Mój ulubiony festiwal odsłonił niedawno wszystkie karty – znamy już pełny program Le Guess Who, atrakcje zaproponowane przez szerokie i zróżnicowane grono kuratorów (w tym roku nie tylko muzyków) i resztę koncertów, jak zwykle misternie utkanych w fascynujący rozkład jazdy. Wybrałam spośród nich pięć występów, których moim zdaniem trzeba będzie przynajmniej spróbować. Część testowałam na własnej skórze. 

I

Drew McDowall and Florence To prezentują Time Machines. To był jeden z najbardziej niesamowitych koncertów, jakie miałam szansę zobaczyć i poczuć w swoim życiu. Wydarzył się on rok temu na CTM, w głównej sali Berghain – trudno wyobrazić sobie lepsze tło dla tej transformatywnej nocy. Nieprawdopodobna architektura legendarnego klubu, z gigantycznym pomnikiem męskiej syreny w lobby. Jednym słowem miejsce, w którym surowość i katedralna powaga idealnie mieszają się z upolitycznionym hedonizmem, tworząc idealne warunki dla rozpełzających się niezwykle powoli dronów. Ta synchronizacja przestrzeni (w klubie jest zawsze noc) i halucynogennej estetyki albumu sprawiła, że efekty zamierzone przez artystów były doskonale wyczuwalne: poczucie czasu i miejsca zostało zawieszone i zdeformowane. Nie miały one zresztą większego znaczenia – zostaliśmy grupowo wciągnięci w trans na poziomie komórkowym, wyrwani z regularnego rytmu. Katharsis, oświecenie, transformacja – wszystko to przydarzyło mi się tamtej nocy. Wytatuowałam sobie nawet syntezator modularny na pamiątkę tego zdarzenia. Amen. 

II

Tropical Fuck Storm. Pamiętam, kiedy w newsletterze australijskiego magazynu muzycznego Doubtful Sounds po raz pierwszy trafiłam na tę grupę. Autor piał na temat ich debiutanckiego albumu A Laughing Death in Meatspace, którego pokochanie zajęło mi niezliczone przesłuchania. Denerwował mnie wokal, teatralność kompozycji, pompa, aktorstwo, rozbuchana estetyka, jakoś nie był to odpowiedni moment. Nauczyłam się ich cenić pod koniec ubiegłego roku, a w tym już wydali kolejną płytę i przyjeżdżają grać trasę po całej Europie. I jeśli tylko uda im się odtworzyć tę niezwykle sceniczną, filmową i dramatyczną atmosferę, która wyróżnia ich albumy, z całym szaleństwem solówek, chórów, zmian tempa, psychodelii, dźwięków jakoś podskórnie zrozumiałych jako język sztuki opowiadającej o planecie i ludzkości na krawędzi unicestwienia – to będzie to koncert, po którym nie będzie łatwo zasnąć bez jointa. 

III

Bbymutha. Jako miłośniczka hip-hopu z fascynacją obserwuję to, co kobiety, szczególnie kolorowe, robią z tym gatunkiem. Każda z nich ma swój repertuar referencji – czy to wiedźm, czy to tradycyjnej wiedzy, seksualności, pieniędzy, polityki, rasizmu, seksizmu, (pop)kultur, czy wreszcie narkotyków. Począwszy od Cardi B, która jest prawdziwą rapową gangsterką, przez Princess Nokię, Lizzo czy CupcakKe, artystki posługujące się hip-hopem z sukcesem przerobiły go na narzędzie ekspresowej, agresywnej wręcz czasami, kulturowej i obyczajowej emancypacji. Kibicuję im bardzo – jestem im wdzięczna za znoszenie stereotypów dotyczących macierzyństwa, przyjemności z seksu, walkę z tym, jak postrzegamy swoje ciało, i co to w ogóle znaczy być kobietą w XXI wieku. Bbymutha jest jedną z tych fantastycznych kobiet, które z ogromnym talentem biorą udział w tej rewolucji: świetne kostiumy, fantastyczna muzyka, ogromny dystans do świata i wielka radość z tego, jakie życie sobie wybrała jako samotna matka i artystka. Jestem do niej absolutnie przekonana. 

IV

Gruff Rhys. Bo mam nostalgiczne podejście do muzyki, z którą dorastałam, i z której w sumie w dużej mierze już wyrosłam. Wciąż bronię jednak konieczności doświadczania na żywo artystów, z jakimi się wychowywaliśmy, szczególnie jeśli są oni tak cudownie ekscentryczni, zabawni i ciepli jak Walijczyk stojący za Super Furry Animals. Spodziewam się hojnej dawki materiału z Pang! na tym koncercie – albumu nagranego z pomocą producenta z RPA, w którym flambojanckie alternatywne granie świetnie miesza się z afrykańską rytmiką (przepraszam za ten niekompetentny brak precyzji) i radosnym, egzotycznym instrumentarium. Gruff jest jednym z tych niezawodnych artystów, których słucha się z ogromną przyjemnością, i którzy zawsze jakoś zaskakują. To chyba dość, żeby spodziewać się świetnego występu. 

V

Acid Mother’s Temple and The Melting Paraiso U.F.O.

Le Guess Who ma zawsze dobrą reprezentację psychodelicznej muzyki. W tym roku zadbali o to specjaliści, czyli Moon Duo we własnych osobach, którzy jako kuratorzy zaprosili na festiwal kilku gości (Follakzoid, Sonic Boom), a festiwal dorzucił do tego kilka petard, w tym Acid Mother’s Temple, grający materiał jednego ze swoich projektów. Ten zespół jest jedną z absolutnych podstaw psychodelicznej muzyki – mimo że zaczęli działać w 1998 roku, dobrych kilka dekad od czasu eksplozji i rozwoju tego gatunku, udało im się zrewolucjonizować psychodelikę i zająć miejsce w czołówce innowacyjnych i płodnych grup tworzących tą scenę. Mimo ponad dwóch dekad na scenie, Japończycy bezustannie wydają nowy materiał – ich dorobek to prawie 100 studyjnych albumów, licząc wszystkie wcielenia Acid Mother’s, plus co najmniej drugie tyle kompilacji, albumów na żywo i innych nagrań. Jest to jeden z tych niezrozumiałych, niemożliwych artystycznych geniuszy, który po prostu trzeba zobaczyć. 

Le Guess Who, jak co roku, w Utrechcie, od 7 do 11 listopada. Bilety na festiwal są wciąż do kupienia na ich stronie www.leguesswho.nl/tickets

 

%d bloggers like this: