24 października odszedł od nas Eugeniusz Rudnik. W artykule głównym wspominamy go z osobami, które inspirował, cytujemy także Józefa Robakowskiego, artystę, który przed wieloma laty współpracował z Eugeniuszem Rudnikiem. O tym, jak w latach siedemdziesiątych stworzyli dwa filmy, o występie w ramach Kina Laboratorium oraz o tym, jakim człowiekiem był pan Eugeniusz, rozmawiamy z Józefem Robakowskim.
Jeśli ktoś pracował przy filmie eksperymentalnym, to wiadomo, że pierwsze kroki kierował do Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. I ja w toruńskiej bibliotece na Uniwersytecie robiłem takie rozeznanie, co mają, jakie mają płyty eksperymentalne. W Toruniu znalazłem Andrzeja Dobrowolskiego, Lutosławskiego i Pendereckiego, i to były płyty posiłkowane muzyką ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia. Całą duszą tego towarzystwa był Józef Patkowski, założyciel tego studia, który był, jak się później okazało, naszym wielkim zwolennikiem, bo on także interesował się eksperymentami. Był fluksusowcem, to bardzo ważne, w Polsce wówczas nie było chyba innego człowieka, który pracował z fluksusem. On też stał za Warszawską Jesienią, a należy pamiętać, że początki tej imprezy były bardzo eksperymentalne, nie klasyczne, ale eksperymentalne właśnie. U niego, u tego Józefa Patkowskiego, pracował Rudnik. Jako technik, człowiek, który był miły, młody. Józef Patkowski przyprowadził go ze studia i przedstawił mi go. Posiedzieliśmy razem, dowiedziałem się, że on też był twórcą, ale takim schowanym, amatorem, który sobie swoje rzeczy też robi. Jak on mi puścił parę rzeczy, okazało się, że to jest to. Że ta postać mnie interesuje bardziej niż ci wszyscy znani kompozytorzy. Bo i był ze mną blisko wiekiem, tamci jednak byli starsi. Zacząłem po prostu przychodzić do tego studia i myśleć o tym, co razem ze sobą zrobić. Akurat robiłem film o Katarzynie Kobro, to był 1971 rok tutaj w Łodzi, w Semaforze i stwierdziłem, że muzyka, którą Eugeniusz mi zaproponował, będzie do tego filmu najlepsza. Bo ta muzyka jest super. Fantastyczna. Rudnik mi zaimponował tym, że robiąc tę muzykę, wymierzył film, wszystkie ujęcia zrobił u siebie, przywiózł do montażowni w Łodzi i puścił. Okazało się, że nic nie trzeba poprawiać. Był tak dokładny, że wymierzył wszystko w czasie, idealnie. Na sali podłożyliśmy dźwięk i muzyka była rewelacyjna. On przy tej okazji pokazał mi partyturę swojej muzyki, jak ona jest zbudowana na zasadzie wykresu, mało tego, stwierdził, że i film jest bardzo precyzyjnie zbudowany, o czym ja nie wiedziałem, to była intuicyjna praca nad tym filmem. Gdy zobaczyłem wykres i porównałem z jego wykresem okazało się, że myślimy precyzyjnie i bardzo podobnie. Ten film w 1971 roku poleciał na Festiwal Filmów o Sztuce w Zakopanem i był chyba najtrudniejszym filmem, który tam się znalazł. Dostał nagrodę publiczności, co było fenomenem, że film o Katarzynie Kobro, zupełnie wówczas nieznanej artystce, żonie Strzemińskiego, dostał nagrodę. Ale muzyka też była elementem tej nagrody!
Co ciekawe, powiedziałem mu potem: „Słuchaj, a gdybyś mi dał kawałek jakiejś swojej pracy i powierzył mi swoje dziełko?”. Pozwolił mi robić z nim, co chcę. Wtedy zbudowałem taką aparaturkę, którą wykorzystałem przy tworzeniu filmu Prostokąt dynamiczny. Wszystko robiłem w domu, muzyka leciała, a ja przy pomocy takiego aparaciku kształtowałem obraz ręcznie. Można powiedzieć, że to był performance, że dziś można by to było zrobić w sali na żywo. Utrwaliłem to i powstał film. Pokazałem Eugeniuszowi Prostokąt dynamiczny, bardzo mu się spodobał. Dziś to już historia polskiego filmu eksperymentalnego. Jest mało polskich filmów abstrakcyjnych, ten powstał w 1971 roku. To było nasze wspólne osiągnięcie. Dziś go można obejrzeć w internecie, jest też na płycie. Ten duecik wypalił, przypadliśmy sobie do gustu.
Ostatnio widziałem się z nim w bardzo ciekawej sytuacji. W Zachęcie braliśmy udział w takiej dużej wspólnej wystawie. Eugeniusz siedział u dyrektorki, u pani Wróblewskiej w gabinecie, ja podszedłem, przywitałem się, usiadłem i zamówiłem kawkę. Siedzieliśmy tak razem, piliśmy kawę i… nic. Myślę, że co jest, kurcze, on mnie nie poznaje? Okazało się, że tak, nie poznawał mnie. Następnie, podczas otwarcia na schodach, wymieniano artystów biorących udział w wystawie. Gdy wyczytano moje nazwisko, nagle usłyszałem „Józek? Józek! Gdzie jesteś?!”. To był Eugeniusz, który stał koło mnie. Zaczęliśmy się ściskać podczas wernisażu, co było cholernie ciekawe, bo wszyscy się zastanawiali, co się dzieje. Rudnik nie kojarzył mnie już wizualnie, ale gdy usłyszał moje imię i nazwisko, zareagował.
Który to był rok?
To był rok 2014.
Byłeś w 2012 roku na Soundedit, tutaj, w Łodzi, gdy Eugeniusz Rudnik otrzymał nagrodę?
Nie, niestety nie udało mi się być. Ale potem Rudnik miał w Łodzi duży festiwal w Muzeum Kinematografii. Co jeszcze ciekawe, wypatrzyłem, że razem braliśmy udział w 1977 roku w wielkiej imprezie Documenta w Kassel. Myśmy brali udział w filmach dokumentalnych, ale w olbrzymim katalogu zobaczyłem, że muzykę polską reprezentuje nie kto inny, tylko Eugeniusz Rudnik. Nie żaden kompozytor, ale Rudnik! Eugeniusz był reprezentantem muzyki eksperymentalnej. Nie Penderecki, nie Lutosławski, nie Górecki, ale Rudnik. W 1977 roku uznawany był na Zachodzie za bardzo ważnego polskiego twórcę.
A spotykaliście się jeszcze?
Tak, widywałem go na różnych imprezach. Na wernisażach w Zamku Ujazdowskim, na przykład. Ale potem były jakieś trzy, cztery lata, gdy nie widzieliśmy się i rozpoczął się chyba u Eugeniusza taki okres, że zaczął zapominać.
Jakim człowiekiem był Eugeniusz Rudnik?
Mówiąc szczerze, taki wieczny amator. Szalony entuzjasta, osoba wylewna, spontaniczna. Uwielbiał to, co robił. Maniak sprawy, którą robił. On był niesamowicie ciekawą postacią. Przez to, że znał obróbkę całą i technologię, mógł być całkowicie samodzielny, a nie każdy kompozytor tak ma. Cały czas siedział w nim technik. Dzięki temu mógł wejść w sztukę materiałową. On to dotykał, ciął sam, układał, zbierał. Był maniakalnym, samodzielnym twórcą. Nie oglądał się na nic. Miał utwory sentymentalne, ale miał też ostre podejście. Tak jak w Prostokącie dynamicznym. To ostra muzyka, cięta, twarda. Ma w sobie konkret. W Eugeniuszu siedziały dwie postaci. Z jednej strony był sentymentalny, taki polski, miał w sobie pewien prowincjonalizm, ale gdy trzeba, był w stanie wejść w realne, kompozytorskie ramy.
Jak zmienił twoje postrzeganie sztuki?
Najważniejsze, że ja go potrzebowałem. Też byłem warsztatowcem. W amatorskim filmie wszystko robi się samemu, czyli to po prostu podobna metoda. Byliśmy do siebie podobni. Studiowałem historię sztuki w Toruniu, mieliśmy taki poziom, że interesowała mnie awangarda świadomie. Uwielbiałem sztukę dadaistyczną, więc nic dziwnego, że na Eugeniusza trafiłem. On był nieprzewidywalny, bardzo konkretny i konkretny, jak się okazało przy współpracy nad projektem o Katarzynie Kobro. Miał ogromną pamięć muzyczną, wystarczyło trzy lub cztery razy obejrzeć ten materiał, żeby stworzył idealny rytm do tego obrazu. Rudnik był takim ciekawym przypadkiem. Sztuka materiałowa – wszystko sam robisz, nie potrzeba nikogo więcej. W studiu, które było bardzo dobrze wyposażone, miał własny kącik, on był jego. Zawalony taśmami. To był właśnie Rudnik.
24 października 2016 roku. Jak zareagowałeś na tę wiadomość?
Oj, mówiąc szczerze, nie mogłem uwierzyć. To ciekawe, bo dowiedziałem się z internetu. Dopisałem się jakiś czas temu do grupy kumpli na facebooku i znajomi o tym napisali. Ludzie z Gdańska mi napisali, że jak u nich bywał, to rozmawiali też o mnie. Przez taką podobną drogę szanowaliśmy się. To taki moment, że coś się już kończy. Ludzie z mojego pokolenia powoli odchodzą, wiele osób już nie żyje. Eugeniusz był starszy, ale jego odejście zapowiada zmierzch awangardy z lat siedemdziesiątych. Rudnik w latach siedemdziesiątych był bardzo twórczy. To też były bardzo ciekawe lata, bo konceptualne. Eugeniusz był konceptualistą, ale z wewnętrznym sentymentalizmem, co było dla mnie obce. Tak go pamiętam. Super postać.
W 1973 zaprosiliśmy go na Kino Laboratorium. To była pierwsza multimedialna impreza, takie duże wydarzenie organizowane w Polsce. Fantastyczne miejsce, Galeria El Gerarda Kwiatkowskiego była kościołem, gdzie odbywały się tak zwane biennale sztuki. Pierwsze było w 1965 roku, nasze było, jako Kino Laboratorium, w 1973. Nikt z nas nie miał żadnego samochodu, aż tu nagle podjeżdża Józef Patkowski z Eugeniuszem Rudnikiem. Wyjmują ogromny sprzęt i w tym kościele zagrano fenomenalny koncert. To był chyba pierwszy jego koncert w ogóle.
Rudnik był maniakiem. Fenomenem muzyki, poszukującej muzyki, która cały czas jest aktualna. Człowiek twórczy, ciągle optymistyczny. W nim był taki dziecięcy optymizm, on się ciągle cieszył. Gdzie go zapraszano, on z uśmiechem się pojawiał. Cieszył się, że jest, że żyje, że tworzy. Był wolnym twórcą. Nie był zobowiązany do niczego, wszystko robił po swojemu. Takiego go pamiętam.