Ostatni czas to dla NNHMN bardzo dobry okres. Duet nie próżnuje, dużo gra, dużo wydaje. Laudarg i Lee mieli wiosną zagrać w Polsce, ale epidemia SARS CoV-2 popsuła te plany. Ale zebraliśmy ich ostatnie wydawnictwa i oto jest Kumulacja #48.
Pamiętacie warszawski duet Fuka lata? Zespół szturmem wdarł się na salony, wydając kilka naprawdę niezłych wydawnictw. My sami się zachwycaliśmy i z uznaniem słuchaliśmy Saturn Melancholii (RECENZJA) czy electric princess (RECENZJA). O tym drugim wydawnictwie NNHMN opowiedzieli nam, jeszcze jako Fuka lata, w Czynnikach pierwszych (PRZECZYTAJ).
Jeśli natomiast NNHMN stanowią dla was zagadkę, sięgnijcie po ABCD z Laudargiem i Lee, w którym duet opowiedział o swoim życiu i aktywnościach oraz inspiracjach.
A my lecimy z wydawnictwami NNHMN w kolejności: Second castle ➡️➡️ Church of no Religion ➡️➡️ Shadow in the Dark ➡️➡️ Deception Island I.
AUTOR: Non-Human Persons
TYTUŁ: Second castle
WYTWÓRNIA: k-dreams records
WYDANE: 6 marca 2019
Fuka lata przez wszystkie swoje lata stale ewoluowała. Każda ich płyta czy epka stanowiły kolejny krok w muzycznym rozwoju. Najpierw było słabe i nudne Other Sides, o którym wypadało po prostu wspomnieć, że… było. Ale potem zaczęło robić się już lepiej i ciekawiej. Najpierw Saturn Melancholia, a potem electric princess pokazały, że Lee i Michal Laudarg mają dobre pomysły i potrafią je wcielić w życie. A potem… potem nastąpił kolejny przełom, taki krok rozwojowy, jakie zachodzą u niemowlaków. Duet porzucił Warszawę i zamienił ją na Berlin. Niby blisko, niby tylko kilka godzin pociągiem lub samochodem, a samolotem to dłużej zajmuje odprawa niż sam lot, a zmian w Fuce lata nastąpiło sporo. Przede wszystkim nazwa. Już nie Fuka, a Non-Human Persons i muzyka inna. Co prawda No Fear z 2014 roku jeszcze nawiązywało klimatem do przebojowych, synthpopowo-coldwave’owych utworów jak „Velvet Daze”, „Muse of the Introverted” czy „Till the End”, ale to wydawnictwo jest zupełnie odmienne.
Na Secondo castle NNHMN poszli w stronę elektroniki eterycznej, melancholijnej, opartej w głównej mierze na ambiencie. To już nie są hitowe, wypełnione popowymi zagrywami kawałki, lecz kompozycje momentami industrialne, transowe, z dużą ilością pogłosu narzuconego na melodeklamacje Lee. W „Pleasure” powolne tempo idealnie współpracuje z mrocznymi i ponurymi syntezatorami Michala Laudarga.
Ale najlepiej brzmi zamykający kasetę „Love is dead” w wersji drugiej. Różnic jest niewiele, oba kawałki brzmią jak wyjęte z płyt Zoli Jesus, charakteryzuje je duża dawka roztaczającego się wszędzie echa i eteryczny śpiew Lee, który łapie jakoś tak mocno za serce i nie puszcza na długo po wybrzmieniu ostatnich taktów. Klimatyczny, spokojny, ale jednocześnie mocny album i, co ważne, naprawdę dobre rozdanie Non-Human Persons.
NASZA OCENA: 6.5
AUTOR: NNHMN
TYTUŁ: Church of no religion
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 23 września 2019
Interesujące, jak Dren przetarli szlaki dla minimalistyczno-synthwave’owej elektroniki z domieszką transowego techno w Zoharum. O debiucie trójmiejskiego duetu możecie przeczytać tutaj. Rezydujący od kilku ładnych lat w Berlinie Lee i Laudarg z albumu na album ewoluują. Ostatnia epka stanowiła eteryczną, senną i delikatną wersję elektroniki. Teraz znowu doszło do zmian. Melancholię duet odrzucił w kąt zapomnienia, wokale Lee odleciały niczym ptaki na zimę. Church of no religion to w pełni transowa, mroczna, oscylująca wokół techno w ujęciu darkwave’owym muzyka oparta na wysokich syntezatorach i pociętej rytmice. O melodeklamacji Lee nie ma mowy, są za to rozciągnięte wzdłuż i wszerz chóry momentami wywołujące gęsią skórkę. Więcej tu tanecznych bitów niż ezoterycznych, quasi-duchowych melodii, choć sama płyta tematyką nawiązuje do spraw religijnych lub jej braku. Armia Marii („Army of Mary”) najbardziej jeszcze może kojarzyć się z ostatnimi minialbumami, ale „Häxan” bliżej do witchhouse’owego techno z jakiegoś Berghain, a „Shulamite Woman” to Rapoon w mroczniejszej i zanurzonej w industrialnej rzece formie.
Całość niesamowicie wciąga i chociaż w głowie ma się wrażenie, że to wszystko już było, słyszało się wiele razy, a na dłuższą metę kawałki mogą zacząć nieco nużyć, to pierwsze kilkadzieścia odsłuchów przelatuje bez mrugnięcia okiem. Generowanie skupienia, wtapianie słuchacza w trans i po prostu tworzenie granie ładnej muzyki NNHMN (wcześniej znanym jako fuka lata i Non-Human Persons) po prostu wychodzi. Od tak.
NASZA OCENA: 6.5
AUTOR: NNHMN
TYTUŁ: Shadow in the Dark
WYTWÓRNIA: Zoharum
WYDANE: 29 lutego 2020
Coraz bardziej zatapiamy się w minimalistyczno, darkwave’owo-synthowych stylistykach niemieckich lat osiemdziesiątych. NNHMN na swoim albumie z grudnia 2019 roku (cyfra) i pierwszych miesięcy 2020 (CD w Zoharum). Chłodem wieje na Shadow in the Dark, pulsujące, retrosyntezatory podbijają atmosferę. W tle zawodzący, uchwycony jak zza mgły śpiew Lee, momentami idący w deklamację, momentami w eteryczny, schizofreniczny fałsz. Żywa bitmaszyna w otwierającym album utworze tytułowym w połączeniu z pędzącymi klawiszami, które co i raz rosną i opadają, tworzą fajny miks tanecznego z makabreską. To dobry utwór, ale wolę zamykający wydawnictwo remiks „Shadow in the Dark”, choć może remiks to złe słowo, bo użyte w tytule „eksperymentalna wersja” brzmi dużo lepiej. Slo-mo, grobowa atmosfera, rozciągające się ambientowe syntezatory mają w sobie coś orientalnego zanurzonego w głębokiej industrialnej mazi. Idealne zakończenie płyty, która wcześniej sprawia dużo frajdy podczas słuchania. Może nie „Scars”, które widzę jako najsłabsze na Shadow in the Dark. Muzycznie to typowa eightiesowa synthpopownia oparta na zloopowanym motywie i dreampopowymm śpiewie Lee. Kawałek jednak ciągnie się i ciągnie, duet za długo – wydaje się – w niego brnie.
O niebo lepiej NNHMN prezentują się new wave’owym „Special”, gdzie ciężar niskich rejonów bitmaszyny i elektroniki przełamują proste, wysokie synthy sopranowe. Buja głową „Der Unweise”, kojarzący mi się z dokonaniami Vår sprzed ponad siedmiu lat (stare dzieje, świetny album No One Dances Quite Like My Brothers) czy stonowanym Crystal Castles z czasów drugiej płyty (świetna rytmika, aura niepewności z mocnym podbiciem robią swoje). No i jeszcze „Black sun”, bliźniaczo podobny do pozostałych utwór, ale z wyczuwalną nutą muzycznej nadziei. Laudarg stworzył naprawdę dobry podkład, bardzo staroświecki w swoim brzmieniu, klasycznie coldwave’owy. Mocna pozycja w katalogu Zoharum i samego NNHMN.
NASZA OCENA: 7
AUTOR: NNHMN
TYTUŁ: Deception Island I
WYTWÓRNIA: Oraculo Records
WYDANE: 3 lipca 2020
Najnowsze wydawnictwo osiadłego w Berlinie duetu. I znowu prezentujące NNHMN w innym świetle. Zapomnijmy o opisywanych wcześniej albumach i epkach, Deception Island I to retrowiksa na całego. Duet poszedł w taneczne rejony, każdy z czterech kawałków to prawdziwy parkietowy potencjał. Wiadomo, NNHMN nie nagrali techno-sztosów, bangerów ze stajni Domino czy Dim Mak, ale ich wizja tanecznej elektroniki do mnie przemawia.
Deception Island I nie jest nie wiadomo jak wybitnym dziełem. Laudarg nie wyważa drzwi, nie sili się na innowacje. To raczej oscylujące wokół obranej wiele lat temu stylistyki, tym razem wytrąconej z gotycko-industrialnej osłony melodie niż postawienie grubej krechy w dzienniku NNHMN. Taneczność w lekko stonowanym, eightiesowym anturażu, budują tę atmosferę. „The River of Fire” pachnie deep house’em w eterycznej otoczce rozciągniętych syntezatorów, pogłos otaczający uwodzący wokal Lee nadaje kawałkowi lekkości i marzycielskości, IDM-owa melodyka niesie kompozycję (pozostałe utwory również) do przodu. Od samego początku NNHMN starają się szlifować parkiety, a skojarzenia z Miss Kittin, chociaż najlepszym porównaniem będzie uplasowanie Laudarga i Lee obok Oivera Koletzkiego i Fran. Lekkie, bujające podkłady, które potrafią zaznaczyć mocniej swoją obecność (same „Deception Island” leży blisko Fischerspooner) lub przechylić się w stronę astro sfer („Hero” wpuszczone w pełnię pogłosu i industrialnych rozwiązań). Świetnie duet zamyka wydawnictwo progresywnym „Nachtgang”.