Tryp wrócił po dłuższej przerwie. I zrobił to z klasą. Trypolis, tak w skrócie, to jedna z lepszych płyt, jakie się ukazały i zapewne ukażą w tym roku.
AUTOR: Tryp
TYTUŁ: Trypolis
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 8 lutego 2019
Debiutowali mocną i konceptualną Kochanówką wydaną na przełomie 2010 i 2011 roku. Konceptualną, bo Tryp nagrali płytę poświęconą Kochanówce, czyli specjalistycznemu szpitalowi psychiatrycznemu na łódzkiej Kochanówce, osiedlu umiejscowionemu na Bałutach. To tam podczas II Wojny Światowej Naziści przeprowadzili akcję T4 polegajacą na eksterminacji osób niepełnosprawnych i chorych psychicznie. Tryp znakomicie na Kochanówce oddali – tekstowo, co jest zasługą Marcina Pryta, i muzycznie, już kolektywnie – mroczny i ponury klimat miejsca i jego historii. A po debiucie przyszedł czas na kilkuletnią przerwę zakończoną i występem, i premierą na festiwalu Domoffon. To właśnie na terenie Off Piotrkowska Center w Łodzi podczas edycji z 2016 roku Tryp zaprezentowali materiał z Nagiego Serca. Epka, bo Nagie Serce przybrało właśnie taki format, zawierała jedynie trzy kawałki. Ale agresją przebijało ciężką i niełatwą w odbiorze Kochanówkę. W 2018 roku Tryp weszli do studia, rejestrując jedenaście konceptualnych (a jakże!) utworów.
Pierwsza kwestia, o ile na debiucie regulaminowym członkiem zespołu był Paweł Cieślak, tak na Nagim Sercu i następnie Trypolis właściciela Hasselhoff Studio zastąpił Piotr Połoz. Do składu dołączył też Marcin Zabrocki, a za warstwę graficzną wydawnictwa oraz wizualną koncertów odpowiada Paweł Giza. Cieślak oczywiście też swoje partie na Trypolis dograł. I zacznijmy w końcu o płycie.
Marcin Pryt to postać charyzmatyczna. Jego głosu nie pomylimy z innymi z rodzimej sceny. Mocny, silny, agresywny i krzykliwy, do tego solidna budowa i słuszny wzrost. Ale obok walorów fizycznych pojawiaja się wrażliwość i umiejętność połączenia jej z tworzeniem tekstów. Celnych, trafnych, wnikliwych. Tak jest właśnie na Trypolisie, płycie z motywem przewodnim, jakim jest Libia, jej stolica Trypolis i polski najemnik z Łodzi, który wraca po latach do ojczyzny. Tekstowo albumy Tryp zawsze stały na wysokim poziomie, teraz nie jest inaczej.
Historię trypolskiego najemnika Pryt przedstawia dwutorowo. Raz w piosenkach wciela się w żołnierza, raz jest widzem, rozmócą i obserwatorem sytuacji. „1,2,3,4…” to drugi wariant, w którym Pryt przedstawia „swoje” reakcje („Zrobiłem minę głupka średniowiecznego, przecież wychowano mnie, żeby nie krzywdzić innego…” czy „wróciłem z klubu do domu swojego, usiadłem vis a vis lustra ciemnego, i gapiłem się muśąc jak to jest gdy nie ma się problemu z zabiciem pierwszego, drugiego, trzeciego, czwartego…”). W „Widzimy się” przekaz jest nadwyraz mocny, to kawałek punktujący zachodzące zbrodnie („Gwałciliście, okaleczaliście, głowy odwracaliście, gdy bomby spuszczaliście…”) z wymierzeniem odpowiedniej kary („(…)teraz zginiecie”). „Wracam”? Główny singiel promujący Trypolis to świetny utwór, zarówno tekstowo, jak i w warstwie muzycznej. Miarowa perkusja, chwytliwa gitara, chórki i melodeklamacja Marcina Pryta z rosnącym napięciem w tle sprawiają, że nie bez powodu ten kawałek zapowiadał Trypolis. Kawał dobrej roboty, choć tej na drugiej studyjnej płycie Tryp jest dużo, dużo więcej.
Noise’owe syntezatory w „Pustce” i agresywna elektronia praktycznie robią ten utwór, a jeśli doda się kakofoniczny saksofon pojawiający się w połowie kawałka, nie dziwi, że o Trypie mówi się, że to supergrupa. Choć bardziej tej strukturze pasuje określenie grupa kumpli, bo wszyscy pochodzą mniej więcej z jednego środowiska. Łódź. Tutaj naprawdę nie ma się co doszukiwać kilku(nastu) scen związanych czy to z konkretnymi klubami, czy wytwórniami. Jest DOM, w którym dzieje się – jeśli chodzi o gitary, co bardziej skomplikowaną elektronikę, noise czy industrial – najwięcej. To z tym klubem związani są Kuba Wandachowicz, Robert Tuta, Piotr Połoz i Psychocukier mają salkę prób zaraz obok, a Marcin Pryt w DOM-u grywa lub organizuje swój cykl Kosmopolitania.
A o tym, że mimo tytułu Trypolis jest bardzo łódzką płytą (poza „Wracam”), świadczy rewelacyjne „EXPO 2024”. Pierdzące efekty, pulsujące syntezatory, transowa perkusja i tekst-komentarz do ubiegłorocznej lokalnej nowiny o przyznaniu Łodzi organizacji EXPO 2024. Czyli że za pięć lat będzie zielono w tym zakurzonym, zadymionym i zniszczonym (już coraz mniej) mieście. A że Prezydent i zarządzający staraja się Łódź rewitalizować na różne sposoby, jednym z pomysłów było zakwiecenie Łodzi. Muzycznie to utwór-patarda, zapadająca w pamięć w każdej sekundzie trwania, a sam refren, gdy Pryt wykrzykuje „Te cztery litery, te cztery cyfry. Zmieniły to miasto, odtąd jesteśmy inni. EXPO 2024, LODZ, EXPO 2024” na ciele pojawiaj się aż ciarki.
Mu’ammar al-Kaddafi był dyktatorem, wrogiem Zachodu, tyranem. Prowadził różne wojny, ale to za jego panowaniem Libia zaczęła rozwijać się w niewiarygodny wręcz sposób. Jego śmierć w 2011 roku pokazała, że o demokracji, równości i normalności nie mogło być mowy, że Libijczycy nie potrafili (a wielu pewnie też nie chciało) wykorzystać nadarzającej się okazji, by chociaż mentalnie dogonić kraje rozwinięte, europejskie, Zachodu. Tryp przygotowali opowieść o ucieczce z Trypolisu po zabójstwie Kaddafiego. Tutaj też pojawia się świetny fragment „Każdy ma swoje Morze Śródziemne. Przestrzeń, którą musi przepłynąć…”, czyli rzecz o blokadach wewnętrznych i zewnętrznych, barierach do przełamania, milowych krokach we własnym życiu, przynajmniej ja tak tekst Pryta rozumiem.
Między decyzją o ucieczce („Muamar”), pierwszych odczuciach po powrocie do Łodzi „Wracam“) i obserwacji rzeczywistosci („EXPO 2024”), jest też zamknięcie tej wojennej historii. To „Trupolitania”, coś jak zespół stresu pourazowego, z którym zmaga się wielu żołnierzy i uczestników misji. Tryp kończą ładnie, delikatnie, melancholijnie wręcz, niemal na modłę kołysanki, gdzie pierwsze skrzypce grają klawisze i saksofon, a perkusja, w porównaniu do wcześniejszych partii, tym razem uspokaja. Głos Pryta jest przytłumiony i kompatybilny z tekstem, równie smutnym, mogilnym. To tutaj wylewają się wszystkie myśli, wszystkie grzechy, wspomnienia zabitych, przepełnienie rezygnacją. Biorąc pod uwagę wagę przekazu i inną od wszystkich kawałków Trypa, to chyba najmocniejsza kompozycja. A przynajmniej najbardziej wymowna.
Tutaj nie ma co kalkulować, zresztą i zespół nie kalkulował, tworząc taki album. Płytę konceptualną, o spójnej treści, zresztą słuchajac Trypolis, ma się wrażenie, że to wydawnictwo o zabarwieniu słuchowiska. Pełna opowieść, opowieść smutna, ciężka, muzycznie różnorodna, bo niekiedy agresywna, bywa chwytliwa i gitarowa z prawdziwie radiowymi motywami, kakofoniczna i zalewająca smutkiem. Długo Tryp nagrywali materiał, bo blisko cały rok 2018, długo też trwały prace nad samym wydaniem płyty. Wystarczy przypomnieć, że koncert promujący Trypolis odbywał się w DOM-u w grudniu 2018, a CD wyszło dopiero 8 lutego. Ale warto było czekać, zarówno od grudnia do lutego, jak i tych kilka lat, od premiery Kochanówki, przez Nagie Serce, aż do Trypolis.