Administratorr znowu w swoim składzie Electro, dwa lata po ostatnim albumie, tym razem otrzymujemy Ziemowita.


AUTOR: Administratorr Electro
TYTUŁ: Ziemowit
WYTWÓRNIA: Jimmy Jazz Records
WYDANE: 7 października 2016


Dwa lata po Sławnikowicach – Zgorzelcu 17:10  Bartosz Marmol znowu łączy siły z Pawłem Kowalskim, a duet dodatkowo wspomagają Marek Veith na perkusji oraz Magdalena i Robert Srzedniccy na klawiszach i przy samplach. W takim składzie otrzymujemy Ziemowita, drugą płytę projektu, kolejną Marmola (wcześniej dwie części Piosenek o Warszawie, które Bartosz nagrał ze swoim drugim zespołem – Administratorrem oraz Lesławem z Komet). I Administratorr Electro ponownie idzie w archaiczną elektronikę wymieszaną z indie rockiem. Elektronika? Klawisze, ejtisowo-najtisowe syntezatory okraszone chwytliwymi riffami i wpadającą w ucho perkusją. Teoretycznie same mocne rzeczy. Teoretycznie wszystko, czego potrzeba do stworzenia szlagierowego wydawnictwa. Teoretycznie.

Bo Ziemowit to też bardzo nierówna płyta. Płyta z hitami, ale też i utworami, które najzwyczajniej w świecie można by było (albo nawet: trzeba by było) pominąć. Momentami można się wręcz wyłączyć, wygłuszyć z dołujących tracków. I wracać do highlightów albumu. Tych jest na Ziemowicie kilka.

Przede wszystkim autoironiczny „Fan” z tanecznymi akordami i dynamiczną perkusją. Do tego, a może przede wszystkim, tekst opowiadający o zatraceniu artystycznym, o problemach i potrzebach zespołów i muzyków. I o prawdzie („znam wszystkie dobre recenzje / złe to chłam” – znamy to skądś? No znamy). Administratorr przygotował bardzo electroclashowy refren, tego nie da się ukryć. Co jeszcze?

Jeszcze „Złoty pociąg” z bajecznym wręcz chorusem i niezłym, aktualnym wstępem, przynajmniej jeśli spojrzy się na porę roku. Ale tutaj o sile kompozycji stanowi, znowu, refren. Podniesienie tonacji, podbicie patosu, ckliwy tekst, końcowe partie klawiszy i przejście w gitarę – to dobry utwór, może nie najlepszy na wydawnictwie, bo głównie ze względu na refren, ale dobry. Poziom trzyma też „La vagina de la muerte”, kubańska niemalże ballada o smutnym wydźwięku i z wpadającymi w ucho bębnami.

„Sama się przytulaj” to zaraz obok „Zbudujemy bazę” ostatni utwór, którego słuchanie sprawia przyjemność. Pozostałe? Raczej zamulające, lekko nijakie, a przede wszystkim dłużące się. Administratorr Electro mogli przyciąć tę płytę jednak nieco. Naprawdę. Bo przez takie kawałki jak „Taś taś” czy „W telewizji” (oraz pozostałe niewymienione tytuły) materiał jest po prostu nierówny. No i Marmol wypada o niebo lepiej w projekcie warszawskim jednak. Tak mi się wydaje.

A JAK OCENIAMY?
synthy i innej maści klawiszeautoironiczny „Fan”chwytliwe refreny, nimi album stoi
Za długo, naprawdę za długo
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: