WYTWÓRNIA: Plug Audio
WYDANE: 31 maja 2016
 
 

Marcin Cichy at his finest

 

Ostatnio spędzałem weekend w górach. Nie na szlaku, ani w kolejce po przepustkę do Tatrzańskiego Parku, żeby wdrapać się na Morskie Oko. Nie były to też modne ostatnio Bieszczady. Wystarczyła niewielka, ale przytulna, drewniana chatka, bez prądu i bieżącej wody, do której nie dociera absolutnie żaden odgłos cywilizacji. Marzenie. W takich warunkach muzyka Meeting By Chance, solowego projektu Marcina Cichego, pozwala ci na zupełny reset. Detoks od tabelek w Excelu, pierdolenia szefowej i spóźniającego się rano 131 z Sadyby do Centrum. Wydany ledwie trzy miesiące po świetnie przyjętym Inside Out album Changes po prostu to robi. Bez zbędnych filozofii, łatek i etykiet rozkłada cię na drobne części bez najmniejszego oporu z twojej strony. Wcześniej przecież puściłeś wszystkie blokady. Czysty umysł.

Zmiany, zmiany, zmiany… Czy rzeczywiście? Najbardziej zauważalną jest to, że solowy projekt Cichego wcale już nie jest taki solowy. Każdy kawałek przynosi spotkanie z wokalistami osadzonymi w różnych stylistykach. Zaczyna się hipnotycznie, od tytułowego „Changes”, w którym między dźwiękami snuje się głos Karola Wróblewskiego. Wokalista Small Mechanics pojawia się jeszcze między innymi w „The Score”, przy którym Jamie Woon powinien odrobić lekcje. Na wyższe obroty wskakujemy, kiedy do gry wchodzi nowojorski raper Gustav Ahr (obczajcie Lil Peep!). Recytowane partie idealnie wgryzają się w uszyte na miarę z zegarmistrzowską precyzją triphopowe bity. I to właśnie bity są tu największym bohaterem. Gdybym tylko potrafił, to nawijanie pod tak sklejone podkłady stałoby się moim sposobem na życie. Jeżeli jeszcze całość brzmiałaby wtedy jak „Glassy”, to czułbym się absolutnie spełniony.

Na albumowej liście gości pojawiły się też dobrze znane z Inside Out Magda Nazgarøth i wydająca dla japońskiego labelu Flau – Noah. Dziewczyny na zmianę serwują słodycz i chłód. Przechodząc od „Ocean” do „Shout My Eyes”, można ulec wrażeniu, że to nadal ten sam kawałek, który ewoluuje od barwnych pejzaży z jazzowymi akcentami w kierunku ambientowej głębi. Klimat przełamuje „Something better”, który, o ironio, dla mnie jest najsłabszym momentem płyty. Z odsieczą, po solidnym wprowadzeniu w wykonaniu Gustava i jego „Let it flow”, przychodzi Magda i kończące album „Heal”, w którym początkowo unoszący się wysoko nad usystematyzowaną strukturą podkładu wokal z czasem rozpływa się w przestrzeni dźwięku, zostawiając nas z poczuciem niedosytu i przewijającym się przy kolejnym z rzędu albumie Marcina wrażeniu „dlaczego tak krótko?”.

Nowe Meeting By Chance, wydane trochę z zaskoczenia, a po części będące konsekwencją przygody rozpoczętej na Inside Out nie zaskakuje jednym – jakością. Pod tym względem właściwie nie zmienia się zupełnie nic. To ten sam, cholernie wysoki poziom, który dobrze znamy z wszystkich płyt Skalpela. Tu nic nie jest „by chance”. Klasa!

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: