Świeżo po premierze ścieżki dźwiękowej do filmu Love Express. The Disappearance of Walerian Borowczyk rozmawiamy z jej twórcą – Stefanem Wesołowskim.

Kiedy większość z was planuje już zapewne, jak wykręci się z weekendowych spotkań towarzyskich, by zwiedzać kolejne zakamarki Night City w Cyberpunku – bez wątpienia najbardziej hajpowanej premiery polskiego produktu w historii, w Lakeshore Records – tej samej wytwórni, której nakładem ukazuje się ścieżka dźwiękowa do gry CD Projektu, bez wcześniejszych zapowiedzi został właśnie wydany soundtrack do filmu o Walerianie Borowczyku – polskim mistrzu filmowego erotyzmu. Jej autor, Stefan Wesołowski, coraz wygodniej rozsiada się w soundtrackowym środowisku. Chociaż sam film w reżyserii Kuby Mikurdy miał swoją premierę w 2017 roku, to soundtrack zyskał materialną formę dopiero trzy lata później. Dlaczego? O tym dowiecie się z naszej rozmowy ze Stefanem Wesołowskim.

Zanim jednak oddamy głos twórcy, przyjrzyjmy się samemu materiałowi. Do nagrań zostali zaproszeni świetni instrumentaliści – Hubert Zemler (perkusja), Paweł Szamburski (klarnet), Anna Pašić (harfa) oraz bracia głównego twórcy – Piotr (fortepian) i Tomasz (fagot, kontrafagot). Swojego głosu użyczyła Misia Furtak. Z takim składem osobowym, zupełnie jak z Avengersami, nie mogło się nie udać. Słuchając albumu, nie możemy zapominać, że muzyka filmowa to ten specyficzny gatunek, którego nadrzędną rolą jest służenie obrazowi i budowanie nastroju dla opowiadanej historii. Tu nastrój skupienia przeplatany jest bardziej rubasznymi – jak na Borowczyka przystało – momentami. Są też iście bajkowe pejzaże, jak „Who Is Not a Pervert”, w którym baśniową melodię klarnetu i anielski wokal z czasem zaczynają przejmować zmultiplikowane szepty i pogłosy. Kolejne utwory wielokrotnie nawiązują do wcześniejszych motywów, przez co materiał można i powinno się traktować jako monolit. Nawet bez obrazu, jedynie słuchając chociażby „Terry Gilliam is Jelous”, przed oczami stają nam kolejne filmowe kadry. Tak właśnie powinien działać soundtrack – pobudzać zmysły, operując na granicy synestetycznych wrażeń…

MIŁOSZ KARBOWSKI: Lubimy takie niespodzianki! Właśnie nakładem soundtrackowej potęgi – Lakeshore Records ukazała się ścieżka do filmu Love Express. The Disappearance of Walerian Borowczyk. Dlaczego właśnie teraz i dlaczego w niespodziance, bez wcześniejszych zapowiedzi?

STEFAN WESOŁOWSKI: W czasie kiedy wychodził film, jakoś się tym wraz z produkcją po prostu nie zajęliśmy, było spore zaangażowanie w inne sprawy i tak po prostu wyszło. Jakiś czas temu mój brytyjski agent przypomniał mi o tym materiale i zasugerował, żeby go wydać. Wysłaliśmy to do kilku, naszym zdaniem, najlepszych wytwórni zajmujących się soundtrackami i wkrótce pojawiła się propozycja wydania od Lakeshore Records. A to, że wychodzi jako niespodzianka, to już trzeba pytać PR-owców Lakeshore, to ich polityka (śmiech)

Lakeshore to wytwórnia słynąca z entuzjastycznie przyjmowanych ścieżek. To ona wydała świetne ścieżki Jóhanna Jóhannssona, ścieżkę do Stranger Things Dixona i Steina, czy soundtrack do Dark Bena Frosta. Teraz do grona tych artystów dołączył Stefan Wesołowski. Jakie to uczucie? Duma, satysfakcja, spełnienie, czy traktujesz to na chłodno?

Chłodna satysfakcja! (śmiech) Ja traktuję dosyć nabożnie rzeczy, które wypuszczam w świat, to są trochę moje dzieci. Dzieciom życzysz jak najlepiej, chcesz dla nich dobrej szkoły, oddanych partnerów. Kiedy nie mam poczucia, że wydaję w najlepszym możliwym miejscu, w ogóle nie chcę wydawać swojej muzyki, wolę żeby została u mnie. Jak do tej pory udaje mi się znaleźć dla moich albumów dobre i troskliwe, a przy okazji dość mocno cenione domy i mam nadzieję że tak pozostanie.

Postać Waleriana Borowczyka to obraz artysty podążającego własną ścieżką, nie kłaniającego się konwenansom. Czy praca nad ścieżką do filmowego portretu wybitnego reżysera i artysty była dużym wyzwaniem?

Praca przy filmie to zawsze duże wyzwanie, bo trzeba znaleźć jakiś język, który uniesie obraz, pomoże mu, a koniec końców jest to też spotkanie różnych twórców, różnych wyobraźni i jakoś trzeba w tym wszystkim twórczo koegzystować. To koegzystowanie bywa łatwiejsze i trudniejsze. Akurat z Kubą Mikurdą współpraca była ogromną przyjemnością. Na dość wczesnym etapie wymyśliłem jakieś założenia dotyczące muzyki, Kuba je zaakceptował, zaufał mi i pozostało to nagrać.

Muzyka filmowa i soundtracki stają się powoli twoją specjalnością – „Listen to me, Marlon”, w pewnym sensie również Nanook of the North nagrany wspólnie z Piotrem Kalińskim. Co daje Ci największą satysfakcję w tworzeniu właśnie tego gatunku i czy zauważasz w nim jakąś przewagę nad samoistnymi albumami muzycznymi?

Pisanie muzyki filmowej ma dwie wspaniałe cechy. Pierwszą z nich jest to, że daje przestrzeń do ekspresji w światach estetycznych, których nie stworzyłbym na potrzeby solowego albumu. Tworzenie dla zewnętrznych kontekstów pozwala na bezkarne wycieczki poza świat swoich dźwięków. Jest w tym więcej zabawy i przygody. Autorskie albumy to dla mnie za każdym razem takie trochę credo, konfrontowanie ludzi ze swoim sercem i duchem, muzyka filmowa to bardziej zaproszenie do bawialni.

Druga wspaniała cecha to możliwość współkreowania świata, który może mocno wpłynąć na czyjąś wyobraźnię. Muzyka sama w sobie też oczywiście to ma, ale kino jest pod tym względem wyjątkowe.

Kiedy byłem mały i oglądałem Dobrego, Złego i Brzydkiego Sergio Leone czy później Ojca Chrzestnego Coppoli, obrazy razem z dźwiękami raz na zawsze wgryzły mi się w duszę i ukształtowały moją wrażliwość.

Posiadanie takiego wpływu jest bardzo podniecające.

Muzyka buduje atmosferę filmu i jest niezwykle ważnym czynnikiem, wpływającym na końcowy odbiór produkcji. Jaki jest twój schemat pracy nad ścieżkami? Co powinien mieć soundtrack, a czego należy unikać, komponując ścieżkę dźwiękową?

Moim zdaniem to jest gra pozbawiona ustalonych zasad. Koniec końców chodzi tylko o to, żeby muzyka uwzniośliła w jakiś sposób obraz. Jak to się stanie, to już sprawa drugorzędna. Jeśli chodzi o mnie, najpierw rozmawiam sporo z reżyserem, czytam o temacie, sporo myślę, śpiewam sobie w głowie i zestawiam potencjalny obraz z potencjalnym dźwiękiem.

Szukam też jakiegoś retorycznego konceptu, który stworzy fundament dla estetyki muzyki i pozwoli nadać temu jakiejś konsekwencji.

W przypadku Love Express na przykład tym retorycznym konceptem było nawiązanie do wynalazków Waleriana Borowczyka, maszyn, które konstruował. Perkusja nawiązuje do stuków i uderzeń emitowanych przez te urządzenia, dęte, fortepian i harfa nadają napęd jak koła zębate. Tak wyobraziłem sobie wnętrze głowy Borowczyka i tą drogą poszedłem.

Nie jest tajemnicą, że w drodze są kompozycje twojego autorstwa do kolejnych filmowych produkcji – dokumentu Kuby Mikurdy Ucieczka na Srebrny Glob, poświęconego historii Andrzeja Żuławskiego oraz irlandzkiego filmu Wolf w reżyserii Nathalie Biancheri z Lily-Rose Depp i George’em MacKayem w rolach głównych. Czego możemy się po nich spodziewać – i soundtrackach, i filmach?

Praca nad Ucieczką na Srebrny Glob jest już właściwie na ukończeniu, przed nami ostatnia prosta. Bardzo lubię muzykę, którą tam nagrałem, to kolejny film, który sprawił mi strasznie dużo przyjemności. Dzięki Maćkowi Polakowi (Pin Park, analogia.pl), przez którego warsztat przewijają się najwspanialsze syntezatory, jakie kiedykolwiek powstały, lądują u mnie w studio regularnie wyjątkowe instrumenty. Ten materiał nagrywałem na Jupiterze 8, druzgocącej maszynie, ale też na radzieckim Polivoksie i wielu innych legendarnych sprzętach. Później zszyłem to wszystko z kwartetem wiolonczel. Nie ma tam ani grama elektroniki. Jeśli chodzi o Wolf Nathalie Biancheri, to pracę rozpocząłem niedawno. Przy pierwotnym planie film miał być już gotowy, ale przez pandemię wszystko się, rzecz jasna, poprzesuwało. No ale zacząłem, widziałem już pierwsze montaże i wygląda to wspaniale. Będzie to znakomity film i będę się starał, by muzyka była również dobra. Film został kupiony przez Focus Features, więc będzie w kinach na całym świecie. Oby tylko kina przetrwały!

Czy w natłoku prac realizacyjnych nad ścieżkami dźwiękowymi znajdujesz czas na tworzenie również projektów niezwiązanych z filmem? Okres pandemii wpływa na pracę kreatywną bardziej stymulująco czy hamująco?

Rzeczywiście miałem ostatnio sporo roboty z filmami, jeszcze w tej chwili siedzę nad muzyką do serialu Kajko i Kokosz dla Netflixa, co też jest nie lada przygodą. Ale tak, myślę już o kolejnym autorskim albumie, choć na razie za wcześnie, żeby mówić o konkretach. Wcześniej wyjdzie raczej nowy album Nanook of the North, czyli materiał nagrywany wspólnie z Piotrkiem Kalińskim dla Denovali.

Rozmawiał Miłosz Karbowski

%d bloggers like this: