Trójpolu – jako płycie i poszczególnych utworach – We Call It a Sound opowiadają w naszych Czynnikach pierwszych. Zapraszamy do tej długiej, ale jednocześnie bardzo ciekawej lektury.

TYTUŁ: TRÓJPOLE

Koncept płyty zarysował się w roku wejścia z nią do studia. Zwyczajowo już chcieliśmy wyznaczyć sobie zupełnie nowy kierunek, gdyż wychodzimy z założenia, że szkoda naszej energii na nagrywanie podobnych do siebie płyt, a wspólny mianownik, nasze znamię w materiale będzie słyszalne tak czy inaczej. Inspirowały nas brzmienia tak różne, że uznaliśmy, że nie ma sensu ich mieszać, łączyć. Fuzje takich gatunków już się zdarzały, jednak my postanowiliśmy poświęcić się z osobna każdemu z nich i filtrować w nie własną wrażliwość, traktując je jako osobne całości. Trzy tropy zwietrzyliśmy najmocniej – ta płyta równie dobrze mogłaby mieć cztery czy pięć części, jednak drogą naturalnej selekcji wybraliśmy trzy najbardziej interesujące nas kierunki. 

Muzyka folkowa, tradycyjna była dla nas największą nowością, stąd od niej wziął się pomysł na tytuł, który bezbłędnie odwzorowuje koncepcję – jak w rolnictwie, każdy plon ma tu swój osobny kawałek pola – oczywiście wyrosły na uprawianym już wcześniej gruncie. Część dubowa to pierwsze trzy utwory z płyty, w których po raz pierwszy pozwalamy swoim piosenkom wyjść od gitary – instrumentu, który zwykle traktowaliśmy jako drugoplanowy.

Następne cztery piosenki to część r’n’b, które traktować należy, podobnie jak dub, jako klucz skojarzeniowy, a nie definicję tego, co się na nią złożyło. Pod beaty w tej części spokojnie można by zarapować – jeśli ktoś byłby chętny, nie mówimy nie – my postanowiliśmy zaśpiewać, nie zawsze podług konwencjom. 

Ostatnia, wspomniana część to folk, czyli efekt silnej fascynacji Karola polską wsią. Wpływ tak silny, że rozważaliśmy stworzenie całości w tej formie, jednak siłą pomysłu małych poletek jest fakt, że piosenki na każdą część są silnie wyselekcjonowane, brak tu utworów kompromisowych, takich, których nie bylibyśmy pewni. Podobnemu założeniu poddaliśmy struktury kompozycji – sprowadziliśmy je do absolutnej esencji, unikając dłużyzn i zbędnych powtórzeń – stąd ten album trwa jedynie nieco ponad pół godziny.

„WSTRĘT”

Filip: Utwór pierwszy-pierwszy, jak u Pezeta. Ciężko nawet te pierwszyzny zliczyć – pierwsza kompozycja na Trójpole, pierwszy polski tekst, pierwszy taki (nie bez obaw, że ostatni) riff. Efekt uzyskany ze złączenia tego riffu z nadającą mu zupełnie nowy groove pulsacją basu to także narodziny konceptu całej części dubowej i decyzja, że części będą trzy. Podobnie jak decyzji o przejściu na ojczystą mowę – ten tekst był dla nas kluczowy. Zarzucono mu już zbędną obecność anglicyzmów, ale ci, którzy rozumieją o czym jest, rozumieją też ich znaczenie. Gra słowem i wieloznacznościami odbywa się tu na każdym kroku i nawet przywołanie Can ma swoją ściśle określoną funkcję. Bardziej psychoanaliza niż silna krytyka zjawiska fałszywej autokreacji.

TATARAK”

Filip: Ponownie bas z gitarą silnie od siebie zależą, goniąc się w perkusyjnym beacie, odwróconym w połowie trzytaktowej sekwencji. Muzycznie tyleż nowa fala co Maanam, choć wokaliza w zwrotkach fruwa tu, jak gdyby miała pod sobą przebogaty aranż zamiast tej surowizny. Niełatwy, bo i tempo graniczne. Całość barwnie kontrastowa, bo słońce co rusz tu wschodzi i zachodzi. Tekst rzecz jasna dotyka Iwaszkiewicza, ale i udowadnia jak bardzo inspirująca potrafi być pozornie zupełnie nieplastyczna onomatopeja.

Karol: Partie śpiewu powstały na drodze inspiracji piosenkami polskiego Manaamu i amerykańskiego Yeasayer.

 BARWY OCHRONNE”

Filip: To chyba dopiero druga w historii zespołu piosenka napisana wyłącznie z gitarą w ręku. Cały show kradnie jej jednak tutaj bas, nagrany – jak wszystkie jego partie w pierwszej części, z pianką syntetyczną wetkniętą między struny – stąd tak punktowy. W połączeniu z beatem – łatwo zgubić początek taktu. Za elektronikę odpowiada tu Maciej Frycz na syntezatorze Podolski.

Karol: Odwołujący się do pulsacji jamajskiej utwór mocno przywoływał mi na myśl skojarzenia wizualne, takie jak plaże, palmy czy po prostu letnie zachody słońca nad morzem. Bardzo pasowała mi do tego podkładu taka rozmarzona, nieco Grizzly Bearowa wokaliza. Tekst utworu podąża za moimi skojarzeniami i ubrany jest w luźne nawiązania do tematyki marynistycznej czy tropikalnej. Stanowi wyraz zwątpień i niepokojów nękających połowę związku dwojga ludzi, balansujących na granicy jego rozpadu.

 BAJKI”

Filip: Bajki czy Bike’i? No właśnie – tekst dwuznaczny, bo i w połowie skręca, tak jak opowieść czy rowerowa przejażdżka. Dalej jest już klarownie i o tym, o czym w wielu miejscach jest ta płyta – o wyłączeniu się z wyścigów wszelakich i znaczeniu własnej ścieżki. Rozpoczyna drugą, inspirowaną czarnymi brzmieniami część płyty. Beat jest tu hamulcowym – żadnych przesunięć na siatce, wystarczy policzyć, że metrum to nieco przeszacowane trzy czwarte. Roboczy tytuł „hypnagogic” niejako zdefiniował brzmienie syntetyków – od „stojącego” basu po słoneczne pady, kryjące krzywo zagrany temat, wyczerpujący kwestię refrenu. Utwór urwany w pół słowa, bo i treść tak każe.

SKAFANDER”

Filip: Krótka i maksymalnie treściwa forma, zredukowana jeszcze przez Macieja Frycza tak, by nie mitrężyć taktów na wstępie. Wyszło przez to jeszcze bardziej r’n’b, jeszcze bardziej esencjonalnie. Tym razem zagrany już naprawdę do tyłu” z basem, który wędruje po skali zupełnie swobodnie i opowiada swoją historię. W kolejnym onomatopeicznym refrenie Timberlake spotyka Junior Boys i jakoś znajdują wspólny język.

Karol: Wokalna interpretacja muzyki r’n’b na podkładzie rodem z Boards of Canada. Zainspirowany płytą Mama’s Gun Erykah Badu wokal prowadzi tekst opowiadający o negatywnych uczuciach, jakie towarzyszyły mi podczas studiowania i przebywania wśród ludzi, z którymi jakoś nie mogłem znaleźć wspólnego języka.

 FLUORESCENCJE”

Filip: Szkic, który przy selekcjonowaniu tej części płyty nieomal przeoczyliśmy. Rytm to bliźniak Breakfast Can Wait”, tyle że powstały rok wcześniej, nim ten świetny singiel Prince’a ujrzał światło dzienne. Bas konkuruje tu o atencję z linią wokalną, która jest chyba najbardziej złożoną i niebanalną w naszym dorobku. Finał nabrał rumieńców po dodaniu rozbuchanego arpeggiatora – to kolejna cegiełka producenta.

Karol: Tutaj, oprócz nowoczesnego r’n’b w stylu Justina Timberlake’a, w pisaniu partii śpiewu pomocne okazało się doświadczenie z etapu słuchania polskiego rapu. Wokal z pierwszej zwrotki jest zatem efektem prób znalezienia brakującego ogniwa między czystym śpiewem a rapem. Tekstowo wyrażam tu swoje obserwacje szpetoty charakteryzującej polskie miasta, zalepione plakatami, reklamami i billboardami. Starałem się jednak uczynić tę wizję mocno przerysowaną, jakby senną i nierealną, próbowałem wręcz namalować słowami ten utwór. Mocna inspiracja to utwór „Fluorescences” Krzysztofa Pendereckiego.

W PEŁNYM SŁOŃCU”

Filip: Beat inspirowany Swimming Pools” Kendricka Lamara, tyle że z dodaną polirytmią. Brzmienia szlifowane do bólu to wkład producenta, podobnie jak pozornie karkołomny pomysł z wprowadzeniem w ten gąszcz klarnetu basowego. Tekst mówi o tym, jak bardzo wymagamy dziś od siebie prostoty i nieskomplikowania, ale zahacza też o bokserski etos – sport, którym inspirujemy się niezmiennie od debiutu, którego nagrywaniu towarzyszyły wieczorne sesje z walkami w MGM Grand. Wszystko podsumowuje przejmujące solo Piotra Mełecha – funkcjonujące na tej nietypowej dla jazzowej materii warstwie w sposób zupełnie wyjątkowy i niosące ze sobą opowieść, która jest tu perfekcyjną klamrą.

NA DALEKIEJ”

Karol: Mocna inspiracja muzyką wielkopolskich dudziarzy. Typowa dudziarska zagrywka z charakterystycznym frazowaniem melodii, w pełni jednak autorska. Ściana dźwięku, czyniąca podstawę utworu, miała pełnić funkcję burdonu. Rozwlekły rytm pozwolił nam jednak przełamać konwencję i stworzyć piosenkę-­hymn, która jest impresją na temat ciepłych letnich nocy spędzanych na wiejskich rubieżach, w borach i na łąkach. Na Dalekiej to nazwa miejsca w Kębłowie, gdzie jest łąka naszego dziadka.

KAWALERSKIE OPOWIEŚCI”

Karol: Utwór powstał jako biegnąca na plemiennym rytmie gawęda. Początkowo składał się jedynie z beatu i wokalu. Wyróżnia się na tej płycie pod tym względem, iż cały aranż został podporządkowany wokalom, podczas gdy na płycie w większości utworów było dokładnie na odwrót. Muzycznie to po prostu nowoczesna polka z żywym kontrabasem Filipa Postaremczaka. Chciałem stworzyć utwór, który mógłby być zaśpiewany przy ognisku, ewentualnie przy akompaniamencie barabanu.

Filip: Tekst dotyka tematu, który fascynował nas od dawna, jednak iskrą, która pozwoliła znaleźć dla niego ujście, była akcja Performerii Warszawy w Węgajtach, która dotykała dokładnie tej samej kwestii. Od niej też wziął się tytuł, a instytucja kawalera i beznadzieja jego położenia – tak w Kębłowie, jak w Węgajtach – to chyba jeden z najdelikatniejszych i niewypowiedzianych problemów współczesnej wsi.

NA POWIACH”

Karol: Podczas tworzenia tego utworu byłem pod silnym wpływem dokonań wytwórni Obuh records. Zamierzeniem było stworzenie mrocznego kujawiaka, swoistej nowoczesnej, wiejskiej mantry, zatopionej w mrocznych, onirycznych melodiach. Wykorzystaliśmy tutaj akordeon i klarnet oraz cyfrowo generowaną niską stopę, gdyż bardzo podobały nam się też brzmienia zasłyszane na jednym z koncertów duetu Hype Williams. Chcieliśmy żeby to było dziwne. Tekst jest zbiorem klisz, pewnych, niemal rytualnych, powtarzających się elementów każdego naszego, cotygodniowego odjazdu z rodzinnych stron w stronę dużego miasta, na studia.

SMUGI”

Karol: Utwór powstały w wyniku pracy nad próbą stworzenia muzycznej polskiej formy. To jest nasz pierworodny folkowy numer. Melodia nawiązująca do krakowiaków, osadzona jest na dwóch ambientowo brzmiących akordach septymowych. W pierwszej kolejności powstał tekst, następnie linia wokalna refrenu, a na koniec zwrotki. Filip osadził utwór na pulsującym, lekko plemiennym rytmie i dołożył ostatnią część stanowiącą rodzaj ludowego jamu. W krótkim poemacie postanowiłem zobrazować miejsce w Kębłowie zwane Smugiem, które stanowi pewnego rodzaju łącznik między dwoma wsiami – Kębłowem i Wroniawami. Podobno niegdyś był miejscem częstych samobójstw i nawiedzeń przez duchy. Dzisiaj późną porą można spotkać tam auta wracające z wiejskich dyskotek, jadące do domów lub szukające ustronnych miejsc odpowiednich dla dokończenia imprezowych spraw. To też metafora bycia gdzieś pomiędzy, bycia w drodze, bycia niedookreślonym – czy to życiowo, artystycznie lub wiekowo. Byłem wtedy silnie zainspirowany Gombrowiczem i jego Pornografią.

***

WYTWÓRNIA: wydanie własne
WYDANE: 14 kwietnia 2014
WIĘCEJ O: WE CALL IT A SOUND
INFORMACJE O ALBUMIE

%d bloggers like this: