Jeśli ktoś z was szuka dobrej rady i chce zobaczyć kilka rzeczy, które jestem w stanie poręczyć słowem, to przygotowałam krótką listę artystów przetestowanych w tym roku i wartych waszego czasu.
The Blaze – Francuski duet nie tylko zaskarbił sobie serca fanów świetną elektroniką z nieco tęsknymi wokalami, ale przede wszystkim teledyskami, które chwalą na tuzy kina i ważne alternatywne media. Bracia produkują i reżyserują je z resztą sami. Mnie kupili porannym setem na Primaverze w czerwcu tego roku, gdzie zagrali solidny elektroniczno-popowy podbity house’em koncert. Doskonale wiedzą, jak nie dać publiczności odpocząć. I im bliżej 7 września, kiedy to wyjdzie ich debiutancki album Dancehall, tym więcej materiału możemy się spodziewać.
The Internet – mam do nich ewidentną słabość, przede wszystkim do fantastycznej Sid, która jest wulkanem energii w drobnej osobie, i świetną wokalistką. Uwielbiam ich utwory za przepoconą, leniwą i sensualną energię – naprawdę, mało kto nagrywa tak seksowne płyty z tak zacnymi gośćmi. Na żywo jeszcze bardziej energetyczni i kolorowi, z całym zestawem soulowo-funkowych brzmień na żywo. Cudowni.
Superorganism – świeżo sprawdzeni na Openerze. Dla mnie to kwintesencja hipsterskiej muzyki i estetyki. Kompletnie odjechane wizuale – piksele, ekrany, hipopotamy, kosmos – połączone z euforycznym elektropopem, kolorowymi strojami i trochę ciemnym humoru. Coś innego na muzycznej mapie świata.
Kali Uchis – polecana przez Kaytranadę, zapraszana na trasy i albumy przez Gorillaz, Lanę Del Rey, Tylera i Diplo. Dała niezły koncert na Openerze – chociaż rozgrzewała się powoli. Jej debiutancki album Isolation to dobrze zmieszane inspiracje – hip-hop, pop, r&b, soul, elektronika. I coś bardzo wyraźnie z Amy Winehouse, tylko że ta ubiera się w świecące dresy i wielkie kolczyki. Kolumbijska królowa parkietu.
Fever Ray – jej show na Primaverze zostanie już na zawsze jednym z niezapomnianych koncertów na mojej osobistej liście. To nie tylko fantastyczna, taneczna muzyka, ale też polityka, seks, tożsamość i spektakl. Moim zdaniem konieczność.
Tyler, The Creator – mój ulubiony hip-hopowiec i showman w tej muzycznej szufladce. Wielu raperów wychodzi na scenę jakoś podejrzanie wymęczonych – za to Tyler jest w pełnej formie, otoczony spektakularnymi wizualizacjami, mało pretensjonalny (żadne spodnie Gabbany, woli odblaskowe kamizelki pracowników drogowych). I ma niezrównany materiał. Zjawisko.
MELT już w piątek – spotykamy się w Ferropolis.