Pierwsze w 2015 roku Czynniki pierwsze. Pierwsze także, w których o swoim albumie opowiada Łukasz Dziedzic, artysta znany z takich projektów jak Lugozi czy Iron Noir. Ostatnio Łukasz nagrywa też jako John Lake, a o jednym z jego albumu, Carcosie, opowiada, rozkładając go (album) właśnie na czynniki pierwsze.
Jestem z pokolenia wychowanego na kiepskiej jakości komiksach o kosmitach, filmach VHS z wymianki na giełdzie, serialach z niemieckim dubbingiem na RTL7. Tego pokolenia, które słuchało Michaela Jacksona, Depeszów, Public Enemy, Nirvany i Black Metalu, co nie pozostaje bez znaczenia w projektach muzycznych, które staram się tworzyć.
Album Carcosa miał w zamierzeniu posiłkować się aurą tajemniczości, mroku i niedopowiedzenia. Popkulturowe nawiązania do klasycznych powieści grozy czy najnowszych serialowych produkcji HBO miesza z praktykami voodoo, prastarymi wierzeniami i popłuczynami po nich w erotycznych thrillerach klasy z.
Całość miała być właśnie takim zagmatwanym rebusem, który bawi się naszą strzępkową wiedzą, bazującą na przebłyskach z internetu, serialu, paradokumentu, pseudonaukowego bloga czy medialnych dezinformacji.
W warstwie muzycznej nie mniejsza sieczka. Założeniem projektu John Lake było ograniczenie, aby w możliwe syntetyczny i prosty sposób uzyskać jak najbardziej surowe i brudne brzmienie. Więc cała muzyka powstaje tu wyłącznie na dwóch kaoss padach, kp2 i kp3, co gorsza granie live również odbywa się jedynie na tych dwóch urządzeniach. „Komponowanie” to po prostu poszukiwanie podczas improwizacji – brzmień, motywów, zapętleń, bitów, mikrodźwięków, loopowanie tego, co się najbardziej spodobało i budowanie na tym kolejnych przetworzonych warstw. Ksywka Janek Jezioro zobowiązuje, ale zdecydowanie więcej tu bagnistego brudu niż niż romantycznego stawu.
***
„King in Yellow”
Swego rodzaju intro, zbudowane na dysonansach i sprzężeniach. Wieje wiatr, pada deszcz, wchodzimy na bagna. Szczątkowa stopa i miarowy, ostry loop wciągają nas głębiej…
„Depth”
Tutaj już bez wątpienia broczymy po kolana w błocie i z każdą chwilą zatapiamy się w nim coraz bardziej. Trafiamy na scenę jakichś dziwnych obrzędów, jest kwas, jest gorąco i zatracamy się w psychodelicznym transowym rytmie, brnąc coraz głębiej.
Dużo sprzężeń, dźwiękowego brudu i wolno snujących się „krzywych” melodii.
„Temple of Baal-shamin”
Definitywne jesteśmy pod powierzchnią, w świątyni Baal-shamin. Zaczyna się dość przyjemnie od fal, które miarowo nas obmywają. Jednak z każdą chwilą fale narastają, pojawiają się kolejne warstwy i znów przechodzimy głębiej prowadzeni „obrzędowym” rytmem i pulsującymi, wibrującymi melodiami.
„The Virgin Goddess of the Hunt”
Jak się okazuje, czeka na nas nie kto inny, jak Dziewicza Bogini Łowów. Ratujemy się ucieczką, ale ona tylko na to czeka, polowanie rozkręca się na dobre. Nie mamy szans. Tępy, bezlitosny bit doprowadza nas do końca tej „zabawy”.
„Carcosa”
Miasto Carcosa triumfuje, uchwycono nas. Przemarsz ze zdobyczą. Wszystko się tu potęguje, mrok, brud, przerażenie. Bardzo ciężki, industrialny niemal bit łączy się tutaj z przedziwnymi dźwiękami basowych „trąbit” i ostrych uderzeń. Tłum wrzeszczących osób, przez który nie możemy się przebić, tracimy przytomność.
„Kinky”
„Kinky” jest tak nieprzyjemny, że idealnie odwołuje się do tych wszystkich mrocznych, zdeprawowanych wyobrażeń, o których nigdy nie chcielibyśmy pamiętać.
„Unseen Escape”
Jest szansa, że udało nam się uciec, ale nie jesteśmy pewni, czy to rzeczywistość, czy tak naprawdę uciekamy wgłąb siebie. Nic nie jest pewne. Mimo pozornego spokoju, znów wkrada się miarowy tępy rytm. Nie wróży to nic dobrego…
…lub po prostu znajdź swoją historię…
***
WYTWÓRNIA: BDTA
WYDANE: 12 października 2014
WIĘCEJ O: JOHN LAKE
INFORMACJE O ALBUMIE