utworze napisanym przez Irvinga Berlina. Czerwononosy Rudolf, pocieszny renifer będący bohaterem książeczek dla dzieci, następnie piosenek i filmów. W końcu sanie i przejażdżka nimi przy akompaniamencie brzęczących dzwoneczków. Bez „Jingle Bells” nie byłoby scen z powozami w Gospodzie świątecznej czy Christmas in Connecticut. Moglibyśmy zapomnieć o „Jingle Bell Rock”, w Kevinie samym w domu musiałaby wybrzmiewać inna piosenka…
W 1850 roku James Lord Pierpont napisał piosenkę o… flirtowaniu młodych. W XIX wieku podrywało się dziewczyny na przejażdżki saniami (Now the ground is white Go it while you’re young Take the girls to night). Brzmi irracjonalnie, ale wystarczy przejrzeć tekst „Jingle Bells”, by zauważyć, że w tym utworze nie ma nic, co dotyczyłoby Świąt Bożego Narodzenia. Nie ma choinek, nie ma, nie ma Chrystusa, nie ma pierwszej gwiazdy, nie ma też Świętego Mikołaj! A mimo to „Jingle Bells” jest jedną z najpopularniejszych świątecznych piosenek na świecie. Intrygujące?
Gdyby na Święto Dziękczynienia przygotowywano specjalne pieśni, „Jingle Bells” śpiewno by przy krojeniu indyka. Młody Pierpont, syn pastora w kościele Unitarian w Medford, został poproszony przez ojca o przygotowanie pieśni, którą mógłby śpiewać lokalny chór. Należy pamiętać, że w XIX wieku końcówka listopada oznaczała już śnieg na drogach, pogoda nie przypominała tej dzisiejszej, a młodzież spędzała ten świąteczny czas radośnie. Choć w 1850 czy 1857 roku Thanksgiving Day nie było w Stanach jeszcze świętem. Dopiero Abraham Lincoln w 1863 roku ustanowił Dzień Dziękczynienia narodowym dniem świątecznym. Ze zleceniem na głowie i z blokadą artystyczną w głowie, młody Pierpont siedział i obserwował bawiącą się na górce przed jego domem młodzież, którą zajmowały wyścigi saniami. Radość musiała być przeogromna, skoro James sam dołączył do zabawy i przez kilka godzin korzystał z uroków śniegu, koni i, rzecz jasna sań. Po powrocie do domu Pierpontowi brzęczały w pamięci znajdujące się przy ogłowiach dzwoneczki. To one sygnalizowały ponad 150 lat temu ruch konnych sani, bo płozy na śniegu żadnych dźwięków nie wydawały. Tekst napisał się wręcz sam.
Muzyka powstała w godzinę przy wsparciu jedynej posiadaczki pianina w mieście, a ojciec-pastor wykazał się ogromnym poczuciem humoru, skoro zaakceptował tekst o wyścigach i randkowaniu. „The One Horse Open Sleigh” z miejsca stało się lokalnym hymnem Dnia Dziękczynienia, a idąc zasadą, że skoro coś jest dobre, to warto to powtarzać, okazało się, że chóralne występy można powtarzać co tydzień aż do Bożego Narodzenia. Odpowiednia aranżacja pomogła, do Medford zaczęli zjeżdżać się ludzie z Bostonu i Nowego Jorku.
Minęły lata i w 1870 „Jingle Bells” stało się najpopularniejszą kolędą w Stanach Zjednoczonych z niezliczoną liczbą coverów, wykonań i aranżacji, by w 1935 roku za utwór zabrał się Benny Goodman ze swoją orkiestrą. Swingowa odsłona świątecznego, już bez wątpienia hitu, była w pełni instrumentalna. Dziś uznalibyśmy tę wersję za komercyjną wśród komercyjnych, nieciekawą i infantylną, ale w latach trzydziestych? W latach trzydziestych była to jedna z lepszych aranżacji. Dekadę później Bing Crosby nagrał z siostrami Andrews swoją wersję „Jingle Bells”. Sprzedano w 1943 roku blisko milion egzemplarzy singla. Zresztą nie ma się czemu dziwić, wystarczy posłuchać tej piosenki. Udział LaVerne, Maxene i Patty Andrews, a w szczególności śpiew w refrenie był strzałem w dziesiątkę. A „Jingle Bells” na zawsze wpisało się do kanonu Piosenki Świątecznej, inspirując masę filmów, wpływając w końcu na samą wizję Bożego Narodzenia.