Od Festiwalu Audioriver minęło już trochę czasu, co pozwoliło nam ochłonąć z emocji i już zacząć czekać na końcówkę lipca 2019.
13 edycja szczęśliwie okazała się nie być pechowa. Z roku na rok na festiwalu pojawiają się nowe rzeczy, które pokazują, że organizatorzy nie spoczywają na laurach, tylko od razu po skończonej trzydniowej imprezie biorą się za tworzenie następnej. Zapowiedzią zmian był zauważalny rozwój mediów społecznościowych, pojawił się też nowy layout strony.
Chyba wiele osób się z nami zgodzi, że tegoroczne Audioriver wygrała scena Burn. Muzyka, którą serwowała była lżejsza od Circusa, który do tej pory zbierał największe ilości festiwalowiczów. W tym roku pałeczkę przejęła scena na powietrzu. Można było na niej znaleźć zarówno bujający funkowy house, jak i trochę bardziej energiczny tech-house oraz wiele gatunków oscylujących wokół wymienionych. Świetny Purple Disco Machine, równie dobra Honey Dijon, John Talabot, Andhim, Gemini Brothers czy ściągający tłumy Claptone to tylko mała cząstka line-upu sceny Burn. Całość okraszona wybuchającym konfetti i otaczających wszystkich dymem robiła magiczne wrażenie na każdym, który tam dotarł.
Andhim:
Purple Disco Machine:
Niektórzy odnaleźli swój drugi dom w namiocie zwanym przez niektórych piekłem, zaś przez organizatorów Kosmosem. Krążą słuchy, że ci, którzy tam weszli w piątek, wyszli dopiero w niedzielę nad ranem.
Circus w tym roku zadziałał na nas mniejszym magnetyzmem. Aczkolwiek jeden z lepszych setów tegorocznej edycji był właśnie tam – Maceo Plex zagrał bardzo w swoim stylu, chyba nawet bardziej niż na zeszłorocznej Futur Kappa Festival w Turynie.
Świetni także okazali się być Pan Pot, czego mogliśmy się akurat spodziewać.
Co do Hybrid Tentu, świetne wizualizacje i światła, chyba jeszcze lepsze niż rok temu. Jednak muzycznie i frekwencyjnie wypadło trochę słabiej. Nie wiem czy wynika to z mniejszego zainteresowania muzyką drum’n’bass w tym momencie w Polsce, czy po prostu selekcja artystów w tym roku była trochę słabsza. Mimo to udało nam się zaliczyć świetny występ Danny’ego Byrda. O wiele lepiej wypadł niż rok temu na Sun/Day.
Matrix&Futurebound, w tej roli wystąpił Futurebound, także nie pozwolił nam spokojnie ustać tej nocy.
Podobnie historia przedstawiała się w wypadku Breaka. Niby taki grzeczny i spokojny chłopak, trochę w stylu nerda z wyglądu, a dał nam wszystkim nieźle popalić.
Ale Audioriver to także rynek – w tym roku odwiedziliśmy go jedynie w trakcie setu Last Robots. Zaserwowali muzykę idealnie wpasowującą się w upał lejący się z nieba, a na zakończenie oddali hołd zmarłej w ten właśnie weekend Korze. Niestety wejście stand-upowca chwilę po ich secie sprawiło, że czar prysł i tym samym postanowiliśmy zmienić miejsce zabawy.
Last Robots:
Sun/Day to chyba najlepszy dzień Audioriver. Dzień dla odpoczynku, dzień, w którym można w promieniach słońca potańczyć, dzień magicznej atmosfery szamańskich beatów, brokatu, baniek mydlanych i łapaczy snów. W tym roku organizatorzy zrezygnowali z abonamentu u Lazarusa, zapraszając innych artystów. Największą magię poczynił Rampue. Wprowadził w trans ogromną ilość ludzi, którzy nie mogli się ruszyć, nawet do toi toi.
Na scenie drumowej także działo się całkiem nieźle. MJ Cole zagrał uk garażowo, słodko i rytmicznie, a jednocześnie taką muzykę, która niestety nie do końca jest w tym momencie na topie. Drugim najlepszym występem tej sceny był, zamykający ją, Nicky Blackmarket z MC Fatmanem D na mikrofonie. Mogliśmy się pobawić do wygrzebanych z zaświatów bangerów d’n’b spod igły Bad Company czy Dj Hype.