W Wielki Piątek wracamy do roku 2016, kończymy wielkimi krokami wspominanie o ubiegłorocznych płytach, o których po prostu trzeba było napisać.

Kumulację zatytułowaną Żegnaj polski roku 2016 podzieliliśmy na części, bo wyszedłby zbyt duży objętościowo tekst. Na Wielki Piątek pochylamy się nad płytami melancholijnymi, minimalistycznymi czy po prostu kontemplacyjnymi. Nie może więc dziwić duża ilość jazzu i jego pochodnych. Polecamy, zapraszamy.




AUTOR: Meadow Quartet
TYTUŁ: David & Goliath
WYTWÓRNIA: Multikulti Project
WYDANE: 29 grudnia 2015


10 kwietnia 2015 roku, czyli niespełna dwa lata temu, w gdańskim Ratuszu Staromiejskim odbył się koncert Meadow Quartet. Ten koncert został zarejestrowany i następnie wydany przez Multikulti. I tutaj trochę naginamy zasady, bo David & Goliath ukazało się w końcówce roku 2015, czyli nie powinno się znaleźć w tej kumulacji. Cóż, głupio by było przeoczyć trzeci album formacji Marcina Malinowskiego, bo to kawał dobrej muzyki.

Jazz improwizowany z klezmerskim backgroundem to coś, co w Gdańsku pcha do przodu raczej Mikołaj Trzaska. Nie ma w tym nic dziwnego, korzenie byłego członka Miłości poniekąd zobowiązują, ale Meadow Quartet wcale nie wypadają blado. Duża w tym zasługa specjalnego gościa gdańskiej formacji, Klausa Kugla, niemieckiego perkusisty, który napędza nagrania na David & Goliath. Jego szaleńcze z jednej strony bębny nakręcają atmosferę, to słychać już zresztą w otwierającym wydawnictwo „The Empire”, co idealnie słychać, gdy Kugel przestaje wybijać tempo, a ilość decybeli od razu spada do czasu, gdy Niemiec znowu chwyta za pałeczki, a kwartet ciągnie swoją żydowską opowieść. Tych historii na trzecim albumie Meadow Quartet jest sześć, każda o innej muzycznej barwie. „Motion” jest pełne lamentu, brzmienia altówki i lekkiego klarnetu. Perkusja? Stanowi jedynie tło. Inaczej sytuacja prezentuje się w „Rain”, żywym, radosnym i skocznym kawałku, gdzie obok klezmerskich naleciałości czuć przede wszystkim pasję improwizowania, muzycznego szaleństwa wszystkich tak naprawdę instrumentów.

Tematowi ciężarem dorównuje utwór tytułowy. To masywna kompozycja o szybkim tempie, o idącym w parze z perkusją Kugla kontrabasie Jarosława Stokowskiego. Jazgoczący akordeon Piotra Skowrońskiego nadaje kompozycji nerwowego charakteru. Cóż, chaos pełną gębą, który wciąga od samego początku. Aż dziw bierze, że David & Goliath pojawia się tutaj tak późno. [pst]

NASZA OCENA: 6.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Steczkowski <–> Mełech
TYTUŁ: 2? +? 7 ?=? nie wiem
WYTWÓRNIA: Plaża Zachodnia
WYDANE: 6 listopada 2016


Marcin Albert Steczkowski i Piotr Mełech w innych niż zazwyczaj rolach. Nie jazz w wersji free improv., który kojarzymy z Cukru, Warsaw Improvisers Orchestra czy składu MELECH, ale w noise’owej, naszpikowanej po kości elektroniki. Jazz jako taki pojawia się na 2 + 7 = nie wiem sporadycznie, jest w mniejszości.

To ciekawe, co obaj muzycy wyprawiają na tej płycie. Cięta elektronika, szatkowana rytmika, dużo jazgotu, odniesienia do makabreskowych drone’ów czy momentami wręcz harsh noise’u (ale w nieco ugładzonej odsłonie), masa sprzężeń dźwiękowych, jakby Steczkowski i Mełech bawili się wtyczkami zamiast instrumentami, zresztą duża w tym zasługa efektów (thornoscillator generujący takie szmery i kakofonię) czy licznika Geigera, dzięki któremu słyszymy charakterystyczne „pykanie”. To też bardzo chaotyczna, nieokiełznana wręcz płyta, którą duet poniekąd zaskakuje. Jasne, jazzowo-klezmerskie momenty też są, zwłaszcza gdy słuchamy „IV” czy „VI”, ale nie są to czyste jazzowe kompozycje, tylko impro motywy wystawione na tle szaleńczej, glitchowej elektroniki.

Gdy kruszy się te fasady zgiełku, muzyka Mełecha i Steczkowskiego zyskuje na plastyczności. Te melodie naprawdę są nieźle tkane, przejrzyście, z pewną dozą narracji. Ale pełne chaosu też ujmują, tylko że w inny, dość brutalny sposób. [pst]

NASZA OCENA: 7

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Żywizna
TYTUŁ: Zaświeć Niesiącku and other Kurpian songs
WYTWÓRNIA: Bôłt Records
WYDANE: 28 października 2016


Dla Raphaela Rogińskiego rok 2016 był kolejnym zapracowanym i udanym rokiem. Byłby jeszcze lepszy, gdyby w 2017 roku otrzymał Paszport Polityki, ale wyprzedził go inny zdolny – Wacław Zimpel. Dla Bołt Records Rogiński, wraz z Genowefą Lenarcik, przygotował stare kurpiowskie pieśni. Raphael minimalistycznie i skromnie gra na gitarze, Genowefa Lenarcik na tle szorstkiego podkładu kreuje swoje smutne, pełne żalu, gorzkie kurpiowskie opowieści. Oprócz muzyki duet wspomogła też… przyroda. Materiał nagrano w leśnej aurze, na terenie Puszczy Kurpiowskiej, stąd towarzystwo świerszczy, ptaków, szum wiatru i dźwięki innych zwierząt dodatkowo tworzą charakter wydawnictwa.

Wydawnictwa, o którym w żaden sposób nie powiemy, że jest łatwe i przyjemne. Tak jak nie są proste pieśni ludowe, tak Zaświeć Niesiącku and Other Kurpian Songs wymagają wręcz skupienia i odpowiedniego nastawienia. Gra Rogińskiego nawiązuje i do afrykańskich rejonów swojej twórczości, i przede wszystkim do klezmerskich melodii, tak bliskich jego sercu. Oczywiście, duet zachowuje to, co jest najważniejsze – nostalgiczną nutę, spartański wręcz wydźwięk kompozycji. Genowefa Lenarcik śpiewa mocno, szorstko, momentami chropowato, z wyczuwalnymi wręcz kantami, słychać to w większości utworów, ale dopiero w zamykającym  album nagraniu tytułowym jej siła głosu i charyzma podkreślają staropolską ludową kulturę Kurpiów.[kpu]

NASZA OCENA: 7

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: HoTS
TYTUŁ: Numbers
WYTWÓRNIA: Multikulti Project
WYDANE: 30 października 2016


Wśród wielu muzycznych kolektywów i międzynarodowych projektów obdarzonych przez oficynę Multikulti zaufaniem w roku ubiegłym, znalazł się także w pełni rodzimy kwintet HoTS. Pełna nazwa brzmiąca Harmony Of The Spheres zdradza upodobania muzyków do atmosferycznego grania, natomiast tytuł drugiego krążka to już prostolinijny hołd złożony liczbom, chociaż metrum na drugim krążku grupy do najprostszych zdecydowanie nie należy. Harmoniczne granie wciąż siedzi głęboko pod skórą pomysłodawcy i gitarzysty Mikołaja Poncyliusza. Otrzymujemy więc bardzo konsekwentną kontynuację debiutu, pełną zmian rytmu i głębokich przestrzeni z mocniejszym akcentem postawionym przy instrumentach dętych, a także większą otwartością na momenty improwizowane.

HoTS to swego rodzaju kwintet łagodności, poruszający się w obrębie subtelnego mechanizmu uwypuklania poszczególnych instrumentów. Kontrabas i perkusja doskonale współgrające ze sobą na pierwszym albumie, tu dzięki Bartoszowi Tkaczowi na saksofonie zyskują inny wymiar. Nieśpiesznie sączące się melodie na dęciakach potrafią całkowicie odmienić kręgosłup kompozycji i zwrócić ją w odmiennym kierunku. Praktycznie w każdym przypadku są to poszukiwania bardzo pogodne brzmieniowo, nawet wówczas, kiedy w „Interlude 4” słyszymy trąbkę Adama Prokopowicza całkiem solo, to nie przypomina ona posępnych klimatów rodem w ECM. To nie lada sztuka nagrać album pełen piękna detali, swobodnie czerpiący z bogactwa rytmiczności, a przy całej tej pozytywnej energii i ekspresywności pozostawić lekko uchyloną furtkę z napisem „przyszły rozwój”. Wytrawne jazzowe uszy wyłapią tu kilka celowych niedopowiedzeń na pograniczu kompozycji i improwizacji. [ama]

NASZA OCENA: 8

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: X-Navi:et
TYTUŁ: Alchemia dźwięków / alchemy of sounds
WYTWÓRNIA: Eter Records
WYDANE: 26 czerwca 2016


W ubiegłym roku Wydawnictwo Okultura obchodziło swoje piętnastolecie. Rocznica taka trochę nijaka, bo ani to dziesiątka, ani dwudziestka. Taka „o”, połówkowa. Ale nie przeszkodziło to nikomu w zorganizowaniu Festiwalu Okultury, który odbywał się w stołecznym CSW, jeszcze wówczas z normalną nazwą Ujazdowski, a nie U-jazdowski. Jedną z gwiazd był Rafał Iwański, który do tego występu przygotowywał sie bardzo długo. Zagrał, nagrał i wydał. Alchemia dźwięków / alchemy of sounds to koncertówka, na dodatek w wersji DVD, więc można sobie ją oprócz słuchania także obejrzeć. No a coś więcej?

To album bardzo spokojny, tantryczny niemalże. Infantylnie można go też określić „nocnym” tudzież „sennym”. Minimalizm, jakim kierował się X-Navi:Et podczas tworzenia materiału, bazujący i na tym, co Rafał Iwański uskutecznia z Rafałem Kołackim w HATI, i tym, co obejrzał w filmie Samotność dźwięku poświęconym Tomaszowi Sikorskiemu, odbija się na Alchemii dźwięków od początku do końca. To długie, rozciągnięte w czasie i przestrzeni ambientalne formy, to melodie wytrwałe, wymagające skupienia. To też szeroki wachlarz instrumentów akustycznych, z gongami na czele, które trwają i trwają, tworząc narrację całej kompozycji.

Iwański sporo się napracował przy całym materiale. Jednoosobowe oporządzenie wszystkiego, obskakiwanie dzwonków, perkusjonaliów, grzechotek czy rogów na już, na teraz takie proste nie było i, co najważniejsze, wymagało jednak solidnego rozplanowania. Mruki, drgania, (jeszcze raz) pomruki, zabawa z powietrzem, szmery i hipnotyzujące, powtarzające się gongowe motywy nawarstwiają się i nawarstwiają, generując atmosferę budzącą skojarzenia ze starymi tybetańskimi świątyniami.[mbi]

NASZA OCENA: 6.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: flute o’clock
TYTUŁ: Karski: Glimmer
WYTWÓRNIA: Bôłt Records
WYDANE: 2016


Piękna i wciągająca opowieść na dwa flety, bębenki tam-tam oraz – jednorazowo – harfę. Ewa Liebchen i Rafał Jędrzejowski kolejny raz mierzą się z repertuarem Dominika Karskiego, utalentowanego kompozytora, który z życiem w Polsce ma tyle wspólnego, co MKiDN z dotrzymywaniem terminów grantowych. No, niewiele. Glimmer to płyta-zbiór, zbiór kompozycji Karskiego z przełomu lat 2002-2015, których podjął się duet flute o’clock. Nazwa wymowna, flety w roli głównej. Ale flety w różnych dźwiękowych odcieniach – piccolo, altowy i basowy, więc muzycy do tematu podeszli bardzo szeroko, zresztą jak sam Karski.

Bo siła fletów może być naprawdę duża, zwłazcza gdy oprócz zwykłego grania dochodzą kwestie techniczne i typowo ludzkie – łapanie oddechów, przełykanie śliny, syczenie i jęki. Pierwiastki człowieczeństwa nadają Glimmerowi podwójnego charakteru, muzyki na swój sposób sprytnej, niesamowicie plastycznej i poniekąd też lirycznej. Barwa dźwięków wciąga, tak jakby wcale nie było to dzieło komponowane, a prawdziwa improwizacja. Duża w tym zasługa Karskiego, ale flute o’clock wcale nie mieli łatwego zadania. Imponująca jest wielowątkowość kompozycji, ich dynamizm, zmiany tempa, tworzenie warstw. Bo mamy bębny napędzające utwory, mamy cięzki flet basowy i przeszywający słuchaczy piccolo. Mamy solówki Jędrzejewskiego i Liebchen, jest też – jak w „Streamforms III”, mistyczna harfa Zofii Dowgiałło-Zych. Stworzono w pełni chaotyczną, dziką momentami wręcz opowieść na instrumenty tak pomijane w muzycznej – niebędącej klasyczną – przestrzeni, a która w wersji specjalnie skomponowanej przez Karskiego mieni się przeróżnymi kolorami. Intensywnymi, a przez to też zawiłymi. Bo nie o prostotę tutaj chyba chodziło. [pst]

NASZA OCENA: 7.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Baran | Łomża Chamber Philharmonic | Zarzycki
TYTUŁ: Accordiofonica
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 14 listopada 2016


To ciężka płyta, szczególnie – albo przede wszystkim – dla tych osób, które z akordeonem nie były nigdy blisko. To także płyta nagrana z ogromnym rozmachem, bo przy udziale Orkiestry Filharmonii Kameralnej im. Witolda Lutosławskiego w Łomży. Nagrania, jak można się domyślić, zostały zarejestrowane w Łomży. To po pierwsze. Po drugie zaś – głównym bohaterem, instrumentem, który gra „pierwsze skrzypce”, jest akordeon Klaudiusza Barana. Trzeba przyznać, że udało mu się stworzyć piękne melodie. OK., melodie pochodzą od trzech różnych kompozytorów – Jakuba Świdra, Bronisława Kazimierza Przybylskiego i Edwarda Sielickiego, który swoje blisko dwudziestosiedmiominutowe „L’Estro Fisarmonico” stworzył specjalnie dla Barana.

I wszystko byłoby zapewne proste, zagrane skocznie, radośnie, ale z wyczuwalną jednak nutą francuskiej melancholii, gdyby nie fakt, że Barana wspiera orkiestra z Łomży. Wdzięk skrzypiec, altówek, szlachetność wiolonczeli czy siła perkusji dużo – naprawdę dużo – dają całemu projektowi. Ciężko cokolwiek więcej napisać, gdy ma się tak wspaniały opis Katarzyny Trzeciak, pełną analizę wydawnictwa i zaprezentowanej muzyki. To największy problem płyt z Opus Series – otrzymuje się dogłębną analizę, do której trudno dodać coś ponad. Bo czyż jest sens rozbijać kolejny raz trzy kompozycje? Czy warto zaznaczać, że akordeon u Świdra tworzy interesujące dialogi z pozostałymi instrumentami, a w mikroczęściach „Concerto Classico” tytuł oddaje prawdziwy stan rzeczy – skupienie na instrumentach klasycznych-orkiestralnych, a ponad nimi unosi się wariacyjny akordeon? Klaudiusz Baran szaleje, wpadając w wirtuozerski ciąg, Jan Miłosz Zarzycki dyryguje Orkiestrą Filharmonii Kameralnej z Łomży, a sami muzycy tworzą harmonię i plejadę dźwięków. [mbi]

NASZA OCENA: 7.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Leszek Lorent
TYTUŁ: Tonisteon
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 1 września 2016


Leszek Lorent mierzy się z kompozycją Iannisa Xenakisa z 1985 roku oraz nieco nowszymi – Marcina Błażewicza z 1997 roku i pochodzącymi z 2016 roku dziełami Dariusza Przybylskiego i Ignacego Zalewskiego. Otrzymujemy materiał fascynujący, transowy i „purytański” w swoim wydźwięku. Trwający blisko godzinę, zagrany tylko na perkusji. Lorent podejmował się już wielu muzycznych tematów, w tym wydane w 2015 roku interpretowanie Błażewicza, też dla Requiem Records. Będąc wiernym miłośnikiem twórczości Xenakisa (sam mówi, że interesuje go muzyka stochastyczna Iannisa Xenakisa), Lorent nie mógł nie sięgnąć po rzeczy tego kompozytora. Efekt? Obecna płyta, na której perkusista porusza „Idmen”, część „b” oraz dzieła wspomnianej trójki.

I wychodzi mu to wręcz wzorcowo. Idmen pierwotnie było rozpisane na liczący trzydzieści dwie osoby chór i aż sześć zestawów perkusyjnych. Lorent wziął na warsztat część „b” kompozycji, skierowaną tylko na perkusje, wszystkie partie nagrał sam, tworząc dynamiczną, mocną, ciężką momentami wręcz narrację. Dzieło Przybylskiego pokazuje siłę instrumentu w zupełnie inny sposób. To ponad dziesięć minut poświęconych minimalistycznemu, szorstkiemu wręcz podejściu do tematu.

To granie na granicy ciszy, łamanie napięcia, częste zmiany tematów i tempa. „Hyperion” to także taka próba dźwięku, swoiste budowanie napięcia, jak w dobrym filmie akcji, gdzie jedno tąpnięcie ożywia całą fabułę. W kompozycji Dariusza Przybylskiego, kuratora serii Opus, ma to miejsce w dziewiątej minucie, w dziewiątej też sekundzie, gdzie tematyczny boom kumulujący się od początku trwania utworu wreszcie eksploduje. Tej eksplozji nie trzeba długo wyczekiwać w „Tonisteonie”, nagraniu tytułowym napisanym przez Ignacego Zalewskiego. Wybitny dyrygent i kompozytor młodego pokolenia (rocznik 1990), który na swoim kompozytorskim koncie ma kilka utworów napisanych na perkusję, a na tej płycie przeszedł – chyba – samego siebie. Pełna hałasu, swoistego klasycznego noise’u kompozycja nie daje momentu, by nabrać oddechu. A ileż tutaj się dzieje na tych zaledwie niecałych siedmiu minutach! Dynamiczny, w pełni agresywny utwór i jego wykonanie sprawiają, że nominacja do Fryderyka nie wzięła się bez powodu.

I w końcu Marcin Błażewicz i jego dwudziestoletnia kompozycja „Ineffabilis”. Ten utwór tak naprawdę ciężko jakkolwiek podsumować inaczej niż utartym frazesem, że DZIEJE SIĘ. Bo u Mistrza Błażewicza naprawdę dzieje się sporo, dużo i jeszcze więcej. To dwadzieścia pięć minut perkusyjnej opowieści trwającej na wielu dźwiękowych i tematycznych frontach i przy użyciu różnych instrumentów, żeby wspomnieć tylko dzwony, misy czy o-daiko. Można słuchać i słuchać. I jeszcze raz słuchać. I tak bez końca. Od początku, jeszcze raz. [pst]

NASZA OCENA: 8.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)




AUTOR: Mikołaj Trzaska, Jacek Mazurkiewicz
TYTUŁ: Nightly Forester
WYTWÓRNIA: Multikulti Project
WYDANE: 14 listopada 2016


To jedna z lepszych i ładniejszych płyt ubiegłego roku. Na Nightly Forester gra nawet cisza, której – swoją drogą – całkiem sporo. Mikołaj Trzaska przyjął Jacka Mazurkiewicza w swoim kaszubskim domku wakacyjnym, który stoi niedaleko jeziora i lasu. Obaj muzycy rozstawili sprzęt i grali nocą. Sesja nie trwała długo, raptem dwa wieczory, a ileż wyszło emocji! Minimalistyczny saksofon Trzaski, jego oniryczny klarnet oraz subtelna, ale stanowcza gra na kontrabasie Mazurkiewicza tworzą opowieści z tysiąca i jednej (kaszubskiej) nocy. Opowieści skromne, bardzo takie lo-fi, ale z leśną duszą i hipnotyzującą melancholią. Tej muzyki się nie słucha, ją się chłonie każdym centymetrem ciała.

Ten improwizowany jazz w żadnej mierze się nie spieszy, spokojnie wybrzmiewa swoim tempem, płynie własnym nurtem, zwłaszcza partie klarnetu. Muzyka nie pędzi, nawet gdy artyści nieco przyspieszają swoje granie, a dęciaki świdrują ponad koronami drzew. Bo preparowany kontrabas Jacka Mazurkiewicza sprowadza słuchaczy na ziemię. Swoim szorstkim, masywnym brzmieniem, tak kontrastującym z instrumentami Mikołaja Trzaski. Więcej na temat płyty ukazało się w tekście publikowanym w Noisey czy wywiadzie z Mikołajem dla Dwutygodnika, ale jedno jest pewne – Nightly Forester to album nietuzinkowy, smutny i frywolny. Momentami ujarzmiony przez twórców, momentami wręcz niewiarygodnie swobodny. Leśny, ale jednocześnie bardzo ludzki. Świetny. [pst]

NASZA OCENA: 8.5

NASZA SKALA OCEN (K L I K!)



 

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA (ŚREDNIA)
%d bloggers like this: