AUTOR: Maciek Szymczuk
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 18 sierpnia 2015
INFORMACJE O ALBUMIE
Ciężko zaprzyjaźnia się z tym wydawnictwem – najlepszym sposobem są liczne, bardzo głośne powtórki. Tak jak napisali na okładce. Aż wciągnie.
Szymczuk nie prezentuje nam materiału odkrywczego – to klasyczna mieszanka ambientu, transu, elektroniki, z głębokimi basami i syntezatorami, z pojękującymi gitarami i przesterowanym hałasem, z trąbkami, plemiennymi bębnami, samplowanymi smyczkami. Szymczuk buduje za ich pomocą minimalistyczny, mistyczny, trochę złowieszczy soundtrack. Utwory zazębiają się, opowiadając różne fragmenty tej samej historii: są energetyczne, fascynujące momenty, takie jak „The Seer”, który leniwie rozkręca się do kulminacji, w którym ambientowy Eno spotyka się z transowym Tangerine Dream. Są powolne, trochę sztuczne neo-klasyczne próby, jak „Hellen’s Golden Veil”, który pod koniec ewoluuje w soczysty, mroczny ambient. Są noise’owe momenty – „Spoil of War”, gdzie gitara powoli narasta do monotonnego, drone’owego hałasu, spod którego odzywa się pulsujący bęben, i które nagle cichną, przechodząc w urodziwą industrialną połowę, ozdobioną wysokimi dźwiękami gdzieś z pogranicza muzyki do filmów sci-fi sprzed dekad. Mistyczny „Let my Life be Done” zabiera nas do świata Dead Can Dance, gdzie wezwanie o śmierć odbywa się przy rytualnych bębnach i dramatycznych trąbkach. Całość zamyka się subtelną, przestrzenną kompozycją „I Am Free” – oddechem ulgi mitycznej Kasandry.
Jednym z moich ulubionych aspektów tego albumu jest jego emocjonalna ambiwalentność, trudny do zdefiniowania odcień. Muzyka jest uwięziona pomiędzy biegunami. I to daje Music for Cassandra dość uniwersalny charakter – można jej używać jako tła dźwiękowego w bardzo różnych sytuacjach. Choć oczywiście ambientowym albumom najbardziej sprzyja noc, kiedy jakoś łatwiej odkrywać różne spektra elektronicznej melancholii.