AUTOR: We Will Fail
WYTWÓRNIA: MonotypeRec.
WYDANE: 7 marca 2016
INFORMACJE O ALBUMIE
To jak? Którą rękę wolicie?
Berlińskie Berghain przez wielu zgodnie uznawane jest za mekkę muzyki elektronicznej. Dla wielu niespełnionym marzeniem jest pójść tam na imprezę, przepuszczając na barze kilka dniówek. A inni po prostu tam… grają. Aleksandra Grünholz, występująca pod monikerem We Will Fail, to kolejny artysta z katalogu MonotypeRec. (po T’ien Lai), który pojawi się tam w najbliższym czasie (i to po raz drugi!). I sądząc po wydanym niedawno dwupłytowym albumie Hand That Heals/Hand That Bites to dopiero wierzchołek góry lodowej, która z każdym kolejnym wydawnictwem będzie wypychać na powierzchnię kolejne oblicza muzycznej osobowości artystki. Efekt cieplarniany raczej nie wyrządzi tu zbyt wielkiej krzywdy, bo pokłady talentu Oli wydają się niewyczerpane.
Ręce, które leczą sprawiały, że ludzie przykładali do telewizorów głowy, nogi i wszystkie inne części ciała. Mnie w tym czasie w ramówce Polsatu bardziej interesował Hugo ratujący ze szczytu wulkanu swoją żonę i dzieci. Byli jednak tacy, którzy głęboko ufali nadprzyrodzonej sile programu. Taka magia, jak w otwierającym album, pełnym szmerów i dysonansów „Work Out” Zbyszkowi Nowakowi się jednak nawet nie śniła. W tym momencie unaocznia się pierwsza zauważalna różnica w porównaniu do debiutanckiego Vestörung – utwory mają tytuły! Czy coś to zmienia? Nie sądzę. Chociaż ja od nazw zdecydowanie lepiej zapamiętuję numery, więc pozostanie przy starym kluczu nie byłoby wcale takie złe. Jednak nie o nazwy tu przecież chodzi, a o muzykę. A ta wytacza poważny oręż. Jest tu jak zwykle dużo eksperymentu, zabaw z zapętlaniem jednych elementów i wrzucaniem na przester innych. W tle pojawiają się strzępki rozmów (jak w „Are Wrong”), a wszystko miesza się ze sobą i wiruje. Mimo to nie da się tu usłyszeć ani odrobiny chaosu. Każdy dźwięk i efekt ma tu swoje miejsce.
Podczas pierwszego przesłuchania płyty klasycznie już na kartce robiłem sobie notatki. Przy „No eye to follow” zapisałem „total sztos – LEŻĘ” i chyba żadne inne słowa nie byłyby w stanie oddać tego trafniej. To Sturm und Drang podane w uwspółcześnionej formie. Jeżeli sięgniemy do pierwszej znalezionej w internecie definicji tego nurtu w muzyce, przeczytamy, że miała ona wzburzać uczucia słuchaczy, a wyróżniała się obecnością nieoczekiwanych pauz, gwałtownych modulacji oraz nagłych zmian dynamicznych. Hmmm… chyba ciepło, co?
Jest też druga strona medalu – druga ręka, która kąsa, szczypie i przynosi We Will Fail bardziej zbliżoną do długogrającego debiutu. Tu na zdecydowany highlight nie trzeba długo czekać, bo drugie na drugiej płycie „Unlightening” serwuje taki odlot, że powrót na ziemię zajmie porównywalnie dużo czasu, co wybudowanie metra na Wolę. W tym czasie spokojnie będziecie mogli zająć się kolejnymi kawałkami, które z powodzeniem mogłyby zostać zaadaptowane jako soundtrack do kolejnego sezonu „Z Archiwum X”, budując napięcie do granic wytrzymałości. A jeśli nie wierzycie, to zapraszam do trzeciej minuty kawałka „Third” (zbieg okoliczności?), otwierającego Hand That Bites. Bijący z nieubłaganą precyzją rytm w towarzystwie niepokojących szmerów raczej nie nadaje się dla osób o słabych nerwach. Przejmujące przestrzenie dźwięku pojawiają się również w „Patience”. Jest może nieco bardziej powściągliwie niż na płycie numer jeden, ale chemia pozostaje ta sama. Ostatnie słowo należy do równie mroczno-bagnistego „And turn”, który przypomina nieco ostatnie muzyczne poczynania Łukasza Dziedzica, czyli Johna Lake’a.
Pytanie, czy można było zamknąć album w jednej płycie? Pewnie tak. Ale wtedy w tej historii brakowałoby jednego rozdziału. Tak samo można zjeść naleśnika solo, ale to nie to samo, co z nutellą i m&m’sami. W Krzyżakach też pewnie wiele osób wymiękło po pierwszym tomie. Ale dopiero dzieło kompletne smakuje najlepiej. W tym przypadku ta nad wyraz solidna elektronika rozrasta się do bitej godziny długości, co w muzyce nie zdarza się zbyt często. Dla jednych to wystarczy, innym ciągle będzie mało. Tych drugich odsyłam do najnowszego projektu Oli, czyli Refined Pleasures, który współtworzy z twórcą MonotypeRec., Jakubem Mikołajczykiem. Tam też dzieje się, że hoho!