Debiut Mijagi? Największą siłą Sunny Italy są bez wątpienia skrajności – opisujemy pierwszą płytę radomskiej formacji. 


AUTOR: Mijagi
TYTUŁ: Sunny Italy
WYTWÓRNIA: Dom Dźwięków
WYDANE: 28 maja 2016 


Niektóre debiuty płytowe rodzą się z ogromnej presji, inne z czystej potrzeby serca. Bywają momenty, kiedy decyduje rozsądek, i chyba ten ostatni czynnik zaważył w przypadku grupy z Radomia. Mijagi z mniejszą lub większą aktywnością funkcjonowało na naszej dusznej, alternatywnej scenie przez dobrą dekadę. Ograny materiał i zgrana sekcja rytmiczna to potężna koncertowa petarda, która przez wiele lat okazywała się wystarczająca do budowania własnej muzycznej osobowości. Pojawienie się płyty to w moim odczuciu chęć podsumowania pewnego etapu działalności. Sunny Italy to wyraźniejsze zaznaczenie swojej obecności i otwarta furtka do dalszych, być może również lekko odmiennych stylistycznie działań.

Krążek rozpoczyna się od mocnego gitarowego uderzenia, które potęgują silne bębny i talerze. W efekcie przypomina to intro przechodzące po chwili w delikatną partię gitary i retro klawiszy. Klimaty zdecydowanie post-rockowe i łączące ze sobą najróżniejsze wątki, które sugerują, że tego typu zabiegów będzie w dalszej części albumu więcej, i tak jest w istocie. W kompozycji tytułowej – co ciekawe także instrumentalnej – wielowymiarowych gitar jest jeszcze więcej, nie brakuje także momentów zaskoczenia i ciekawych przejść.

Wreszcie „Gabinet doktora Cagliari” przynosi pierwsze wokale Piotra Czyża i odsłania poetyckie skłonności do zdawkowego sączenia rzeczywistości. Barwa głosu pozostaje bez konkretnie narzuconego wyrazu, nie tylko w tej, ale i w kolejnych kompozycjach, zabieg zapewne celowy, ale chyba nie do końca przemyślany. W kliku miejscach tej wyrazistości brakuje, a do perfekcyjnego prowadzenia wokalu w klimatach melancholii i psychodelii, którą przez lata raczył nas chociażby Marcin Zagański, jednak wokaliście Mijagi trochę brakuje. Przekłada się to także na pewne dysproporcje, które w skali całej płyty da się odczuć. Przy bardzo wyraziście wyeksponowanych bębnach i basie wokale tracą jeszcze mocniej.

Największą siłą Sunny Italy są bez wątpienia skrajności. Złożyło się na to kilka elementów; po pierwsze materiał nagrany na żywo i dążenia muzyków do tego, aby w kilku piosenkach zamknąć jak najwięcej charakteru Mijagi z przeszłości. Gdy ma się na koncie mnóstwo zagranych koncertów i wieloletnie doświadczenie, to można swobodnie z tej różnorodności korzystać. Eklektyzm zamierzony i w pełni uzasadniony, pozwolił rozwinąć się brzmieniu i wpłynął na długość kompozycji. W powolnym i świdrującym gitarą „Respiratorze” stworzono chłodny klimat pełen przeciąganych bębnów i wokali. W ponad siedmiominutowym „9:52” jednostajny rytm nie opuszcza nas bardzo długo, aby w finale ulec gitarowym pętlą bliskim piosenkowym kompozycją Slowdive. Na końcu albumu możemy doczekać się gitarowych solówek zahaczających nawet o wpływy artrockowe, zresztą przewijające się tu i ówdzie na albumie klawisze, ewidentnie czerpią z najróżniejszych retro-pierwiastków.

Debiut radomszczan przynosi słuchaczom wiele intrygujących tekstów, chłodnych i ciepłych brzmień, gitarowego brudu i interesujących pomysłów muzycznych. Gdzieś w tym wszystkim zagubiła się lekko indywidualność, ale liczę na to, że Sunny Italy to pierwszy wydawniczy krok, który pociągnie za sobą kolejne, na które nie trzeba będzie czekać aż tak długo.

 

A JAK OCENIAMY?
wielowarstwowe brzmieniekompozycje instrumentalneretro klawisz w „1614”
za bardzo zdystansowane wokalebrak jednego, charakterystycznego akcentu
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: