t dot est pod koniec ubiegłego roku wydał nowy album MAD. MAD to konceptualny album związany z podróżą producenta do Madrytu i tego, jaki stolica Hiszpanii wywarła na t dot est. W nowych Czynnikach pierwszych t dot est opowiada o MAD utwór po utworze.

„LUNAR TRAIN 404

Księżycowy Pociąg 404 – krajobraz widziany z okna pociągu do Madrytu był pierwszym wrażeniem, które zapoczątkowało ten album. 404 to maksymalna zmierzona prędkość pociągów do Madrytu.

Podróż przez tunele i ciśnienie w wagonie jest tak wysokie ze zatyka uszy. To dziwne uczucie – trochę niepokojące, ale jednocześnie fascynujące, niespodziewane ciśnienie, które przenika ciało i budzi emocje.

A potem… Madryt. Stacja kolejowa wita cię przestrzenią wypełnioną światłem. Słońce przenika przez szklane powierzchnie, malując wszystko wokół złotymi smugami. Powietrze jest ciepłe, a jednocześnie świeże, jakby niosło w sobie obietnicę czegoś niezwykłego.

W tej podróży jest coś więcej niż krajobrazy, więcej niż szybkość. To chwile, w których czas się zatrzymuje, kiedy czujesz, jak życie płynie wokół ciebie. Niepewność miesza się z ekscytacją – co przyniesie kolejny przystanek? Nowe twarze, nowe miejsca, zapachy, smaki… Wszystko czeka, ukryte tuż za zakrętem.

Każdy tunel, każdy promień słońca, każde pchnięcie basu – wszystko to jest częścią opowieści. A opowieść dopiero się zaczyna…

„ATLAS AMARILLO

Camino por Madrid Każde słowo w tym utworze maluje obraz miasta, które nie zasypia. Spacerujesz przez ulice rozgrzane słońcem, a ciepło jest jak kołdra, która otula ciało i umysł. W powietrzu unosi się mieszanka zapachów – świeżo pieczonych tapas, słodkiego wina i czegoś niewypowiedzianego, co tylko Madryt może zaoferować.

Gente en las callesSabores en el aire. Ludzie są jak żywe obrazy – różnorodni, kolorowi, pełni historii i emocji. Smaki unoszące się w powietrzu wydają się niemal dotykalne. Każdy kęs, każdy łyk wina przypomina o tym, że życie jest tutaj – teraz.

Figuras, coloresTardes doradas, amores. Zachodzące słońce maluje złote refleksy na budynkach, a miasto zdaje się płonąć w ciepłych barwach ochry i pomarańczu. Postacie przechodzących ludzi splatają się z cieniami drzew, tworząc ruchomy obraz pełen harmonii i napięcia. To miejsce wypełnione jest miłością – nie tylko do ludzi, ale do życia w każdej jego formie.

Vibra el pavimentoViva me siento. Asfalt drży pod stopami, a energia miasta przenika przez ciało. Czujesz ją w kościach, w oddechu, w każdym kroku. Ta wibracja przypomina, że jesteś częścią czegoś większego, niekończącego się, pulsującego życia.

Risas en el vientoBailan mis pasos, lento. Śmiech niesie się w powietrzu, jakby wiatr chciał go rozrzucić po wszystkich zakątkach miasta. Kroki, choć powolne, stają się tańcem – spontanicznym, intuicyjnym. To taniec chwili, w której liczy się tylko tu i teraz.

Noches que brillanFluyen historias. Nocą Madryt staje się innym światem. Historie przepływają między ludźmi jak niewidzialne nici, łącząc ich w sposób, którego nie da się wyjaśnić słowami. Blask świateł odbija się w kieliszkach wina, a rozmowy toczą się bez końca.

Fuego y amistadBaila la ciudad. Ogień przyjaźni pali się jasnym płomieniem. Miasto tańczy – w każdej melodii, w każdym ruchu, w każdym spojrzeniu, które łączy dwie nieznajome dusze na chwilę, może na zawsze.

Ya no recuerdosi ya estuve aquí en un sueño. Ten fragment jest jak echo. Czy to, co przeżywasz, jest rzeczywistością, czy snem? Madryt jest jak miejsce z marzeń, gdzie czas się rozmywa, a wspomnienia splatają z teraźniejszością.

„TORO CORRIENDO

Na rozległych, pustych równinach, gdzie wiatr niesie zapach ziemi i ciężkiej pracy, stoi mężczyzna. Jest jak kamień pośrodku pola – nieruchomy, ale pełen wewnętrznego napięcia. Jego dłonie są spracowane, jego twarz pokryta zmarszczkami, które mówią o latach spędzonych na pracy w słońcu. Każdy krok, każda decyzja wydaje się być dyktowana przez los, który zdaje się drwić z jego prób wyrwania się z tego cyklu.

„Raz, dwa, trzy… i znowu na nogi,” powtarza, jakby liczenie miało nadać rytm jego myślom, jakby te słowa były mantrą, która go utrzymuje w rzeczywistości. Ale to tylko pozory. W jego oczach kryje się coś więcej – pragnienie, by uciec, by odnaleźć coś, czego nawet nie potrafi nazwać.

Podczas gdy jego ciało wciąż wykonuje ruchy wyuczone przez lata, jego myśli odpływają. Widzimy go na preriach, gdzie wiatr pieści jego skórę, a on czuje coś, co przypomina wolność. To tylko chwila, ale wystarczająca, by uwierzył, że może być inaczej. „Jestem gotów,” mówi do siebie, ale nie wiemy, czy to prawda, czy tylko sen, w który sam próbuje uwierzyć.

Rozmawia z sobą – a może z duchami? Pyta: „Czy mogę odejść? Czy mogę przestać?” Ale odpowiedź, jeśli istnieje, tonie w szumie wiatru i w jego własnym milczeniu. Teraźniejszość wydaje się nie mieć końca. To, czego pragnie, zdaje się być poza jego zasięgiem, jak miraż na horyzoncie.

Jednak w tych snach o ucieczce kryje się paradoks. On nie może uciec od tego, co jest w nim samym. Praca, ziemia, rytm życia – to wszystko jest wpisane w jego krew, w jego żyły, w każdy jego ruch. „Tknąłem ziemię i wiem, co robić,” mówi w chwilach jasności. Czy to akceptacja, czy rezygnacja?

Pod koniec dnia, gdy zmęczenie gasi jego myśli, staje się jasne, że ucieczka nie jest możliwa. Jego przeznaczenie nie jest czymś, od czego można się uwolnić. Jest jak linia dłoni, niezmienna, choć czasami wydaje się, że można ją zmienić.

I tak zapada noc. Mężczyzna, rozdarty między snem a jawą, cichnie. W jego oczach widać coś na kształt pogodzenia – a może to tylko złudzenie. Pośród wiatru i preriach pozostaje niezmienny, jak ziemia, na której stoi.

„LAS PALMAS

Pierwszy utwór, który przyszedł do mnie po powrocie z Madrytu. W mojej pamięci Las Palmas to perkusyjne echo dłoni klaskających do pulsującego serca flamenco. Dźwięki te, niczym ciepłe powietrze unoszące się nad placem o zachodzie słońca, zaczynają delikatnie – jakby układały się w opowieść, której nie sposób w pełni odczytać.

Widzisz to? Tancerze w kręgu, stopy odbijające się od podłogi w zawrotnym tempie, dłonie unoszące się i opadające, jak skrzydła ptaka. Każdy ruch rzuca cień, który tańczy na ścianach niczym echo ukrytych emocji. Słońce przedziera się przez drewniane żaluzje, krojąc przestrzeń na jasne plamy i głębokie cienie, jakby światło i mrok walczyły o dominację – tak jak muzyka w tym utworze.

A dźwięki dłoni? One nie milkną. Klaskanie, rytmiczne, hipnotyzujące, oplata każdy moment, jakby prowadziło do punktu, w którym świat przestaje być jasny albo ciemny – staje się czymś pomiędzy. Czy słyszysz, jak światło przeplata się z cieniem? Jak kroki tancerzy odbijają się echem w przestrzeni, która nigdy nie będzie taka sama?

To jest „Las Palmas” – klaśnięcia dłoni, uderzenia serca, kroki na granicy pewności i niepokoju. Świat spowity w muzykę i taniec, w słońce i mrok. Pierwszy krok na drodze do czegoś większego.

„ÁNGEL Y SOL

Oto on, wędrowiec poranka, ten, który przemierzał doliny wątpliwości i pustynie smutku, a teraz stoi – jakby utkany z promieni światła. Jego twarz, rozpalona blaskiem południowego słońca, jest płótnem, na którym rozgrywa się teatr boskich uniesień i ludzkich emocji. Wilgotne oczy, jak lustra odbijające całą przeszłość i przyszłość, spoglądają na świat z dziwnym uśmiechem – nieobecnym, a jednocześnie wszechwiedzącym.

Skrzydła, przezroczyste jak letnia mgła, wyrosły z jego ramion, choć nikt nie widział chwili, kiedy to się stało. Trzepoczą bezgłośnie, łamiąc promienie słoneczne na setki tęczowych iskierek, które wirują wokół niego niczym aureola szaleństwa lub może świętości. Energia wibruje wokół, nieokreślona, nieuchwytna. Pochodzi od słońca – a może to słońce pochodzi od niego?

Idzie przez krajobraz skąpany w złocie, a każdy jego krok zdaje się prowadzić nie tylko po ziemi, ale także gdzieś poza granice rzeczywistości. W każdej drobnej rzeczy widzi cud – w zapachu lawendy, w szepcie wiatru, w odblasku kałuży. Jego śmiech, głęboki i niewytłumaczalny, unosi się jak dzwon bijący w sercu wszechświata. Czy to radość? A może obłęd?

„Lśni!” – mówi do siebie w myślach, a może i do nieba. „Lśni jak światło, które nie pochodzi z gwiazdy, ale z czegoś, co rozsadza duszę od środka”. I w tej chwili nie wiadomo, czy to on chłonie słońce, czy słońce chłonie jego.

Jest opętany, oświecony – albo jednym i drugim naraz. Szaleństwo? Być może. Ale to szaleństwo przynosi mu pokój, napromieniowuje go radością tak czystą, że wydaje się nie z tego świata. I w tej chwili, na tle słonecznych pejzaży, jest wszystkim i niczym. Aniołem i słońcem. Marzeniem i rzeczywistością. A my, patrząc na niego z oddali, możemy tylko pytać – co go prowadzi? I dlaczego my sami nie możemy poczuć tego, co czuje on?

Niebo się otwierało. Chmury rozsuwały się jak ciężkie zasłony, odsłaniając scenę, na której złote promienie padały prosto na niego. Ich ciepło spływało po jego skórze niczym dotyk zwiastujący coś wielkiego, coś, co miało dopiero nadejść. „To znak”, myślał. „To przeczucie”.

Każdy szczegół wskazywał, że najlepsze jest jeszcze przed nim. Miasto i rzeka, wijąca się w słońcu jak złota wstęga, mówiły: „To tutaj. To twoje miejsce.” Pod tym słońcem, w tej przestrzeni, rozbłyskiwał on i jego Anioł.

Anioł i słońce.

Kiedy chmury odeszły, przeszłość zdawała się rozpuszczać w powietrzu, jakby wszystko, co było, straciło swój ciężar. Teraz był tylko blask – świetlisty i kojący, ale jednocześnie niepokojąco intensywny. To światło przenikało go na wskroś, rozświetlając każdy zakamarek jego duszy.

Stąpał po tej ziemi, niepewny, czy wciąż jest człowiekiem, czy stał się częścią czegoś większego. „To ty,” mówił cicho do niewidzialnego anioła, „to ty prowadzisz mnie w stronę światła.” Ich blask mieszał się, tworząc jedno – Anioła i Słońce.

Gdy stał tam, pod otwartym niebem, jego oczy wypełniały się łzami, choć nie potrafił powiedzieć, czy były to łzy wzruszenia, czy może ulgi. Każdy promień, każdy oddech zdawał się mówić: „Wszystko prowadziło cię właśnie tutaj.”

I choć niebo nad nim jaśniało, w jego głowie rozbrzmiewało echo. „To przeczucie. To wszystko miało nadejść. Anioł i Słońce.”

Chmury zniknęły. Wszystko inne wydawało się małe, jakby nigdy nie miało znaczenia. Tylko to ciepło, to światło, i on.

Anioł i Słońce.

„RIO MANZANARES

Z lotu ptaka Manzanares jawi się jak wstęga, cienka i spokojna, leniwie przecinająca miasto, które rozrosło się wokół niej jak pulsujące serce Hiszpanii. Jej zlewnia rozciąga się dyskretnie, niczym delikatny układ krwionośny, zasilający życie, które od wieków toczy się wokół jej brzegów. Z wysokości widać mosty, które łączą brzegi tej pozornie skromnej rzeki, niosąc ludzi w ich codziennych sprawach, nieświadomych, że pod ich stopami płynie świadek historii – rzeka, która pamięta rzeczy, o których miasto dawno zapomniało.

Na brzegu Manzanares zyskuje inną twarz. Jej nurt, choć niepozorny, ma w sobie coś magnetycznego – rytmiczny, niemal medytacyjny ruch wody przyciąga spojrzenia. Ludzie spacerują wzdłuż promenady, zapatrzeni w swoje rozmowy, dzieci biegają po parkach przylegających do rzeki, a starsi siadają na ławkach, zerkając w stronę wody. Nikt nie zdaje się dostrzegać, że ta rzeka, choć tak spokojna, nosi w sobie siłę zdolną niszczyć i budować.

Jej brzegi są jak krawędzie starej księgi – miejscami wytarte przez czas i historię, miejscami odświeżone przez rękę współczesności. Z bliska można dostrzec, jak nurt odbija promienie słoneczne, jak gdyby próbował przekazać wiadomości odległych czasów. Manzanares jest chłodna, ale nie martwa. Jest w niej życie – drobne fale szepczą o dawnych potokach, które wpadały do niej z gór Sierra de Guadarrama, o czasach, gdy Madryt był jedynie osadą, a ona rzeką dziką, nieujarzmioną.

Nie jest szeroka, nie przytłacza monumentalnością, ale jej moc tkwi w czymś innym. To moc cierpliwości i opanowania. Bywały momenty, gdy wystąpiła z brzegów, przypominając, że choć ludzie wznoszą mosty i parki, ona wciąż należy do natury, a nie człowieka. Bywały też dni, gdy jej nurt zwalniał, niemal zastygał, jakby zastanawiała się nad przyszłością miasta, które na niej polega.

Dla ludzi spacerujących wzdłuż jej brzegów Manzanares jest ciszą wśród miejskiego zgiełku, oddechem, który pozwala spojrzeć na miasto z innej perspektywy. Ale z perspektywy samej rzeki to oni są przelotni – tacy chwilowi i mali wobec jej pamięci, która biegnie przez wieki. Manzanares płynie nieprzerwanie, nieśpiesznie, jakby mówiła: „Patrzcie na mnie, jeśli chcecie zrozumieć czas. Płynę dalej, bo tylko to jest pewne”.

„SIETE GATOS NEGROS

Siedem czarnych kotów wkracza w noc, jak cienie wydarte z mroku, zjednoczone w rytuale zapomnienia. W ciemności klubowych świateł ich sylwetki stapiają się z otoczeniem, a jedynym dowodem ich istnienia są blade błyski neonów tańczące na lśniących futrach. Powietrze drży od głębokich basów, jak oddech ukrytego w mroku bóstwa.

Czarne łapy poruszają się w rytm pulsujących bitów, a ich oczy — jak księżycowe odbicia — prześlizgują się po przestrzeni. Blade światła migoczą na ich zwinnych ciałach, a cienie wirują wokół, jakby prowadziły własny, tajemniczy taniec. To nie miejsce ani czas — to stan zawieszenia, gdzie mrok pochłania granice między jawą a snem.

Zapach kadzidła i dymu unosi się w powietrzu, otulając koty cienką, duszną mgłą. Każdy ruch jest równoczesnym wyrazem wolności i przynależności. Bez słów, bez spojrzeń, tylko noc.

TRANSMITE PAZ

Stan umysłu, w którym energia nie ma znaku, koloru ani kierunku. Jest w nas, a jednocześnie otacza nas ze wszystkich stron. Jej strumień krąży i przenika wszystkich wokół, każdy bierze tyle, ile potrzebuje, i przekazuje dalej.

To jak delikatna, niewidzialna fala – spotykając ludzi, czujesz, jak ich obecność wypełnia przestrzeń ciepłem. Czas przestaje mieć znaczenie, a wszystko, co dotąd było ważne, rozmywa się w spokojnym rytmie oddechu. Wystarczy jedno spojrzenie, jeden uśmiech, by poczuć, jak serce otula miękka harmonia.

Otoczeni tą energią, zanurzamy się w uczuciu pełnym lekkości, jakby świat został zawieszony w idealnej równowadze. To chwila, w której jesteś całkowicie tu i teraz – bezpieczny, zrelaksowany, otulony spokojem. Każdy oddech, każda chwila jest jak obietnica, że wszystko jest takie, jakie być powinno.

Czy czujesz ten strumień? Płynie w tobie, wokół ciebie – przekaż go dalej.

EL CURADELLO

Kim jesteś…? Kim miałeś być…? Uzdrowiciel… mój anioł… czy tylko projekcja? Widzę cię w twarzach innych ludzi, ich oczy błyszczą jak twoje… albo tak mi się zdaje. Ale ich ręce… zimne, obce. Dotykają, ale nie leczą… Czar pryska.

Błąkam się… krok za krokiem, myśl za myślą. Czasem widzę ciemność, czasem światło. Coś mówi mi, żeby szukać dalej, ale czy to ja mówię do siebie? Czy głosy w mojej głowie tańczą, krzyczą, śmieją się… milkną?

Lustra, odbicia… Patrzę na siebie i próbuję znaleźć w sobie twoją twarz. Czy to ja? Moje demony chichoczą w kątach mojej duszy, wiją się, szepczą, przywołują moje najgłębsze lęki. Ale… mogę je uciszyć… Mogę?

Medytacja. Oddech. Głębokie wdechy i długie wydechy… Wsłuchuję się w siebie, tam, gdzie jest cisza. El Curadello… To ja. Ja sam. Buduję swoją psychikę jak dom z cegieł, ostrożnie, powoli… aż staję się swoim uzdrowicielem.

CONDUCIENDO A TARIFA

Z Madrytu samochodem wyruszamy na sam południowy kraniec Hiszpanii – do Tarify. To długa trasa, która staje się nie tylko podróżą fizyczną, ale i muzycznym doświadczeniem. W rytmie drogi towarzyszy nam cały album – jego dźwiękowy kolaż, swoista radiowa stacja, gdzie każda piosenka ma swój moment na rozbłyśnięcie.

Pośród wzgórz Andaluzji, wśród oliwnych gajów i pól spalonych słońcem, melodia przepływa jak ciepły wiatr. Rytmy albumu MAD wypełniają wnętrze samochodu, wibrując w duszy i w sercu. Każdy utwór zdaje się być odbiciem krajobrazu za oknem – szybkie tempa odzwierciedlają serpentyny górskich dróg, a wokale niosą w sobie ciepło i tajemnicę, niczym zachód słońca nad oceanem.

Droga wije się przez tętniące życiem miasteczka, wąskie uliczki i przestrzenie, gdzie ziemia zdaje się dotykać nieba. Gdy słońce chyli się ku zachodowi, dźwięki albumu zmieniają się w miękkie, pulsujące obrazy – jak cienie tańczące na murach bielonych domów. Każda nuta jest jak krok bliżej Tarify, miejsca, gdzie spotykają się dwa światy – Europa i Afryka, Atlantyk i Morze Śródziemne.

Na końcu tej muzyczno-drogowej odysei pojawia się coś nowego, coś, czego nie sposób uniknąć. Powstaje nowa kreacja, nowe istnienie, które zdaje się być zarówno twórcze, jak i pełne wrażliwości. To ono prowadzi nas do celu – pomaga nam dotrzeć do Tarify, gdzie ziemia kończy się, a woda otwiera przed nami nieskończoność.


AUTOR: t dot est
TYTUŁ: MAD
WYTWÓRNIA: Runa Records
WYDANE: 1.11.2024


 

 

w partnerstwie

%d bloggers like this: