Czy ze słabszą płytą, czy też z lepszą, przyjeżdżające do Polski Placebo zawsze warto zobaczyć na żywo.
Kiedyś utarło się twierdzenie, że oni muszą mieć jakiś specjalny bilet na linii Anglia-Polska, bo częstotliwość występów Placebo w drugiej połowie pierwszej dekady nowego tysiąclecia była zadziwiająca. Tu Gdynia, tam Warszawa, potem znowu Gdynia, potem znowu Warszawa i Kraków. Och, to mogło robić wrażenie. I w sumie wypada napisać już teraz, że koncertowo Placebo zawsze wypadali korzystnie, choć wypowiadać się jedynie mogę do gigu w stolicy Małopolski, bo ten akurat pominąłem.
Zacznijmy od tego, że Placebo przedstawiać nikomu nie trzeba. W ciągu siedemnastu lat działalności wydali siedem albumów studyjnych, jedną płytę z coverami i epkę, kilka innych składanek i b-side’ów. I na temat większości tychże pozycji można by było rozpisywać się w samych superlatywach – rozbijając każdą na porządne pojedyncze jednostki, zwane utworami. Przy okazji recenzji Loud Like Love (KLIK!) poruszyłem temat wcześniejszych wydawnictw, więc nie ma sensu rozwodzić się nad każdą z płyt już w tym momencie, bo to już przecież było.
Jedno jest pewne, Placebo przyjeżdżają do Polski z najnowszym albumem. Czy dobrym? Nie, właśnie nie, ale z przeszłością bogatą w dobre utwory, jeszcze lepsze hity i z jak zawsze wyśmienicie pozytywnym nastawieniem do naszej rodzimej publiki. Tak było na tych gigach, na których miałem okazję być, czyli w 2006 na Heineken Open’er Festivalu, rok później w Warszawie (pamiętne, piękne wykonanie „I Know”), w 2009 znowu w Gdyni i kilka miesięcy później znów na Torwarze. A wracając do Loud Like Love? Wierzę, że z taką dyskografią Placebo wybiorą do setlisty najlepsze kawałki.
Zespół wystąpi już 12 listopada na Torwarze. Bilety do najtańszych nie należą, ale warto na nie wydać tych kilkadziesiąt złotych. No i wierzyć w szczęście w naszym konkursie!