Nowy film Quentina Dupieuxa pozostawia widza w mieszanych uczuciach. Jedno jest pewne – nie można koło Reality przejść obojętnie.
Dawno nie oglądałam filmu, po którym nie byłabym w stanie jednoznacznie stwierdzić, czy mi się podobał, czy też nie. Czy był dobry czy zły. Jedno, co mi przychodzi do głowy nawet teraz, już jakiś czas po obejrzeniu Reality, to to, że jest to film niezwykły.
Film miał być satyrą na temat filmów klasy B. A konkretnie na temat powstawania filmów owego gatunku. Główny bohater – Jason – zawodowo operator kamery w nudnym i odmóżdżającym reality show, a z zamiłowania reżyser – wpada na pomysł, jak na początku mu się wydaje, genialnego scenariusza do horroru. Ma to być horror science-fiction, gdzie rasa ludzka zostaje wytępiona przez krwiożercze… telewizory (czy w jednym z poprzednich filmów Quentina Dupieux nie mordowała przypadkiem opona? Przypadek?). Wszystko to, co się później zaczyna dziać, spowodowało niezły chaos, nie tylko w głowie głównego bohatera, ale i widzów. Akcja się gmatwa, opowiadane historie przeplatają się ze sobą w sposób, jaki można by porównać do zapętlania muzyki (w sumie nie powinno nas to dziwić, gdyż Quentin Dupieux to przecież nikt inny jak Mr. Oizo). Momentami już nie wiadomo, czy to, co widzimy dzieje się naprawdę, czy jest to sen Jansona czy innego z bohaterów filmu, czy może Janson śni w śnie? Dupieux osiągnął tym samym efekt nieskończoności lustra w lustrze do tego stopnia, że koniec filmu mógłby być jednocześnie jego początkiem.
Gdy wyszłam z sali kinowej czułam się bardzo dziwnie. Sama zaczęłam zastanawiać się nad realnością tego, co mnie otacza. Czy może w rzeczywistości ja jeszcze siedzę przed srebrnym ekranem? A może to wszystko w ogóle się nie wydarzyło? Jedno jest pewne – nie trzeba brać żadnych dopalaczy, wystarczy iść do kina.
Mimo sporego chaosu i kaszanki w głowie jasno widać jeden przekaz. Wiele, często kasowych filmów opiera się na bardzo absurdalnych pomysłach. Jak z niczego zrobić coś. Z tzw igły widły. Na ogół Amerykanie specjalizują się w tego typu kinie, kiedy to mają duży budżet, pozyskują znane twarze i wydaje im się, że film sam się nagra. W efekcie wychodzą z tego dłużące się sceny, kiedy dosłownie nie dzieje się nic, pseudoartystyczne ujęcia i właśnie fabuła, której nie dałoby się nawet przedstawić w Chwili Dla Ciebie.
Ale jak już napisałam na samym początku – Reality jest filmem niezwykłym, na pewno interesującym, powodujący głębsze rozkminki i dyskusje w gronie znajomych po seansie. Filmem, który nie prędko da się wymazać go z pamięci. Zatem chyba o taki efekt chodziło Quentinowi, więc wszystko się zgadza?
Reality w kinach od 7 sierpnia. Dystrybucja: Spectator