Z kim, jeśli nie z Sufjanem Stevensem, powinno się muzycznie spędzać Święta Bożego Narodzenia? Innej możliwości nie znamy. Mały przekrój przez bożonarodzeniowe piosenki Sufjana Stevensa, wyselekcjonowane spośród stu kompozycji, jakie znalazł się na dziesięciu płytach tworzących dwa świąteczne boxy.
Znamy to z życia. Są artyści, którzy odcinają kupony z hitów, lub co gorsza: hitu, które/który napisali lata świetlne temu, kiedy nie było jeszcze FYH!, nie było facebooka, nie było nawet jeszcze w planach grona, nie było też gadu gadu, nie było Openera, OFF może raczkował w głowie Artura Rojka, Mikołaj Ziółkowski cieszył się na Mikołajki niemniej niż – obecnie – na Openera, którego też wtedy nie było, nie było internetu wszędzie dostępnego, a Piotr Kraśko albo jeszcze nie śmigał w TVP, albo dopiero zaczynał swoją dynamiczną karierę telewizyjną.
Tak, były takie czasy i są takie piosenki. Te piosenki uznano za kultowe, uznano za świąteczne symbole. Takie sztandary Bożego Narodzenia. Takie must-be podczas Świąt, muzyczne odpowiedniki Kevina samego w domu i w Nowym Jorku. Wiecie, muzyczne Macaulaye Culkiny. To słabe, przykre, niesprawiedliwe. Ale takie jest życie.
Corocznie zadaję sobie to samo pytanie: dlaczego te piosenki mają towarzyszyć wszystkim podczas i przed samym Bożym Narodzeniem? Wiem, telewizja, reklamy, filmy naszpikowane stale powtarzającymi się, tymi samymi piosenkami. Pewnie, te szlagiery, te hity są o niebo lepsze od tych rodzimych propozycji, jednak to nie to samo. Dlaczego gdy chce się pójść na te świąteczne zakupy, które, dzięki internetowi, a jak!, coraz mniej przypominają te znane z Jingle All The Way i walki o Turbo Mana, dlaczego w sklepach wybrzmiewają wszystkim znane świąteczne piosenki?
Wiem, lubimy to, co znamy. Lubimy te wszystkie piosenki ze śniegiem w tekście czy traktujące o dzwoneczkach, czy po prostu z wrzuconą gdzieniegdzie frazą christmas. No ALE.
No ale nie należy się temu poddawać, a świat i życie nie lubi pustki i powtórzeń. Życie lubi urozmaicenia i lubi muzykę (choć życie wcale nie lubi wspierać tej muzyki tak na dobrą sprawę). I tak jak Boże Narodzenie lubią chyba wszyscy lub większość osób (lubimy my, stąd Płytowy Grudzień, który ma umilić wszystkim ten okres oczekiwania na Święta od 6 grudnia w górę – przyznajcie, miła sprawa), tak lubi je (Boże Narodzenie) Sufjan Stevens.A ja lubię Sufjana, ba, uważam go za jednego z najbardziej utalentowanych i uzdolnionych gości w branży muzycznej EVER. A Stevens, jako że lubi Święta, lubi o nich pisać piosenki.
Nagrał ich dużo, równo 100 (42 w ramach pierwszego boxu, wydanego pod nazwą Sufjan Stevens presents songs for Christmas i 58, które ukazały się dwa lata temu, również w boxie, tym razem zatytułowanym Silver & Gold). Wiele z nich to po prostu stare, tradycyjne kolędy, rozpisane i nagrane w równie standardowy sposób. Są też piosenki okołoświąteczne, dotykające tematyki Bożego Narodzenia. Znajdą się też hymny kościelne z różnych państw oraz przeboje, te nagrania, które dobrze znamy. Są też autorskie utwory Sufjana. One sprawdzają się najlepiej.
Nie ma sensu przerabiać tutaj całej setki nagranej przez Stevensa, bo nikt by nie chciał przez taki tekst przebrnąć. Skupię się na swoim własnym topie; piosenkach, przy których najprzyjemniej jest oporządzać dom do świąt, pracować w biurze jeszcze przed Bożym Narodzeniem i przed sylwestrem, czy po prostu słuchać ich, nastawiając się w optymalny sposób do spędzenia tych kilku wyjątkowych dni w roku. Bo one są wyjątkowe. Tak jak te utwory.
Kolejność, rzecz jasna, alfabetyczna.
***
„Angels We Have Heard on High”
Gdyby trzeba było wybrać najładniejszy opener świątecznych płyt, „Angels We Have Heard on High” z pewnością znalazłoby się w pierwszej trójce (nie mam pomysłu obecnie na inne kandydatury). Spokojna opowieść o nadejściu Pana, o radowaniu się, świętowaniu. To przeniesienie się do Betlejem, podążaniu pasterzy do stajenki. O nawiedzeniu aniołów, które zawiadamiały o cudzie. Skrzypce, pianino, dęciaki, akustyczna gitara – wszystko tu brzmi tak doniośle, że żal nie słuchać, żal nie poznać i żal nie radować się przy tej pięknej pieśni. A Sufjan znowu udowodnił, że jest utalentowanym kompozytorem.
***
„Barcarola (You Must Be A Christmas Tree)”
Rany, toż to jedna z piękniejszych piosenek w świątecznym światku, jakie kiedykolwiek powstały. Czego my tu nie mamy! Spokojny, zachodzący lamentem śpiew Sufjana pod akompaniament gitary, mamy kościelne organy, mamy grzechotki i inne przeszkadzajki ora pomptyczne przejścia z pełną orkiestrą i chórem. Mało, mało naprawdę o samym Bożym Narodzeniu, ale sama opowieść o przyjacielu (ten pies to też alegoria przyjaciela, prawda?), o relacjach między ludźmi. Smutna opowieść o niezrozumieniu. Życie.
***
„Christmas in July”
Święta w lipcu, niemożliwe, ale Sufjan chce przez tę piosenkę powiedzieć, że do świętowania Bożego Narodzenia wcale nie są potrzebne te wszystkie elementy, za którymi tęsknimy, a które kojarzą nam się właśnie ze świętami. Nieważny jest śnieg, nieważne są te piękne zimowe noce i grudniowe płaszcze. Ważni są przyjaciele i spokój, który – nawet jeśli to tylko stereotyp – zapada podczas Bożego Narodzenia. Ważna jest też bliskość tej drugiej połówki, Sufjan zresztą to podkreśla, śpiewając And I love you too, I love you through the night/But now that you’re away, Christmas isn’t right. To zresztą nie jest jedyna świąteczna piosenka, w której Sufjan śpiewa o bliskości dwójki ludzi i płynącej z niej siły świąt. No i ta funkowa końcówka instrumentalna. Klasa sama w sobie.
***
„Christmas in the Room”
Sufjan wycofany, odrzucający konsumpcyjną wersję Bożego Narodzenia, jak i tę religijną. W te święta liczy się tylko spokój i bliskość tej drugiej osoby. Wspólnie spędzony czas we dwójkę w domowym zaciszu, bez przyjaciół, bez choinki, bez sławnych i tradycyjnych przyjęć w tym okresie. Bez zakupów w centrach handlowych, tylko w domu. Razem. Bo gdy odrzuci się tę otoczkę, to co się liczy najbardziej? Co sprawia największą radość? Sufjan w wyjątkowy sposób opowiada o alternatywnym Bożym Narodzeniu i robi to w piękny sposób, używając wyjątkowych słów: And in the house we see a light/That comes from what we feel inside.
Dla mnie to jedna z piękniejszych świątecznych piosenek, choć wcale przecież nie traktuje o Bożym Narodzeniu, które jest tu tylko płaszczyzną odniesienia. Śliczne.
***
„Christmas Unicorn”
Sufjan wielokrotnie udowadniał, że wszelkie ramy i schematy muzyczne nie są mu obce i uwielbia się bawić melodiami. „Christmas Unicorn” może nie jest najwybitniejszym utworem w jego dorobku, ale jeśli chodzi o rozmach i świąteczną tematykę, to stanowi apogeum jego kompozytorskich umiejętności (przynajmniej na Silver & Gold). Świąteczny Jednorożec – Unicorn, ten baśniowy, ni to stwór, ni zwierz, jako próba spersonifikowania obecnej idei świąt Bożego Narodzenia i całej tej otoczki z nimi związanej.
Utwór, choć może wydawać się zabawny (bo w końcu jednorożec, w dodatku świąteczny, a w dodatku jeszcze pierwsze wersy I’m a Christmas Unicorn!/In a uniform made of gold/With a billy-goat beard, and a sorcerer’s shield, and mistletoe on my nose), ale w żadnym wypadku nie jest to piosenka radosna. Raczej idealne przełożenie tego, czym Boże Narodzenie teraz jest, czym się stało na przestrzeni ostatnich lat, wraz z rozwojem konsumenckiego stylu życia (Oh I’m hysterically American!/I’ve a credit card on my wrist/And I have no home or a field to roam, Oh I’m a criminal pathology with a history of medical care/I’m a frantic shopper and a brave pill-popper and they say my kind are rare/But I’ve seen others in the uniform of a unicorn just like me/We are legions wide and we choose no sides; we are masters of mystique).
Zaczyna się spokojnie, gitarą i wokalem, do którego stopniowo dochodzą kolejne instrumenty, rozszerza się brzmienie, dodane zostają fletnie, dzwoneczki, aż w końcu rozpoczyna się multi-apokaliptyczny muzyczny chaos z chóralnym śpiewem („I’m the Christmas Unicorn! You’re the Christmas Unicorn too! I’m the Christmas Unicorn; it’s all right, I love you!”) i coś, za co każdy ortodoksyjny psychofan Joy Division zdecydowałby się powiesić Sufjana za świąteczny krawat – wkomponowanie i przerobienie na holidayową modłę „Love Will Tear Us Apart”, które – o dziwo! – wypada całkiem przekonująco w tej stylistyce.
***
„Come On! Let’s Boogey to the Elf Dance!”
Radość. Świętowanie. Do tego służy i o tym jest „Come On! Let’s Boogey to the Elf Dance!”. Sufjan miesza dwie płaszczyzny Bożego Narodzenia – tę religijną i komercyjną. Jest o Mikołaju i prezentach, które rozda, jest o wszystkich emblematach, bez których nie byłoby Świąt w obecnej formie. Śpiewa o ciasteczkach i jemiole, ale również o Jezusie i Marii, bo to przecież od nich wzięło się Boże Narodzenie. Muzycznie musi i jest radośnie, bo jest się z czego cieszyć. Dla każdego coś miłego, a bogate instrumentarium może robić wrażenie. Jak przy takich piosenkach nie czekać na Święta?
***
„Coventry Carol”
Tak, to klasyczna kolęda z Wielkiej Brytanii, pochodząca nawet z Coventry, wykonana pierwszy raz w szesnastym wieku. Niby nic wielkiego, ale w tej chamberowo-folkowej aranżacji, przy udziale utalentowanej skrzypaczki i piosenkarki Marli Hansen, nie mogło wyjść zwyczajnie. Śpiew Marli nadaje kolędzie jeszcze smutniejszego i tajemniczego wydźwięku.
***
„Do You Hear What I Hear?”
Żadne melodyjne folki, żadne ballady, ale prawdziwy spacepopowy banger, komputerowy kolos, z gatunku tych, którymi Sufjan tak ochoczo czarował na The Age of Adz. Nierówna perkusja, kosmiczne odchyły i auto-tune na wokalu. Dodajmy radosne chórki i okołohip-hopowe bity, które też znakomicie sprawdziły się na Beak & Claw, minialbumie s / s / s, czyli obecnie Sisyphus. I chociaż do bożonarodzeniowych pieśni ta otoczka pasuje jak nowa płyta Rojka do czołowych miejsc w podsumowaniach rocznych, to jednak po kilku odsłuchach „Do You Hear What I Hear?” na twarzy zaczyna się pojawiać uśmiech radości.
***
„Happy Karma Christmas”
Czym jest karma, każdy chyba wie. Zrób dobry uczynek, dobry uczynek do Ciebie wróci. Zachowuj się nieładnie, nieładnie ktoś potraktuje Ciebie. Proste, co nie? A jak jest z miłością, tym nierozłącznym ze świętami elementem? Lepiej jest kochać i być ranionym, z nadzieją jednak, że kiedyś szczęście się do nas uśmiechnie, czy lepiej może odrzucać każdą potencjalną miłość i żyć w kloszu, licząc na to, że w końcu trafi się ktoś w pełni nas zadowalający? Lepiej uważać, bo gdy na nas trafi, ktoś inny może nas nie chcieć. To właśnie jest karma.
Sufjan dał miłość i swoje serce, a ona go nie kochała. Niespełniona miłość, tak? Czyli jak w Love Actually i Andrew Lincoln stojący przed Keirą z kartkami. „Happy Karma Christmas” ma z Bożym Narodzeniem tyle wspólnego, co wspomniana scena. Ale jest o miłości, a to się akurat liczyło.
***
„I Am Santa’s Helper”
I am Santa’s helper, you are Santa’s slave – i tak w kółko przez kilka minut. Niby proste, zapętlone zdanie, zdanie bezsensowne, ale w ostatecznym rozrachunku, przez nawarstwiającą się melodię, nachodzące na siebie instrumenty i ten chóralny śpiew, stanowi jeden z trzonów wydanego w 2012 roku świątecznego pakietu. Na pewno „I Am Santa’s Helper” nie zalicza się do tych najlżejszych i najbardziej przystępnych kompozycji Sufjana Stevensa, dziadkom tego nie puścicie, ale… Czy to jakiś wyznacznik?
***
„Justice Delivers Its Death”
Chamberowo-folkowa ballada z gatunku melancholijnych sercołamaczy. To z samego wydźwięku. A przesłanie? Marnujemy swoje życie na pierdoły, żyjemy w sposób konsumpcyjny i egoistyczny, a wszystkich Bóg będzie oceniał w momencie śmierci, sprawiedliwość zawsze zwycięży, jeśli nie na ziemi, to z pewnością w Niebie. I samo tytułowe dla boxu srebro i złoto, które można traktować w sposób dwojaki. Piosenka, a raczej utwór wymagający, niełatwy i szalenie piękny. Czyli taki, jak tylko Sufjan potrafi stworzyć.
***
„Let it Snow! Let it Snow! Let it Snow!”
Stary przebój. Chyba nikt w 1945 roku nie spodziewał się aż takiego fenomenu „Let it Snow!”. Oczywiście sama w sobie piosenka nie ma nic wspólnego z Bożym Narodzeniem, ale prezentuje całą tę zimową otoczkę tak cenną dla tego wyjątkowego w roku okresu. Ta wersja, smutna, przejmująca wręcz, prosta i uboga w swoim wydźwięku i pozbawiona tej radosnej nici, która towarzyszyła jej we wszystkich wcześniejszych wykonaniach, podkreśla wartość utworu. Melancholijny chórek w tle, zawodzący i pełen smutku śpiew Sufjana, momentami w duecie z Cat Martino, przez większość czasu solo, i gitara wzbogacana powolnym bębnem i tamburynem sprawiają, że wykonanie Sufjana przemawia do mnie bardziej. Ale chyba nie tylko do mnie.
***
„Lumberjack Christmas/No One Can Save You From Christmas…”
Dwuczłonowy utwór, pierwsza część („Lumberjack Christmas”) zaskakuje radosnym, skocznym folkiem. Druga nastraja już lekko melancholijnie. Z wzorowym przejściem między tymi dwoma odmiennymi kawałkami, całość sprawia wrażenie płynnego, okołoświątecznego przeboju. Gdyby trzeba było jednak wybrać lepszy moment, padłoby na „No One Can Save You From Christmas…” i zapętlone No one can save you from Christmases past/You’ll have to love it or leave it at last.
***
„Put the Lights On the Tree”
Niby o ubieraniu choinki (kto już ubrał, a kto czeka do nocy przed Wigilią?), ale z głębszym, jak to w piosenkach Sufjana Stevensa przesłaniem. „Put the Lights On the Tree” opowiada o starszych ludziach. O samotności związanej z wiekiem i o tym, że warto czasem zadzwonić do babci, spytać się, co u niej, przyjechać i czasem pocieszyć. To bardzo ciepły utwór, jeden z tych bardziej pozytywnych w dorobku Sufjana. Chwyćcie za telefon, zadzwońcie do bliskich, którzy są sami. Zaproście na Wigilię, niech nie spędzają tych dni w samotności. Bo nawet zwykły telefon może sprawić radość. Chodzi przecież o pamięć, prawda?
Utwór został okraszony bardzo ładnym teledyskiem, a postaci w nim występujące towarzyszą nam także w boxie z pierwszymi pięcioma płytami świątecznymi.
***
„Sister Winter”
Sufjan i Marla Hansen znowu razem, znowu na smutno. Stevens depresyjnie, jak to zimą, bo zima to z jednej strony czas oczekiwania i radości, z drugiej smutek i przygnębienie. Tu dochodzi też złamane serce i próby pocieszania przez przyjaciół. Marla Hansen z uroczym falsetem (i skrzypcami), Sufjan śpiewa pod przytłumioną gitarę. Nie bez powodu, gdy jest mowa o świątecznych piosenka Stevensa, „Sister Winter” wymieniane jest jako jeden z ważniejszych utworów. Patetyczna i chóralna końcówka podkreśla rangę świąt (And my friends, I’ve returned to/Wish you a Happy Christmas!), bo nawet z sercem zimnym jak lód i smutkiem związanym ze wspomnieniami wspólnie spędzonych chwil, na Boże Narodzenie człowiek zawsze będzie się w jakimś stopniu radował.
***
„Star of Wonder”
Bezsprzecznie jedna z piękniejszych kompozycji, które Sufjan nagrał dla przyjaciół lata temu. Chórki, spokojny, akustyczny początek z rozwiniętymi aranżacjami w końcówce, uroczym pianinem, które z rzadka pojawiało się wcześniej w piosenkach Stevensa i dęciakami, które nadają podniosłości samemu tekstowi. Bo, jak wszyscy wiemy, Sufjan jest osobą bardzo religijną i podkreślał to wielokrotnie. Nie wiem, czy dobrze interpretuję to przesłanie, ale może chodzi o gwiazdę betlejemską, która prowadziła mędrców do Jezusa? W końcu jest gwiazd, jest i cud. Jest też bliskość Boga do ludzi, bo o to przecież w Bożym Narodzeniu chodzi. Pięknie współgra z wcześniejszym „Sister Winter”. I znowu urocza Marla, wspierająca Sufjana w śpiewie.
***
„That Was the Worst Christmas Ever!”
O ile „Put the Lights On the Tree” to kwintesencja optymizmu, tak „That Was the Worst Christmas Ever!” to jeden ze smutniejszych utworów Stevensa w jego dorobku. Jeden z, bo wszyscy chyba pamiętamy „Casmir Pulaski Day”. Nie be powodu przypominam utwór z Illinois, bo można wyłapać kilka punktów stycznych. Pierwszy to muzyka – Sufjan użył tych samych akordów. Mamy C, mamy D, mamy małe A i mamy też G, czyli wszystko się zgadza.
Cztery akordy, cztery banalne chwyty, które same w sobie brzmią w sposób prosty, ale u Sufjana posiadają tę magiczną wręcz moc. Mamy też znakomity storytelling, narrację wciągającą i smucącą przez swoją historię. Jest o ojcu, jest o uciekającej siostrze. Jest o Bogu, który podczas Bożego Narodzenia jest najważniejszy, jest też cicha i święta noc. A pod koniec i Shara Worden, znana jako My Brightest Diamond, czyli koleżanka Sufjana z Asthmatic Kitty śpiewa uroczo pod koniec. To smutna piosenka, przy której łzy mogą napłynąć do oczu, a ciarki pojawiają się z przejęcia. Jedna z ładniejszych w dorobku Stevensa w ogóle, nie tylko patrząc przez pryzmat świąt.
***
„The Midnight Clear”
W księżycową jasną noc – chyba wszyscy znają ten film? Wtedy stał się cud, teraz Sufjan, za pomocą tej piosenki, potwierdza swoją wiarę. Wiarę w proroka, w święte rzeczy, w Boże Narodzenie. Muzycznie piosenka spokojnie mogłaby się znaleźć na Illinois, to te same proste rozwiązania, rytmika i śpiew. Pamiętam, jak w ubiegłym roku dekorowałem lampkami dom pod zapętlone „The Midnight Clear”. Sprawdza się znakomicie, a tekst można sobie nucić pod nosem.
***
Przy tych piosenkach Boże Narodzenie lub tych kilka dni, które pozostały do Wigilii, możecie spędzić w jeszcze bardziej wyjątkowy sposób. A ja ze swojej strony mogę tylko życzyć wszystkiego dobrego muzycznego i niemuzycznego. Sufjan pewnie też by tego życzył, w końcu już to zrobił za pomocą dziesięciu płyt.