Sunn O))) – Life Metal czy raczej sauna w Festsaaal Kreuzberg. Relacjonujemy berliński koncert Amerykanów.
Tuż po wydaniu swojej najnowszej płyty Life Metal Amerykanie z Sunn O))) przyjechali wreszcie do Berlina po 4 latach nieobecności. Kiedy wybrałam się na ich koncert w ostatni wtorek (jeden z dwóch, które grali dzień po dniu i oczywiście wyprzedali), czuć było odświętne nastroje w Festsaal Krezuberg, gdzie ubrana na czarno publiczność (bez wyjątków) popijała piwo i czekała na początek kąpieli w przeszywającym hałasie.
Msza, rytuał, święto, spotkanie z czymś ponadziemskim – tak mniej więcej określiłabym swój drugi koncert Sunn O))) (po raz pierwszy widziałam ich na Le Guess Who, gdzie oczywiście zagrali absolutnie katartyczny, ale ograniczony do godziny występ). Godzina i czterdzieści minut niekończącego się strumienia hałasu, którymi zostaliśmy zalani i z którego nie mogliśmy się uwolnić. Kiedy Sunn O))) zbierali się do wejścia, umilkła muzyka, zgasła większość świateł i punktowo, niebiesko oświetlona scena zaczęła znikać za warstwami dymu. Ktoś z widowni krzyknął „Louder” (był to jedna z ostatnich minut ciszy tego wieczora), wybuch śmiechu, przedłużające się, nabożne oczekiwanie i wreszcie są. Gitary w rękach. Uderzenie strun. Gobelin metalowego dronu materializuje się między nami i oto jesteśmy, połączeni nieopisanym poczuciem wspólnoty, nieruchomi, pogrążeni w skupieniu, medytujący, lewitujący niemalże przez kolejne dwie godziny. Grzmienie gitary i dronujący bas – konsekwentnie, nieustannie, uporczywie tkające kompozycję, która poddaje pod wątpliwość wszystko, co tradycyjnie odbieramy jako muzykę. Nie ma przerw. Sporadycznie zmieniają się rejestry czy tembry.
Po około godzinie pojawiają się, w leniwych, troskliwie planowanych odstępach, klawisze i tuba, wywołując egzotyczny niemalże efekt. Jest w tych minimalnych interwencjach zaskakująca subtelność, i nawet jeśli momentami giną one pod ciężarem hałasu, dość radykalnie zmieniają one nasze doświadczenie i emocjonalny ładunek tego, co słyszymy. Apokaliptyczna estetyka staje się dziwnie… czuła. Mam wrażenie, że Sunn O))) napisali tę muzykę dla planety, która systematycznie, konsekwentnie zabijana jest przez ludzi – ale też dla planety, która ma przed sobą lepszą przyszłość.
Te niecałe dwie godziny minęły jak pięć minut. Czy może raczej przepadły w bezczasie, w medytacyjnym, hipnotycznym stanie, w jaki zostaliśmy wprowadzeni, i przez który prowadzili nas mnisi na scenie, wnoszący czasem ręce i gitary do góry, głównie znikający za gęstymi warstwami dymu, w świetle, które zmieniało się od klasycznego różowo-niebieskiego dyptyku, przez agresywnie czerwone, niebieskie czy szare monochromy. Bez ruchu. Bez słowa, w zapoconej, okrutnie gorącej sali koncertowej, w sytuacji absolutnego fizycznego dyskomfortu graniczącego z cierpieniem, którego przezwyciężenie oznaczało wejście na nowy poziom świadomości. Jestem pewna, że jakieś nowe drzwi otworzyły się przede mną tamtej nocy.
Z Berlina Natalia Skoczylas