Są takie płyty, których najlepiej słucha się w domowym zaciszu, najlepiej w nocy, kiedy życie powoli wygasza się. Tajemnicze, mroczne, stylowe… Po prostu klimatyczne. O tym będzie Gdy śmiertelnicy śpią, czyli zawsze sześć albumów o dość nokturnowym charakterze.
AUTOR: Pierluigi Billone
TYTUŁ: Face
WYTWÓRNIA: Kairos
WYDANE: 29 marca 2019
Z dużym zainteresowaniem śledzę wydawnictwa Kairos, Nexos czy Palomino, austriackich wytwórni działających pod szyldem jednego koncernu …… Większość albumów z tej stajni to klasyczna klasyka, niemal wierne odegranie standardów wybitnych kompozytorów, najczęściej tych z czasów zamierzchłych. To dobre pozycje, bez dwóch zdań, bazujące na akademikach, na wirtuozach instrumentów, artystach. Ale spośród wydanych ostatnio (a przeze mnie już przesłuchanych) płyt najbardziej wybija się dla mnie Face, album skomponowany przez Pierluigiego Billone, urodzonego w latach sześćdziesiątych włoskiego neo-awangardowego kompozytora, który do współpracy zaprosił śpiewaczkę Annę Clare Hauf, Leonharda Garmsa (dyrygent) oraz ansambl Phace.
I jakaż jest to świetna płyta. O oczywistości nie może tu być mowy, gdybym nie wiedział, to stwierdziłbym, że to czysta improwizacja. PHACE, świetny wiedeński zespół, daje popis swoich umiejętności. Grają wszyscy razem, grają na frazy, fleciści graja i pracują głosem, dmąc i chuchając również w ustnik, perkusja wybija się na pierwszy plan, wchodząc w dialog z wokalem Anny Clare Hauf. Face to zresztą płyta skupiona na pracy z głosem. Mezzosopranistka śpiewa, melodeklamuje, wykonuje onomatopeje, niemal krzyczy, wibruje, często przy akompaniamencie surowej, minimalistycznej perkusji, również przy drone’owych smykach. Zresztą wiolonczele i skrzypce mocno interweniują w dolnych partiach kompozycji. Rewelacyjnie brzmi „Face: VIII” z gęstymi, ciągnącymi się niczym lawa partiami saksofonu. Rezonująca gitara wraz z piskami tworzą melancholijną narrację („Face: VI”), a dziesiąty, zamykające całe Face indeks to zabawa perkusjonaliami, również na plus.
Płyta traktuje o głosie, o jego pierwotnym wydźwięku, ewolucji na przestrzeni wieków. Pierluigi Billone skupił się na dzikości i pierwotnym znaczeniu wokalu, oddalając konwencjonalizm, spróbował wydobyć prostotę. Dla mnie świetna nowa klasyka, na rodzinnym podwórku spokojnie taka forma odnalazłaby się w Bocianie obok Zeitkratzera, Anny Zaradny i Reinhola Friedla.
NASZA OCENA: 8.5
AUTOR: Głowicka & the Airport Society
TYTUŁ: Unknown, I Live With You
WYTWÓRNIA: Bôłt Records, DUX
WYDANE: 23 maja 2019
Opera skomponowana specjalnie na Nuit Blanche w Belgii, czyli noc muzeów, galerii, ale również i teatrów. Skomponowała ją Katarzyna Głowicka, utalentowana kompozytorka i muzyczka, od lat działająca na terenie Beneluksu, mieszkająca obecnie w Hadze. Skomponowała ją do pomysłu Krystiana Lady i tekstów afgańskich autorek – Roi, Meeny Z., Fattemah AH i Freshty. Do współpracy zaproszono plejadę artystów – muzyków i śpiewaczki oraz śpiewaczy operowych. Sztukę wyreżyserował Krystian Lada, reżyser teatralny związany w przeszłości z La Monnaie w stolicy Belgii, dziś współpracujący z Operą Wrocławską.
I tak na Unknown, I Live with You słyszymy mezzosopran Małogorzaty Walewskiej, Lucii Lucas, Sary Jo Benoot i Raehann Bryce- Davis oraz instrumentalistów skrzypce Tomasza Plusy i Aleksandry kwiatkowskiej, delikatną altówkę Clary Sawady i stanowczą wiolonczelę Natanii Hoffman. Za elektronikę zadbała sama Głowicka.
Ależ to ładna i ciężka płyta, a raczej zapis operowego występu w brukselskiej starej, siedemnastowiecznej kaplicy Les Brigittines. Melancholijna, wirująca na granicy depresyjnego ambientu i muzyki poważnej. New Classical, muzyka nokturnowa, zmuszająca do zadumy, ukryta pod warstwą głosu, bo to głos na Unknown, I Live With You jest najważniejszy. Rwane smyki przerywające śpiew w „Mother, Sister, Daughter, Where Are You?” dopełniają śpiew, a między partiami masywnie sunie smyk po wiolonczeli. Bardzo dużo dzieje się w „I Thought It Was a Dream But When I Woke, I Couldn’t Walk”, gdzie na przód wychodzi melodeklamacja Gali Moody, a towarzyszy jej i bardzo nerwowa, wzbudzająca niepokój rytmika, i – w momencie wzmożonej recytacji przechodzącej w krzyk – harsh noise’owa elektronika wypełniona szumem i piskami. W końcówce kompozycji to już czysta, wiosenno–symfoniczna suita.
Całość, w związku z mocno feministyczną tematyką, która ukazuje realia życia kobiet w Afganistanie (choć nie tylko, wystarczy spojrzeć na rolę kobiet w krajach muzułmańskich), zmusza do myślenia. To dobrze, to bardzo dobra płyta, a i sam spektakl wydaje się być ciekawy. Może kiedyś, może kiedyś…
NASZA OCENA: 8
AUTOR: Martin Rummel, Roland Krüger
TYTUŁ: Reinecke: Complete Works for Cello and Piano
WYTWÓRNIA: Naxos
WYDANE: 8 marca 2019
Dzieła Carla Reinecke na wiolonczelę i pianino. Martin Rummel i Roland Krüger sięgnęli po sonaty na te dwa instrumenty, wiernie oddając ducha niemieckiego romantyzmu muzyki klasycznej. I chociaż Reinecke z pochodzenia mógł być nazywany Duńczykiem, bo Altona, w której się urodził, była miastem duńskim, a sam kompozytor postrzegany był raczej jako outsider niemieckiej sceny, głównie przez wzgląd na jego dość konserwatywny styl, to warto sięgać po klasyków, a obaj muzycy wybrali dobry repertuar.
Nie ma nic twórczego w odgrywaniu standardów – tak pomyśli każdy, kto nie ma akademickiego wykształcenia, kto nie siedzi w klasyce, kto nie wertuje list pod nazwą TRADYCYJNA MUZYKA POWAŻNA. Ale wolę sięgnąć po znane i lekko się ukulturalnić niż wierzyć, że rodzimi akademicy flirtujący z elektroniką lub indie classical nagrają coś innowacyjnego lub po prostu dobrego. Bywa rzadko, choć się zdarza. Reinecke: Complete Works for Cello and Piano to nic innego jak piękne odegranie materiału kompozytora. Wierne i idealne. Cztery, podzielone na łącznie trzynaście części utwory, w których słychać ducha Feliksa Mendelssohna i Roberta Schumanna, ale nie można się temu dziwić, bo Reinecke uczył się od obu kompozytorów (od Liszta również). Pierwsza sonata na wiolonczelę pięknie się rozwija przed wielkim finałem „Cello Sonata No. 1 In A Minor, Op. 42 (1855) – IV. Finale: Allegro Molto Ed Appassionato”, gdzie żywa wiolonczela koresponduje z delikatnym pianinem, wcześniej Rummel otrzymuje od Reinecke liryczny, idealny do popisu materiał, melodię wręcz plastyczną.
Pozostałe kompozycje, składające się już z trzech części, skaczą między stylistykami. „Three Pieces For Cello & Piano, Op. 146 (1893) – No. 2. Gavotte” kwitnie romantyzmem, „Three Pieces For Cello & Piano, Op. 146 (1893) – No. 1. Arioso” skłania do medytacji, tak samo zresztą jak delikatne i melancholijne „Cello Sonata No. 3 In G Major, Op. 238 (1897) – II. Andante Mesto”, a wielki finał trzeciej sonaty na wiolonczelę aż kipi od patosu, przede wszystkim za sprawą ciężkiego fortepianu Rolanda Krügera i wysokich partii wiolonczeli Martina Rummela.
NASZA OCENA: 7
AUTOR: Ryan Carter
TYTUŁ: Chamber Works
WYTWÓRNIA: KAIROS
WYDANE: 16 sierpnia 2019
Kiedy narzekam na sztampowe podejście do współczesnego rozumowania muzyki klasycznej, na pewno nie mam na myśli Chamber Works. Ryan Carter, aż chciałoby się napisać, że kompozytor młodego pokolenia, ale rocznik 1980 już chyba ciężko zaliczyć do takiego, studiował m.in. u Louisa Andriessena w Hadze, a to już znaczy wiele. Znaczy tyle, że po jego pracach spodziewać się możemy bardzo dużo ciekawej walki dźwięków. Dzieje się na Chamber Works naprawdę dużo.
Otwierające płytę „Too many arguments in line 17” tnie uszy agresywnymi smykami JACK Quartet, z którym Ryan Carter współpracował już wcześniej. Pojedyncze, wyszarpywane dźwięki łączą się z pełnymi, soczystymi partiami skrzypiec, które przypominają, że kompozytor posiada akademickie wykształcenie. Ale siłą pierwszego utworu jest tutaj swobodna, bardzo delikatna improwizacja smyków, która w następnym „When All Else Fails” przechodzi w ciężkie i ponure rejony. Słuchać echa fascynacji Cartera minimalizmem, a niepokojąca, nerwowa muzyka nowojorskiego ansamblu yarn/wire na pianinach i perkusjach (każde w liczbie po dwa) wywołuje schizofreniczne wrażenie.
Emanuele Torquati w „Erracie” snuje szybką i chaotyczną opowieść na pianinie, w której pojawiają się momenty spektralizmu. A akademickość? O standardowym wykształceniu muzycznym Cartera przypomina „On the limits of a system and the consequences of my decisions”, najbardziej akademicka kompozycja Amerykanina, której podjął się Keith Kirchoff, również na pianinie. Chamber Works, mimo tytułu, z muzyką kameralną, komnatową, kominkową wręcz nie ma nic wspólnego. Nie jest to tak wybitny materiał jak opisywane wyżej Face, ale gdy mówimy o współczesnej muzyce poważnej, fajnie, by miała ona w sobie elementy improwizacji i nieokiełznanego szaleństwa („grip”). A Chamber Works to ma.
NASZA OCENA: 7
AUTOR: Alameda 5
TYTUŁ: Eurodrome
WYTWÓRNIA: Instant Classic
WYDANE: 15 marca 2019
Historia Alamedy wydaje się być stara, długa i szeroka jak świat, jak tytuły płyt, liczba konfiguracji projektu, aż w końcu utwory Alamedy. Chociaż te utwory takie długie nie są, to przez rozpościerające się z głośników dźwięki mogą wydawać się długie jak Autostrada Wolności lub kolejne sezony Walking Dead (czy to się już skończyło?). W każdym razie, Alameda, tym razem o numerze 5, wydała drugą po Duchu Tornada płytę, a chyba piątą lub szóstą ukazującą się pod szyldem rodziny Alamedy.
Nie jest to najlepszy materiał Ziołka i spółki. Późne Królestwo cały czas zajmuje pierwsze miejsce w dziejach Alamedy, ale Eurodrome, ze względu na swoją warstwowość i skupienie na rytmice, jawi się jako wydawnictwo dobre. Nie „bardzo dobre”, nie „wybitnie dobre”, tylko „dobre”. Po prostu.
Dużą rolę na Eurodrome pełnią perkusjonalia. Iwański i Buhl świetnie sprawdzają się w niemalże karaibskim „Dr Narco”, napędzając machinę Alameda 5, tworząc szamańskie tło do tych plemiennych śpiewów. „Embryon” uwodzi sakralnym ambientem, by zahaczyć o – niestety – Marillion (tych to zawsze – praktycznie – usłyszymy u Ziołka, nieważne, czy będzie to Alameda 3, Alameda Duo, Stara Rzeka czy dziś Alameda 5) i skończyć na pięknej, krautrockowo-schizofreniczno-noise’owej końcówce. „CDTE” kojarzy mi się z muzycznym lewiatanem. To gatunkowy potwór świdrujący przez chwytliwą, rytmiczną elektronikę spod znaku Barhgain, by przed trzecią minutą wtopić się w tropikalno-chaotyczną, cyfrową schizę spod znaku Caribou czy stonowanego Hot Chip. Ale największymi kolosami Eurodrome są „Roam the Bottom” i wcześniejsze „Tubarao”.Drugi z kawałków atakuje muzycznym nieładem i chwytliwymi riffami przerywanymi chóralnym śpiewem. „Roam the Bottom” uderza w industrial, niepokojące perkusjonalia i wszechobecny pogłos. Na uwagę
Jedno nie daje mi spokoju. Repetycje całego materiału w każdym z kawałków. Alameda 5 powtarza te same motywy, przerywane różnymi wstawkami, zmianami tempa, przeszkadzajkami, wydłużeniami i – co oczywiste – skrótowcami. Ale ma się wrażenie, że w każdym z utworów słyszymy mniej więcej ten sam temat. Przypadek?
NASZA OCENA: 6.5
AUTOR: Wojciech Lichtański Questions
TYTUŁ: Iga
WYTWÓRNIA: Audio Cave
WYDANE: 22 lutego 2019
Płyta na jazzowe, jesienne wieczory. Klasyka, stonowane melodie, akademickie ramy i… lekka nuta improwizacji. Wojciech Lichtański, saksofonista, do współpracy przy swoim projekcie Questions zaprosił zdolnych muzyków, Mateusza Pałkę (fortepian, akordeon) Kubę Dworaka (kontrabas) i Patryka Dobosza na perkusji. Zdolnych i grywających na ogół mainstreamowo, bo wśród artystów, z którymi ci grali, można wymienić Agę Zaryan, Urszulę Dudziak, Krystynę Prońko.
Trzy lata Lichtański zbierał pomysły na płytę. Te wyszły z jego życia, tyczą momentów ważnych, radosnych, tych smutnych, po prostu. Życie. Saksofonista ponoć zadawał sobie pytania, tutaj stara się na nie odpowiedzieć, tocząc dialog saksofonów z perkusją, pianinem, akordeonem i kontrabasem. Saksofon, rzecz jasna, stanowi tutaj temat główny, on wyznacza drogę, pianino towarzyszy, akordeon ładnie przygrywa, sekcja rytmiczna dziarsko współpracuje.
Delikatna, intymna muzyka głównie na dęciaka, świeci stonowanym światłem. Przytłumionym, przygaszonym, spokojnym, co słychać najlepiej w tytułowej „Idze”, w której z nokturnowej aury wybija szybkie pianino, a wraz z nim żywszy saksofon. Sekcja rytmiczna nie wywyższa się, nie pędzi, raczej pozostaje w tyle za Lichtańskim i Pałką. Wszystko brzmi jakby zostało owinięte ciepłym aksamitem. Uroczo, ciepło. Dalej jest tylko lepiej. Sakralne partie saksofonu w towarzystwie rozciągniętego akordeonu w „Grandpa, Where You Ramble Now ? (Improvisation One)” tworzą ambientową scenerię. Martwą, spokojną, stojącą taflę wody, powoli pojawiające się słońce, jeszcze blade, jeszcze chłodne dla ludzkiego oka, pierwsze ptaki na niebie, dyskretnie rozpoczynające swój śpiew. Budząca się do życia przyroda. „Auto, Auto?” ze stanowczymi klawiszami, pobłyskującym kontrabasem i asertywną perkusją tworzą idealne podłoże pod skoczne frazy saksofonu Lichtańskiego. Jasne, kwartet gra standardowo, w głowie kołaczą się myśli związane z Blue Note, z toruńskim Tutu jeszcze za starych czasów sprzed dziesięciu lat.
Dużo lepiej Questions wypada, gdy kwartet stawia na melodie melancholijne, spokojne. „Mr. Muniak, What’s Now?” urzeka intymnością, niespiesznym tempem, w którym muzycy jakby łapali oddech jeden po drugim. Partia saksofonu w akompaniamencie fortepianu ma w sobie coś rozdzierającego serce. Podobnie jest z „Blue Monday”, ale tutaj już partie saksofonu brzmią nieco zbyt patetycznie, a sam utwór nosi charakter filmowego (ze świetną końcówką kompozycji Lichtańskiego).