Po sukcesie Distorted Festivalu organizatorzy wracają do udanego i ciekawego cyklu Distorted Club. A w nowym roku na pierwszym koncercie zobaczymy i usłyszymy Singapore Sling.
Czyli bardzo dobry booking. To całkiem interesujące, że na pierwszy koncert w stolicy kraju musieliśmy czekać aż 14 lat od czasu wydania The Curse Of Singapore Sling. Pewnie, Islandczycy w Polsce grali już na OFF Festivalu, ale występ klubowy? W Warszawie? Cóż za uchybienie!
A okazja do koncertu jest o tyle dobra, że Singapore Sling w ubiegłym roku wypuścili album Psych Fuck. W Warszawie (i w kilku innych miastach Europy) Islandczycy promować będą właśnie to wydawnictwo. A historia SS jest ciekawa, tak samo jak i sama muzyka, która totalnie odbiega od tego, z czym utożsamiamy skandynawskie brzmienia, ewentualnie tylko islandzkich artystów. Więc jeśli ktoś myśli/myślał, że Singapore Sling to kolejna wersja Björk, múm, Sigur Rós, Jonsiego, GusGus, FM Belfast czy Vök (oni też grają w Kulturalnej tej zimy), to jednak jest/był w błędzie. I to sporym.
Klimatem muzyka Singapore Sling nawiązuje raczej do innej dziedziny sztuki – literatury skandynawskiej. Słuchając nagrań tego składu czuć spuściznę literacką i tę smętną, nieco zatęchłą i tajemniczą aurę kojarzoną chociażby z książek Erlendura Sveinssona, Yrsy Sigurdardóttir czy Ragnara Jónassona, jeśli chodzi o pisarzy iście islandzkich. Ale muzyka to jedno, atmosfera to drugie. Singapore Sling nie słuchali metalowych składów znad fiordów, ale od młodości musieli katować brytyjskie legendy post-punku i noise’u wszelakiej maści. The Velvet Underground czy My Bloody Valentine Henrik Baldvin Björnsson, wokalista i gitarzysta SS, pewnie od małego trzymał na półkach. Również Sonic Youth i The Brian Jonestown Massacre musieli dotrzeć do Reykjavíku. Bo właśnie tak brzmią Singapore Sling.
Założony w 2001 roku zespół z miejsca stał się towarem eksportowym Islandii, zaliczając koncerty z TBJM i The Raveonettes, i grając na SXSW czy po prostu w Stanach i Kanadzie. Aby pokazać, jak istotna jest to formacja, niech posłuży fakt, że Singapore Sling znaleźli się w dokumencie Screaming Masterpiece, który poświęcono niezależnej scenie muzycznej z Islandii, a Ewan McGregor, będąc zajaranym nagraniami SS, wziął ich kawałek „Curse, Curse, Curse” (Life Is Killing My Rock 'N’ Roll, 2004 rok) do serialu dokumentalnego. Mało?
To weźmy jeszcze ilość albumów. Od 2002 roku Islandczycy zdążyli wydać siedem płyt, z czego o żadnej nie powiemy, że była słaba lub przeciętna. Ostatnie wydawnictwo ukazało się na jesieni ubiegłego roku i Psych Fuck okrzyknięto po prostu hitem, z ciężkimi, mrocznymi i psychodelicznymi rock and rollowymi hymnami. Jak będzie 7 lutego w Warszawie? Zapowiada się szalenie ciekawie i hardkorowo. Możecie pomyśleć o zatyczkach do uszu, choć tak głośno jak na A Place to bury Strangers czy The Horrors (za starych czasów) raczej nie będzie. Będzie tanecznie, złowrogo, dynamicznie i na mocnych przesterach. Choć momentami można będzie się poczuć stłamszonym negatywnym i pełnym rezygnacji wydźwiękiem niektórych utworów. Tak czy inaczej – to będzie bardzo ważna noc – dla Kulturalnej i dla Singapore Sling. W końcu to pierwszy warszawski koncert!
Singapore Sling w Kulturalnej wystąpią już 7 lutego. Bilety w przedsprzedaży można kupować w cenie 35 złotych na stronie ekobilet.pl. W dniu koncertu wejściówki dostępne będą w cenie 40 zł.
7 lutego 2016
godzina: 22.15
bilety: 35 i 40 zł
EVENT: K L I K!