Parę refleksji o Nicolasie na tle wydanej właśnie kompilacji Nymphs.

Nicolas Jaar – dla jednych geniusz i wizjoner, dla innych muzyczny hochsztapler przehajpowany do granic przyzwoitości. Opinie co do urodzonego w Nowym Jorku producenta nie są tak jednomyślne, jak w przypadku Aphex Twina czy Buriala, ale nie da się ukryć, że Nico wzbudza całą paletę emocji, co szczęśliwie pozwoliło mu stworzyć samonakręcającą się spiralę zainteresowania wokół własnej twórczości. Nie ulega przy tym wątpliwości, że mamy do czynienia z artystą bardzo zbliżonego kalibru do wymienionych, co zresztą sam Jaar z żelazną konsekwencją udowadnia każdym kolejnym materiałem. Jego proces twórczy jest wielkim manifestem obezwładniającej i bezczelnej wręcz lekkości kreacji, która wielu może zwyczajnie frustrować – bo to całkiem ludzkie, a może nawet bardziej swojsko-narodowo-polskie, że widząc jak wiele kosztuje sklejenie kilku prostych akordów, reaguje się z niechęcią na gościa, który po prostu się z tym urodził. Każde potknięcie kosztuje jednak wtedy o wiele więcej, bo z tym większą sensacją jest ogłaszane. Jaar nie ukrywa jednak, że wielokrotnie zdarzało mu się błądzić – jak w przypadku Pomegranates, które początkowo miało być albumem czysto ambientowym, jednak, jak dobrze wiemy – takim zupełnie nie jest.

Sam Nicolas w wielu rozmowach podkreślał, że nie uważa muzyki za coś, czego można się nauczyć. Przy tym jednak odpowiednio długa i odpowiednio wcześnie zainicjowana ekspozycja na różnego rodzaju bodźce, pozwoli lepiej zrozumieć rządzące muzyką procesy. Jaar swój pierwszy materiał wydał, mając ledwie osiemnaście lat. Teraz, jako trzydziestolatek, może pozwolić sobie na mniej lub bardziej odważne zabiegi, jak wydany w ubiegłym roku, pod aliasem Against All Logic z zaskoczenia i bez żadnych działań promocyjnych album 2012-2017, który z miejsca poszybował na usta wszystkich krytyków muzycznych. I chociaż początkowo miał być dostępny tylko w formie cyfrowej, szybko doczekał się fizycznego wydania, które od tego czasu było już kilkukrotnie dotłaczane. Czy Nicolas Jaar to w takim razie muzyczny wizjoner naszych czasów? I tak, i nie. Tak – bo kto, jak nie on, w tak dużym stopniu zaraził muzyką klubową ludzi, którzy gustowali do tej pory w kulturze wysokiej. Z drugiej strony właśnie ta elitarność mogła okazać się całkiem sporą barierą przed otwarciem na szerszą publiczność, do czego Jaar sam otwarcie chyba nigdy nie aspirował. Utwory takie jak „Mi Mujer” czy „Variations” są z jednej strony niezwykle intymne, z drugiej zaskakują swoją przebojowością. Może właśnie dlatego, kiedy kilka miesięcy temu rozmawiałem ze znajomym na temat wspomnianej kompilacji 2012-2017, zupełnie nie zdziwiło mnie, kiedy zadeklarował z radością, że jego dziewczyna, do tej pory bardzo krytycznie nastawiona do większości jego muzycznych rekomendacji, od kilku tygodni nie słucha niczego, poza A.A.L. Tak łatwo nie było jednak w przypadku wydanego wcześniej albumu Sirens – tu pojawiały się opinie, że Nico przeszarżował – i jest w tym trochę racji, bo chilijsko-amerykański artysta rzeczywiście mocno popłynął. Nie przeszkodziło mu to jednak dołożyć kolejnej cegiełki do wizerunku wizjonera, na który tak silnie przecież pracuje. Tak właśnie działa magia Nicolasa Jaara.

Teraz, wydając album Nymphs, będący kompilacją wcześniejszych wydawnictw, dostępnych w różnych formach, Nicolas sporo zaryzykował. Wielu może zarzucić, że to monetyzacja sukcesu. Ale takimi prawami rządzi się rynek, którego Jaar jest częścią. To właśnie druga strona sukcesu Nicolasa – Jaar bardzo sprawnie radzi sobie z marketingiem, przy tym nie kłaniając się grubym rybom rynku muzycznego i posiłkując się głównie własną wytwórnią Other People i własną marką, chociaż te akurat obecnie same na siebie pracują. Skąd więc decyzja o wydaniu Nymphs w R&S Records? Po pierwsze, to już kolejna styczność Jaara z belgijskim labelem, bo tu ukazał się jego singiel „Fight”. Po drugie – R&S nigdy nie narzucało artystom własnych wizji, stwarzając otwartą przystań z doskonałym zapleczem produkcyjnym. Nie dziwi więc fakt, że z wielu funkcjonujących na rynku niezależnych wytwórni, Jaar zdecydował się właśnie na tę, chociaż zamiast charakterystycznego konia zrywającego się do galopu, wolałbym widzieć na okładce klasyczne logo Other People. To jednak cały czas ten sam Nicolas Jaar, do którego wszyscy chyba mamy niewątpliwą słabość. Dlatego chociaż muzyka już dobrze znana, ja ten album kupuję bez zawahania.

%d bloggers like this: