Kraków i Białystok spotykały się w Warszawie i mamy nadzieję, że nie było to tylko „one weekend stand”. 

Nie jest tajemnicą, że oba festiwale więcej łączy niż dzieli (bo dzieli chyba tylko dystans w kilometrach). Jeden i drugi celują do podobnego odbiorcy i bazują na podobnych mechanizmach. Wielokrotnie obie imprezy mniej lub bardziej dyskretnie puszczały do siebie oko. Pełne energii sety Dtekka, a więc jednego z głównych sprawców białostockiego zamieszania, nieraz rozgrzewały publikę podczas unsoundowych imprez w Hotelu Forum. Ostatnie edycje festiwali połączyła również wystawa „There Will Be No Other Forest” Martyny Poznańskiej i Petera Cusacka. Poprzedni weekend przeniósł tę znajomość na kolejny stopień zaawansowania, potwierdzając, jak spójna jest wizja muzyki prezentowana przez oba festiwale. Miejsce spotkania krakowskiego Unsoundu i białostockiego Up To Date – klub Jasna 1 – również zdaje się nieprzypadkowe, bo trudno było na mapie Warszawy o miejscówkę bardziej zbieżną z filozofią obu imprez. W tak sprzyjających warunkach wszystko musiało wręcz pójść zgodnie z planem. Czy się udało?

Weekend 20-22 kwietnia nie okazał się łatwym terminem. Świetna pogoda i pierwszy weekend w pełni legalnego spożywania alkoholu na bulwarach ściągnęły nad Wisłę prawdziwe tłumy. Wyposzczonych przez zimę amatorów smażonej kiełby w zestawie z ciepłą wódką i nektarem owocowym (z którym podobno zawsze połowa rodziny pije gratis), od planów wycieczki na schodki nie odwiódłby pewnie nawet rzęsisty deszcz. Na szczęście całkiem spora grupa osób stwierdziła, że na plenerowe rozrywki przyjdzie jeszcze pora i wybrała trzy dni przy Jasnej 1.

Pierwszy dzień – czwartek, w zasadzie rozgrzewkowy, chociaż trudno mówić o rozgrzewce, kiedy na scenie pojawia się Tim Hecker – zaskoczył wysoką frekwencją. Dla jednych było to pierwsze spotkanie z żywą legendą niezalu, dla innych sentymentalne pożegnanie z trasą związaną z wydawnictwem Love Streams, bo ta powoli dobiega już końca. Była to też pierwsza wizyta Heckera w Warszawie. Chociaż cały koncert trzymał emocje na bardzo wysokim poziomie, to nie zaskoczył. Może właśnie dlatego czekamy już z wytęsknieniem na nowy materiał i zupełnie nową odsłonę live actu. Występ Kanadyjczyka poprzedził koncert Wacława Zimpla, który bez cienia przesady mógł wprawić gwiazdę wieczoru w całkiem spore kompleksy. Chapeau bas, panie Zimpel!

Piątkowy wieczór przyniósł regularne występy na dwóch scenach – dużej, zlokalizowanej w głównej sali klubu oraz barowej, która na te dwa dni, za sprawą świetnej scenografii, stała się tętniącą bitem dżunglą. Zdecydowanym highlightem tej nocy był prawie dwugodzinny set Lee Gamble’a – chociaż na pozór niedbały, to z zaskakująco precyzyjnie zaplanowaną narracją (pro tip: ten gość zrobi każdą imprezę, niezależnie który raz go widzicie!). Równie śmiało na scenie barowej w tym czasie poczynała sobie Ciarra Black i patrząc na line-up, tej nocy zdecydowanie to dziewczyny były górą, bo zróżnicowany, bardzo mocny set skleiła też Anastasia Kristensen. Pomocną dłoń do fanatyków muzycznej pożogi wyciągnął EVOL ze swoim mocno acidowym, laserowym show, przy którym bardziej zajawionym graczom mogły całkiem puścić hamulce. Końcówka bardzo miła – Eltron i ISNT, chociaż na parkiecie już nieco rzadziej – co niektórzy pewnie już planowali listę zakupów na sobotni Record Store Day.

Sobota poza pełnym słońcem i wysokimi temperaturami przywitała nas gościnnymi setami niektórych z lineupowych artystów na zawsze gościnnym podwórku sklepu Side One. Patio Kamienicy Jabłkowskich odwiedzili między innymi koledzy z labelu Eerie Records – Marco Sartorelli (aka Marco Shuttle) i Michał Wolski. Obaj już kilka godzin później rozgrzewali klubowy parkiet przy Jasnej. Skoro imprezę kończył set b2b Dtekka i Olivii (kto nie został do końca, ten gapa!), to marzeniem byłoby podobne przedsięwzięcie z udziałem tych panów. Z tym lekkim niedosytem będziemy jednak musieli jeszcze poczekać na takie sceniczne spotkanie. Skuteczną konkurencję wydawać by się mogło bezkonkurencyjnemu Marco Shuttle (który tej nocy mnie nie przekonał) stworzyła KRY, podkręcając ostro tempo i dla mnie to artystka związana z Intruder Alert przechyliła szalę na swoją stronę. A finał? To niech już pozostanie słodkim sekretem tych, którzy dotrwali do samego końca.

Trzy dni na Jasnej upłynęły pod znakiem mocno klubowych brzmień. Poza czwartkowym koncertem Wacława Zimpla, w trakcie dwóch pozostałych nocy nieco zabrakło zdecydowanego kontrapunktu w postaci jednego – dwóch występów o odmiennej stylistyce. Całość jednak stworzyła dobrą szansę, by w miłym towarzystwie po prostu świetnie spędzić czas. Zarówno Unsoundowi, jak i Up To Date od zawsze przyświeca idea budowania przyjaźnie nastawionej do siebie społeczności i ten egzamin w duecie festiwale zaliczyły ponad skalę, przy okazji dbając o intensywne doznania słuchowe. A skoro zaczęliśmy od refleksji na temat pleneru i Wisły, to może to właśnie czas, żeby oba festiwale wyszły z zadymionych klubowych przestrzeni? Na horyzoncie nieśmiało majaczy zapowiedziana właśnie przez Up To Date impreza na otwartym powietrzu, Unsound od kilku lat swoimi silent disco w okolicach Rynku napędza krakowskie wianki. Oba festiwale skutecznie eksplorują zapomniane i niedoceniane miejskie przestrzenie. To co? Może wielka dogrywka zeszłotygodniowej imprezy w plenerowej formule?

%d bloggers like this: