AUTOR: Pezet
WYTWÓRNIA: Koka Beats
WYDANE: 4 września 2012
INFORMACJE O ALBUMIE

 
Po tym, jak Muzyka Rozrywkowa z płyty, której nie mogłem słuchać, stała się płytą, której słuchałem w drodze na popijawy, boję się napisać cokolwiek o nowym albumie Pezeta, bo mam świadomość, że za pół roku (a mniej więcej tyle czasu trwało moje przekonywanie się do Muzyki Rozrywkowej) może okazać się, że przypieprzyłbym tej płycie ocenę o oczko wyższą.

Tak czy siak, wbrew zapowiedziom, nie jest to tylko Pezet w wersji dubstepowej. Ta estetyka jest tylko jakimś elementem eklektycznej układanki pod tytułem Radio Pezet. Wystarczy posłuchać trzech singli zapowiadających album – każdy jest z innej bajki.

Jedna szkoła to w większości udane bangery. Może niezbyt odległe pod względem klimatu od Muzyki Rozrywkowej, ale jednak o wiele bardziej, niż w przypadku produkcji Szoguna, dopracowane produkcyjnie i tekstowo. Odsłuchując album na słuchawkach (a byłem do tego zmuszony mając dostęp do albumu tylko na internetowej platformie) nawet przy piątym czy szóstym przesłuchaniu można wyłapać jakieś smaczki panoszące się gdzieś w tle. Nie jest to nic specjalnie podniecającego, ale fajnie, że ktoś się do tego przyłożył. Tym bardziej, że po producencie wykonawczym, kojarzącym się większości osób z kompletnie tragicznym „Otwieram Wino”, nikt raczej nie spodziewał się niczego powalającego.

Już otwierający płytę „P-Z” kojarzy się ze świetnym „Zaalarmuj” z płyty Dziś w moim mieście. „Slang 2” to przekonująca kontynuacja „Slangu” z legendarnej Muzyki klasycznej (to już dekada od jej premiery!); kontynuacja, która powinna zamknąć usta wszystkim spodziewającym się następnych produkcji z Noonem. Rozpieprza też „Charlie Sheen”- zdziwiłbym się, gdyby ten numer nie trafił na następny singiel. To co wyprawia tam Pezet z nawijającym gościnnie Mesem, na świdrującym beacie, zwyczajnie wbija w ziemię. Każdy, kto chciał założyć rodzinę, „ale zanim zdążył to zrobić wypił tequilę”, powinien wiedzieć o co chodzi. Mes nie błyszczał w ten sposób na featuringach chyba od czasu „Rozwijam skrzydła” z Jednego na milion Onara. Niestety, są w obrębie tej stylistyki też numery ostro rozczarowujące, jak chociażby „Rock’n’roll” z trochę prostackim (w negatywnym tego słowa znaczeniu) refrenem.

Szkoła numer dwa to skacowana frustracja znana z wielu wcześniejszych numerów, wbrew temu, co permanentnie zarzuca się Pezetowi, nie stojąca w sprzeczności z tekstami z jego pierwszych płyt. Czym innym, jak nie wkurwieniem na swój styl życia, było „W branży”? Gdyby wykastrować „Byłem” z wokali Aś w refrenie, można by ten numer potraktować jako pewną mutację „Gubisz ostrość” – oba utwory łączy retrospektywny, rozliczeniowy tekst. Z tym, że teraz jest to retrospekcja osiem lat później. Zbudowany na schizofrenicznym beacie „Ten dzień minie” to jeden z najbardziej poruszających portretów delirycznego zejścia z jakim spotkałem się w polskim rapie. W „Jak być szczęśliwym” mroczny klimat w fajny dysonansowy sposób zderza się z wokalami Killa Keli, a chaotyczne sprzężenia stanowią świetne outro dla tego tracku. Wyciągnięty na drugi singiel „Noc jest dla mnie” z gościnnym udziałem Fokusa udowadnia, że pomysł na wspólną płytę, o której Pezet wspominał w wywiadzie, jest co najmniej dobry. Oprócz osobistego wygrzewu wyłaniają się też świetne storytellingowe portrety warszawskich yuppie, „słomianych wdowców, którzy wyjdą jutro, a wrócą w niedzielę” i zmęczenie konsumerskim stylem życia („Brutto, czy netto”, „Fakty ludzie pieniądze”).

Dwa numery trochę z innej bajki to „Shot yourself” z Kamilem Bednarkiem i znany już od ponad roku „Co mam powiedzieć”, pod względem podkładów kompletnie odbiegające od hip-hopowej estetyki. O ile drugi z tych numerów mógłby robić za bardziej wyluzowany numer The Streets, o tyle „Shot yourself” to nawijka właściwie pod samą gitarę akustyczną. Ważne, że oba utwory są ustawione w takich miejscach, w których nie rozbijają całości.

Radio Pezet to może nie najmocniejsza pozycja w dyskografii Pezeta, może brak jej trochę spójności, którą dodatkowo rozbijają skity (na dwadzieścia pięć utworów aż dziewięć to skity!), ale z pewnością z każdym przesłuchaniem płyta więcej zyskuje niż traci. Mimo że współpraca z Sidneyem to definitywnie zamknięty rozdział, nie żałuję, że do niej doszło. Nawet jeśli po latach okaże się, że Radio Pezet było skokiem w bok, to był to skok (przynajmniej w większości przypadków) udany. Może gdyby nie to nieszczęsne „Supergirl” więcej osób posłuchałoby płyty bez uprzedzeń. Dla mnie, pod względem flow i tekstów, dalej nie ma mowy o wypadnięciu z pierwszej ligii.

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: