Wszystkim planującym przełom czerwca i lipca w Gdyni szczerze rekomenduję zakręcić się na dłużej wokół Alter Stage, gdzie w piątek wystąpi właśnie JMSN.
AUTOR: JMSN
TYTUŁ: Whatever Makes U Happy
WYTWÓRNIA: White Room Records
WYDANE: 28 kwietnia 2017
JMSN powrócił. Kryjący się pod tym pozbawionym samogłosek (to chyba modne) pseudonimem amerykański songwriter i multiinstrumentalista tworzy muzykę na poważnie od 17. roku życia. I trzeba przyznać, że kolejne płyty wychodzą spod jego dłoni z zaskakującą regularnością. Od 2012 roku przerwę od nowego materiału JMSN-a mieliśmy tylko w 2015. Rok 2017 to album Whatever Makes U Happy, który ukazał się 28 kwietnia nakładem założonego przez samego artystę labelu White Room Records.
Pochodzący z Eastpointe w Michigan muzyk z równie dużą częstotliwością pojawiał się też gościnnie w materiałach takich artystów jak Kendrick Lamar, J. Cole, Kaytranada, Ta-ku czy Ab-Soul. Z takim dossier nie wypada nagrać słabej płyty. Niech te rapowe nazwiska jednak nikogo nie zmylą, bo Christian Berishaj to wrażliwiec aż do samego szpiku. R&B i soul w jego wydaniu wymykają się ze swoich szufladek, o czym najlepiej świadczy osiem utworów zebranych na Whatever Makes U Happy – albumie spójnym, choć składającym się z bardzo zróżnicowanych stylistycznie kompozycji.
Otwierające album „Drinkin’” to neosoulowa ballada z bogatym instrumentarium i górującym nad ścieżką, odważnym wokalem i chórkami. Producencki kunszt odczuwalny jest tu wyraźniej z każdą upływającą sekundą. Całość brzmi naprawdę przyjemnie. Po niespełna pięciu minutach niemal niezauważalnie przechodzimy do utrzymanego w podobnym klimacie „Always Somethin’”. Frank Ocean z pewnością zbiłby w tym miejscu JMSN-owi zamaszystą pionę (a przy okazji mógłby nauczyć się od niego większej regularności w wydawaniu muzyki). Na początku wspomniałem jednak o zróżnicowaniu – dzięki takim kawałkom jak lekkie, bluesowe „Love Ain’t Enough” z urzekającą partią harmonijki w końcówce oraz utrzymane w klimacie downtempo „Patiently”, dostarczamy jej w całej rozciągłości albumu.
POLUB FYH NA FACEBOOKU
W Czynnikach Pierwszych, na które specjalnie dla nas rozłożył swój album amerykański artysta, wspomniał on, że jesteśmy swoimi najgorszymi wrogami, jeśli chodzi o relacje z innymi osobami. Scenariusze w naszych głowach sprawiają, że odlatujemy. O tym stanie opowiada kawałek „Where Do U Go”, stanowiący punkt zwrotny, po którym emocje zaczynają stopniowo opadać. Następujące po nim „Slowly” i „Angel” zlewają się ze sobą i w zasadzie nie wnoszą niczego nowego. To chyba najsłabsze momenty albumu, dla mnie zwyczajnie nudne – z tą samą manierą w głosie i pozbawione zaskoczeń, jakie serwował nam początek materiału. Drobna zadyszka? Możliwe. Na szczęście w spinającym album, intymnym „Patiently” – kawałku o czekaniu na rzeczy, których pragniesz, a które wymagają czasu – w tym przypadku miłości, JMSN wraca do lepszej dyspozycji, chociaż nie jest to już olimpijska forma z pierwszej połówki płyty.
Tacy artyści jak Christian Berishaj przywracają wiarę w to, że jeszcze wszystko w muzyce nie zostało powiedziane i wcale nie jest tak, że każdy kolejny materiał jest powieleniem w różnych wariacjach tego, co ktoś już kiedyś zagrał. Świeże i otwarte podejście do songwritingu zaowocowało albumem, do którego wybranych momentów na pewno nieraz jeszcze wrócę. I chociaż na Openera się nie wybieram (bo słaby i bez wyrazu), to wszystkim planującym przełom czerwca i lipca w Gdyni szczerze rekomenduję zakręcić się na dłużej wokół Alter Stage. W piątek wystąpi właśnie JMSN.