Toy, trzynasty studyjny album Yello w naszej recenzji. Czy powrót po sześciu latach to udana decyzja?
AUTOR: Yello
TYTUŁ: Toy
WYTWÓRNIA: Universal Music, Polydor
WYDANE: 30 września 2016
Chciałbym znaleźć się we śnie i wyśnić swój żal…
Tak brzmi jeden z pierwszych wersów wyśpiewanych przez Dietera Meiera na trzynastym studyjnym albumie duetu Yello. Albumie, który przyszedł dość niespodziewanie, po siedmiu latach wydawniczego milczenia i co ważniejsze, który przyczynił się do zainicjowania pierwszych w historii, pełnowymiarowych koncertów szwajcarskiej grupy. Wkroczenie w etap scenicznej aktywności zawsze będzie już nierozerwalnie kojarzone z płytą Toy i co niewątpliwie podniesie jej notowania. Nawet jeśli to tylko chwilowa fanaberia artystów i pomysł porzucony zostanie po kilku, może kilkunastu występach przed dużą publicznością. Jeśli tak właśnie się stanie, to doskonale wpisze się to w mało poważny wizerunek obu panów, kreowany konsekwentnie od niemalże czterech dekad.
Trudno do którejkolwiek płyty Yello podejść całkiem poważnie i trudno też stosować jakiekolwiek krytyczne ramy oceny. Nawet jeśli zwarte i często powtarzane jak mantra zwrotki przemycają odrobinę poważnej czy smutnej refleksji, to i tak oplecione tanecznym rytmem i ukierunkowane na dobrą zabawę – tracą na znaczeniu. Naprawdę nie staram się na siłę wyszukiwać posępnych momentów czy poważnych melodii, ale wciąż w pamięci noszę poprzedni album duetu, który po wielu, wielu latach wreszcie przyniósł piękne i co ważne, różnorodne melodie. Na Touch Yello faktycznie mogliśmy dotknąć muzyki, wyczuć wszelkie delikatności, zagniecenia, drobne smaczki i nie utopić się w synthpopowej, nużącej masie. Toy prowadzi nieco innym torem, jest albumem dość nierównym. Przyznam, że po krótkim wstępie i bardzo klasycznie brzmiącej kompozycji „Limbo” z utęsknieniem wypatrywałem momentów bardziej zmysłowych, których obietnicę przynoszą widoczne na tylnej okładce nazwiska gości, w tym wypadku bardzo interesujących wokalistek. Doczekałem się przy okazji „Kiss the Cloud”, gdzie melodię zgrabnie prowadzi delikatny wokal chińskiej artystki Fifi Rong. Pani pojawiała się wcześniej gościnnie tu i ówdzie, choćby na krążku False Idols Tricky’ego. Drugą zaproszoną do współpracy damą jest Malia – jazzowa wokalistka pochodząca z Malawi, z którą to Boris Blank nagrał kilka lat temu, pełen przestrzeni i filmowego uroku album Convergence. Wśród nowych kompozycji, Malia wypadła najlepiej w „Give You the World”, przekonuje mnie nawet bardziej niż niezawodna Heidi Happy w „Dialectical Kid”.
Zgoda, że trudno powiedzieć o Toy coś szczególnie negatywnego, bo to album wpadający w ucho, jak zawsze w przypadku Meiera i Blanka bardzo dobrze wyprodukowany i medialnie opakowany. Zachwycają momenty, w których setki delikatnych sampli i linia gitary czy fletu przeplatają się tak jak byśmy sobie to wymarzyli, jednak po chwili, gdzieś równowaga zostaje zachwiana i wkrada się monotonia. Nie jest to powrót do korzeni, bo na proste rozwiązania muzycy sobie nie pozwalają, jest to porzucenie progresu jaki osiągnęli na poprzednim krążku i który mogliby jeszcze mocniej rozwinąć. Yello w roku 2016 to propozycja nieźle przyswajalna, ale nie da się ukryć, że to jednak krok w tył.