Tym razem nie w Miku i nie w Recognition, a w FASRAT – Piotr Połoz at his finest. Recenzujemy album Hardy.
AUTOR: Piotr Połoz
TYTUŁ: Hardy
WYTWÓRNIA: Father And Son Records And Tapes (FASRAT)
WYDANE: 1 marca 2019
2019 rozpoczął się dla Piotra Połoza bardzo intensywnie – najpierw wydany nakładem Requiem Records album Trypolis formacji TRYP, potem retrospektywny mixtape „Wielka Wystawa Mariana” nagrany dla FASRAT, a wreszcie solowy album Hardy, który ukazał się również w labelu należącym do Maćka Sienkiewicza. Jeżeli dołożymy do tego cały czas odbywającą się w tle promocję albumu Antypody Umysłu Psychocukra, to okaże się, że terminarz ten pan ma napięty jak kombinezon u skoczka narciarskiego. W tym szaleństwie jest jednak metoda, bo każdy ze wspomnianych materiałów zahacza o skrajnie różne stylistyki.
Hardy to sześć technotracków z całkiem sporym klubowym potencjałem. Charakterystyczny, ciosany styl, do którego Połoz przyzwyczaił nas swoimi dotychczasowymi materiałami – od I Wanna Drink przez That’s My Job do zeszłorocznej płyty Tsveya, tu również jest silnie słyszalny – i dobrze, bo rezygnowanie z tak silnego brzmieniowego trademarku byłoby sporym błędem. Dla mniej zorientowanych w temacie najlepszą pomocą dydaktyczną będą pierwsze sekundy otwierającego materiał utworu „Ego Filler”. Zanim zdążycie przyzwyczaić się do miarowego, w gruncie rzeczy banalnego rytmu, do gry wjeżdżają bardziej doraźne środki, by w końcówce zrobiła się z tego niezła dyskoteka. Podobnie cierpliwie należy podejść do transowego „Smug Dancer” – narracja prowadzona jest tu dość niepozornie, ale jak dobrze wiemy – pozory mylą! Poza tym interwały szybko – wolno hartują największych długodystansowych mistrzów – etiopsko-kenijska szkoła biegania udowadnia to od dziesięcioleci. Ufamy więc, że ta formuła sprawdzi się też na klubowym gruncie i pozwoli dotrwać do końca zabawy bez najmniejszych oznak zadyszki.
Kiedy na horyzoncie zaczyna majaczyć „Moxe”, na waszych twarzach całkiem słusznie może pojawić się szeroki uśmiech – wiemy już dobrze, gdzie właśnie się znaleźliśmy i nie jest to na pewno błotnisty przystanek PKS Grójec. Jeżeli materiał miałbym podzielić na rozdziały, to tu właśnie zaczyna się rozrywkowa część programu. Wszystkie karty na stół Piotr wykłada w „Defiance”. To, co miało być w zamyśle tylko subtelnym puszczeniem oka w kierunku nineties’owych rave’ów, skończyło się porannym przeglądem zawartości torebek strunowych w nieznanym mieszkaniu z grupką nieznanych ludzi. Ale to chyba w gruncie rzeczy oznacza, że całkiem nieźle się bawiliśmy.
Flashbacki z minionego wieczoru serwuje nam „Herring Of The Lords” – zdekonstruowane, lekko tripowe techno, do którego można poleżeć, można poskakać i można zjeść kanapkę z pomidorem. Wybór należy do was, ale zapewniam, że skacze się zdecydowanie najlepiej. To co? Jeszcze raz?