Jeśli spodziewałam się czegoś po tegorocznym festiwalu, to błota, tłumu, za długich spacerów i wielu powtórek z rozrywki – a tutaj: odkrycia, olśnienia, podróże w czasie i aż ciepło na sercu, taka miła atmosfera.
Pharrell Williams: To nasz pierwszy koncert na europejskim festiwalów podczas tej trasy i muszę przyznać, będzie ciężko wam dorównać.
PJ zagrała bis, czego na Primaverze nie było. Ba, była widocznie wzruszona. Wiz Khalifa zamierał kilka razy na dobre dwie minuty, wpatrzony z podziwem w gdyński tłum. Mac DeMarco pływał i bez przerwy komplementował słuchaczy, Łonę i Webbera śpiewaliśmy wszyscy, Peszek rozkręciła imponującą imprezę – i to jeszcze grając w bezpośrednim sąsiedztwie strefy kibica, dokładnie podczas pierwszej połowy naszego trudnego meczu o ćwierćfinał. Co za atmosfera, proszę Państwa. Co innego walczyć o przetrwanie na betonach Forum w Barcelonie (moja najświeższa trauma), co innego potykając się kursować po zielonym lotnisku, zimnymi wieczorami, ale po to, żeby zostać obsypanym komplementami ze sceny, w otoczeniu zachwyconej, obkutej z piosenek publiczności. Ostatecznie Open’er w tym roku wygrał mój ranking, częściowo dzięki skromnemu line-upowi, który oszczędził mi rozdzierających serce dramatów (na Primaverze zawsze było 11 innych scen, na których Shellac grał wtedy co Radiohead, zresztą Tortoise też, i bądź tu mądry), częściowo dzięki stosunkowo kameralnej atmosferze i ciekawym akcjom pozamuzycznym. W deszczowych momentach były nie tylko namioty koncertowe, ale też zapełniająca się galeria Gdyni, Muzeum, teatry i filmy.
Jeśli chodzi o teatr – zmiana godziny i miejsca w sumie niefortunna, bo spektakle odbywające się między głównymi scenami bez przerwy rywalizują z gigantycznym hałasem. Współczuję stresu i wysiłku artystom, którzy na pierwszym spektaklu (otwierającym tegoroczny teatr „Ewelina płacze”) wyraźnie zmagali się z wyzwaniem. Spektakl był mimo to świetny: ironiczny, dowcipny, trochę absurdalny. Taka internetowa współczesność, aktorzy grający aktorów zastępujących samych siebie, mówiący o tym, jak to dążą do stworzenia sztuki awangardowej, taka, co to nie będzie jasna, co to widza zmęczy. Plecenie bzdur nas wciąga. Dialogi przeplecione internetowo-ulicznym młodzieżowym slangiem, kwestie rodem z komentarzy onetowych, ja się jaram tym, co jest. Wyśmiewali zawód aktora (Ja nie mam depresji i mi się moja dupa podoba), bycie/niebycie celebrytą, stereotypy i oczekiwania wobec ciała (Kobieta w tym wieku akceptuje swoje ciało, bo i tak nic już nie jest możliwe), sztukę nowoczesną i artyzm na siłę. Kupa śmiechu.
„Samotność pól bawełnianych” wystraszyła ⅓ publiczności. Moim zdaniem kolejna bardzo dobra sztuka, której przyswojenie w pełni aż prosi się o kilka wizyt w teatrze. Przepiękny, fenomenalnie przetłumaczony przez Mariana Mahora tekst oryginalnej sztuki jest trudny, gęsty i wymaga absolutnego skupienia. A o to w dwójnasób ciężko: zewsząd dudni muzyka. Natural Born Chillers przygotowali dla tej sztuki cudowną oprawę, punkowe elektro-disco z wyraźnymi nawiązaniami do LCD Soundsystem, które grzmi prawie bez przerwy, częściowo zagłuszając aktorów. Delektowanie się językowym pięknem tego tekstu jest trudne, kłębiące się metafory giną gdzieś w hałasie gitary, trochę tak jak dialog osób dokonujących zakazanych transakcji powinien ginąć w ciszy nocy. Role Wojciecha Niemczyka i Tomasza Nosińskiego genialnie się uzupełniały – ich manie, histerie i pasje, widoczne na przemian, podkreślające dramaturgię nielegalnych sytuacji, schizofreniczne rozdarcie między pragnieniem a społecznie przyjętą normą. Ten spektakl jest metaforą społeczeństwa żyjącego w czasach zakazów, konserwatywnej polityki próbującej narzucać i egzekwować standardy normalności. To był w pigułce świat zabronionej aborcji, penalizowanych narkotyków, piętnowanego homoseksualizmu – świat, w którym niektóre wybory, transakcje, zachowania, decyzje, spychane są w szare, niebezpieczne, mówiące przenośnią obrzeża świata. To spektakl wyjątkowo intensywny, pełny napięcia, opatrzony dziwnym videoartem Marty Stoces, gdzie fragmenty „Twin Peaks” przeplatają się w seksualnymi, często queerowymi obrazkami. Przypomina widzom o tym, że wszyscy jesteśmy dilerami i klientami zarazem, wchodzącymi w ambiwalentne role społeczne, ćwiczący przewagę i usłużność, próbującymi zrealizować swoje szare pragnienia.