Primavera to logistyka, grube euro, krew, pot i zdecydowanie za dużo programowych kolizji. Mimo to warto się zdecydować – zacznijmy zawczasu rozpoznanie w jednym z najbardziej spektakularnych line-upów w Europie.
Jednym ze znaków szczególnych w programie festiwalu w Barcelonie jest coroczna porządna dawka klasyków. I w tym roku nie będzie w tej kwestii rozczarowań – ba, to już nawet jest ten etap, kiedy zbliżająca się do trzydziestki miłośniczka muzyki potrafi wskazać kilka klasyków z czasów własnej młodości. Ale do rzeczy.
Po pierwsze: LCD Soundsystem
Do końca życia będę pamiętała ich koncert w Gdyni w 2007 roku. Zagrali o jakiejś kompletnie absurdalnej godzinie, w której na niebie spotkały się księżyc i słońce. Publiczność była w stanie kompletnej euforii, przynajmniej ta jej część, która pogowała z nami pod samiutką sceną. Nie wiem, czy kiedykolwiek wcześniej lub później tańczyłam aż tyle i aż tak – nowojorczykom udało się wytrząsnąć z nas wszystkich jakieś nierozpoznane pokłady energii. Przy okazji zespół trafił do kanonu alternatywy pierwszej dekady XXI wieku, był jednym z tych zjawisk, którymi będziemy się chwalić kolejnym pokoleniom, których winyle, jeśli je posiadamy, będziemy wyciągać z namaszczeniem z pudełek i ostrzegać, że to jest Prawdziwe Granie.
Wszyscy czekamy na efekty pracy nad nowym albumem – jakoś dziwnie spokojna jestem o jakość efektów pracy Jamesa Murphy’ego. Na Primaverze pójdę na ich koncert przede wszystkim po to, by przeżyć jeszcze raz tornado dekady. Oni naprawdę potrafią to robić.
Po drugie: Radiohead
Dla mnie powód jest prosty: nigdy nie widziałam zespołu Thoma Yorke’a na żywo. Niektórzy z was poszliby tam dlatego, że widzieli ich pięć razy i nigdy się nie zawiedli. Albo może ktoś z młodzieży właśnie odkrywa OK Computer i zastanawia się, jak ci dziwni smutni faceci wypadają na scenie. Z Radiohead trochę nigdy nie wiadomo – Thom wydaje się pochłonięty solową pracą i wszelkiej maści kolaboracjami z muzykami używającymi raczej syntezatorów niż gitar (nota bene tu akurat mam koncertowe doświadczenie i myślę, że solowy projekt artysty to jedna z najciekawszych rzeczy, jaka dzieje się w alternatywnej elektronice). Tak czy inaczej, na Radiohead zawsze będą tłumy, co do tego nie mam wątpliwości, i każde z nas z jakiegoś innego powodu będzie chciało ich przeżywać.
Po trzecie: Psychic TV
Dobra, tu jest trochę trudniej, bo trzeba się wybrać do Barcelony na cały tydzień i znaleźć czas na koncert w poniedziałek. Ale mówię wam, Psychic TV, klasyka jeszcze z czasów naszych rodziców (moich przynajmniej), choć większość z naszych rodziców nigdy nie sięgnęła po Throbbing Gristle ani inne dzieci geniuszu Genesis O-Porridge; to jeden z tych zespołów, które trzeba widzieć choć raz w swoim życiu. Wielu z was wcale w to nie uwierzy, a słuchając ich muzyki, być może nawet uzna mnie za wariatkę – namawiam jednak do przełamania się, do wyjścia poza konwenanse, przekonania, estetyczne dogmaty i poddanie się tej szamańskiej sytuacji. Może to wam zabrzmieć jak muzyka dla częstych użytkowników psychodelików, ale Psychic TV to coś znacznie więcej – to poszukiwania prawd uniwersalnych, zanurzanie się w transcendencji, wychodzenie poza sztywne społeczne ograniczenia. Psychic TV to trochę sekta, trochę eksploracja seksualna, trochę eksperyment z tożsamością. Ja zakochałam się w P-Orridge od pierwszego wejrzenia, i myslę, że wielu z nas to grozi podczas pierwszego spotkania. A potem jest tylko ciekawiej.
Czwarte i ostatnie: Suede
Osobiście nigdy nie wpadłam w pułapkę Suede, i nawet dzisiaj, kiedy sporadycznie sięgam po którąś z ich płyt, jest to spotkanie po prostu przyjemne. Suede stali się jednym z klasyków britpopu – a charakterystyczny głos Bretta Andersona to chyba jeden z najbardziej rozpoznawalnych wokali w dziedzinie alternatywy. Po prostu każdy z nas słyszał Suede gdzieś/kiedyś.
I to już dość dobry powód, żeby wybrać się w środę na darmowy koncert zespołu – albo zobaczyć ich w czwartek w Parc del Forum, jak grają swoją ostatnią płytę. Suede zniknęli ze sceny na dekadę, i nikt nie wie, czy nie przepadną znowu (tak jak przepadli Sunny Day Real Estate, których tylko garstka szczęściarzy zobaczyła w 2010, roku, który miał być początkiem nowej ery, i nigdy nim nie został). Dlatego Suede to jedno ze wskazań na tegorocznym planie.
Do rozglądania się po programie wrócę wkrótce – tymczasem więcej informacji na temat Primavery, która już 30 maja zacznie się w Barcelonie, znajdziecie na stronie festiwalu.