Gdybym miał w trzech słowach opisać emocje, z jakimi zostawia Sixteen Oceans, byłyby to błogość, spokój i równowaga – piszemy o najnowszym albumie, który kilka dni temu wydał Four Tet.
AUTOR: Four Tet
TYTUŁ: Sixteen Oceans
WYTWÓRNIA: Text Records
WYDANE: 13 marca 2020
Każdemu kolejnemu wydawnictwu Kierana Hebdena – niezależnie czy to singiel, czy długogrający album, towarzyszy zawsze dreszczyk emocji. Tak było, kiedy Domino wydawało jego Rounds, ale też kiedy nieco tajemniczo, jako KH wypuścił do sieci „Only Human” – jeden z najciekawszych singli 2019. Teraz w zasadzie niewiele się zmienia – kolejny album Four Teta z miejsca zyskał medialny szum, mimo braku szerzej zakrojonej promocji, co w przypadku brytyjskiego producenta jest już raczej standardem.
Sixteen Oceans to zbiór szesnastu (a jakże!) kawałków, w których taneczne rytmy przełożone zostały bardziej stonowanymi instrumentalnymi rezystorami emocji, jak „Harpsichord” i „Teenage Birdsong”. Te rozległe pasaże z wysamplowanymi partiami klasycznych instrumentów takich jak klawesyn, harfa czy dzwonki to już znak rozpoznawczy Four Teta. Styl, w jakim Hebden żongluje brzmieniem, zapewne mógłby posłużyć teoretykom jako przykład narracji trzymającej słuchacza w garści przez bitą godzinę i przeczołgującej go przy tym przez naprawdę skrajne stany emocjonalne. Hipnotyczna trajektoria „Love Salad” przywołuje nieco na myśl styl Jona Hopkinsa, podczas gdy „Insect Near Piha Beach” to już typowy Four Tet w wydaniu parkietowym.
W kompozycję albumu wciśnięte zostały też ambientowo–szmerowe, kilkudziesięciosekundowe przerywniki, które można traktować jako swoistą zabawę w podchody ze słuchaczem. Pierwsze sekundy „4T Recordings” mogą sugerować, że to kolejny taki przypadek, jednak sytuacja okazuje się o wiele bardziej poważna i rozwojowa. To monumentalny track z świetnie wsamplowanym wokalem i odgłosami leśnej polany. Po samym opisie można byłoby przypuszczać, że to muzyczny odpowiednik jelenia na rykowisku, ale nie dajcie się zwieść – to 3 minuty oczyszczające umysł z naprawdę każdej ilości negatywnej energii. Zupełnie niedaleko mu do „Tremper” z poprzedniego albumu Brytyjczyka, New Energy.
Nie spodziewałem się, że album Four Teta, zamiast energicznego rozemocjonowania może pozostawić mnie aż tak odprężonym. Gdybym miał w trzech słowach opisać emocje, z jakimi zostawia Sixteen Oceans, byłyby to błogość, spokój i równowaga. Każda z nich na wagę złota w kwarantannowym obłędzie.