Jeśli świetne Bright Like Neon Love nie przedostało się do świadomości polskich słuchaczy w 2004 roku, jego następca z 2008, In Ghost Colours, z pewnością już to robił. Australijczykom z Cut Copy stuknęła właśnie dekada od wydania płyty numer dwa. Albumu, który złotymi zgłoskami zapisał się w historii tanecznej muzyki z Kraju Kangurów, będąc jednocześnie najlepszą i najbardziej popularną pozycją w dyskografii Cut Copy.
Nad tą płytą Cut Copy pracowali razem z Timem Goldsworthym z Unkle, który współprodukował Australijczykom ten materiał. Brytyjczyk, założyciel DFA Records, kumpel Jamesa Murphy’ego, nie mógł spartolić materiału i rzeczywiście w przypadku In Ghost Colours nie ma się do czego przyczepić. Wypełniona hitami płyta kipi od przebojów. Otwierające wydawnictwo „Feel the Love” i dalej następujące po nim zatrzęsienie mogło robić wrażenie. Cóż, nie ma co się dziwić, skoro „Out There on the Ice”, „Lights and Music”, „Hearts on Fire”, „Nobody Lost, Nobody Found” to utwory przez wielkie U. Hity, do który później Cut Copy niestety nigdy się nie zbliżyli.
Bo In Ghost Colours to ostatni dobry i wielki album Australijczyków. Po nim była już niestety linia pochyła, trwająca aż do wydanego w ubiegłym roku Haiku from Zero.
Ale wracając do płyty numer dwa w dorobku Cut Copy – materiał powstał w ciągu zaledwie sześciu tygodni. Właśnie tyle czasu Australijczycy spędzili w studiu w Nowym Jorku, pracując nad albumem. Albumem, którym, może nie że ożenili indie rock z synthpopem czy – o zgrozo – elektropopem, jak przyjęło się dekadę temu mówić, ale albumem, którym sporo namieszali w niezalowym świecie.
Gdybyśmy mieli wybierać ważniejsze indiepopowe płyty bazujące na elektronice z pierwszej dekady XXI wieku, Cut Copy i ich In Ghost Colours znaleźliby się dość wysoko. Zresztą, co się jeszcze okaże, rok 2018 to rok świetnych jubileuszy.