WYTWÓRNIA: Requiem Record
WYDANE: 9 czerwca 2014
WIĘCEJ O: KROJC
INFORMACJE O ALBUMIE

 
Nie znam się na fotografii. W tej dziedzinie jestem totalnym laikiem. Nie chodzę na wystawy, nie kupuję żadnych albumów ze zdjęciami, a jak już, to z podróży. Dlatego nie wypowiem się o technicznej stronie tytułów, o tych urządzeniach, które Krojc tak zręcznie i ciekawie opisał w naszych Czynnikach pierwszych. Nie. Skupmy się na muzyce, bo Fotogram to Krojc w formie. Który to już raz?

Kolejny, i kolejny jednocześnie, gdy motyw przewodni nie jest przypadkowy. Mieliśmy Pirxa, który inspirowany był przygodami pilota Pirxa z opowiadań Stanisława Lema. Mieliśmy #33, które dotykało ekologicznego trybu życia. No i mamy w końcu Fotogram, płytę-hołd dla twórczości państwa Themersonów, Franciszki i Stefana, małżeńskiego duetu artystycznego z Płocka, miasta, z którego pochodzi Jakub Pokorski. Ich działalność, jak zresztą wspomniał u nas Krojc, wywarła na niego ogromny wpływ. Dlatego album nie może dziwić, choć dziwi trochę muzyka. Bo ta odbiega od wcześniejszej, solowej twórczości Pokorskiego.

Jasne, te zmiany nie są diametralne. Nie są drastyczne i nie stanowią dla słuchacza takiego przejścia, jak przy odejściu z Lao Che i skupieniu się już nie na harcersko-politechnicznym rocku, ale na fajnej elektronice. Tamta decyzja, podjęta przed laty, była decyzją dobrą, ale o Krojcu już pisaliśmy i pisałem sam tyle razy, że nie będę wyciągał brudów z szuflady i trupa z szafy. Fotogram to kolejny raz ukłon w stronę tej ambitniejszej formy muzyki elektronicznej, postawienie na wyobraźnię słuchacza, bo bez niej, jak to zresztą przy melodiach bywa, nic nie przejdzie.

Gdyby sugerować się tylko barwami okładki i artworku (prace Themersonów), czekałaby na nas płyta mroczna i ciężka, na pewno tajemnicza i jednocześnie przyciągająca z niewyjaśnionych względów uwagę. Czasem, może nie za często, ale jednak czasem lub częściej niż czasem, to pierwsze wrażenie wizualne jest trafne (patrz: porozsypywane literki przy Składam się z ciągłych powtórzeń otwarcie mówią, że płyta jest gówniana). To czasem idealnie wpasowało się w sam Fotogram, bo ani to płyta łatwa, ani radosna, a na pewno Pokorski nie wyłożył wszystkiego na tacy. Więcej, Fotogram to album bardzo pomysłowy i rozbudowany. Wielowątkowy, niemal dynamiczny.

„Laterna Magica” już na starcie potwierdza tezę o ciężarze płyty. Melodia ciągnie się wraz ze swoim mrocznym wydźwiękiem, a to za sprawą wydłużonych syntezatorów, a to za sprawą monotonnego rytmu. „Uedża”, krótki, patrząc na pozostałe kawałki, przerywnik jawi się jako jaśniejszy moment na płycie. Proste klawisze, w tle słyszalny śmiech, to jeden z tych radośniejszych wyjątków na Fotogramie. Ten lekki stan podtrzymuje dość new new age’owy „The Urge to Create”. Tribalowy rytm, delikatna melodia i roztaczająca się zewsząd błogość sprawiają, że poznajemy w tym momencie zupełnie nowe oblicze Krojca. Jasne, przecież wydana w 2012 roku Replica prezentowała tę jaśniejszą stronę producenta, bardziej przystępne dla słuchacza nagrania, ale chyba w nie aż tak łagodny sposób. Za sprawą „Tama-Nui-Ki-Te-Rangi”, utworu, którego już sam tytuł budzi grozę i skojarzenia z jakimś azjatyckim horrorem, Pokorski wraca do cięższych klimatów. Mroczny początek oparty na szumach, ponurym rytmie i rytualnych, grupowych szeptach to tylko wstęp do upiornie brzmiących, rozdygotanych i smętnych syntezatorów. Krojc nie pozostaje jednak obojętny na swoje techniczne zamiłowania, dlatego właśnie rytm stanowi tutaj główny aspekt. Bo nawet gdy płocki producent rezygnuje z melodyjnych organów i decyduje się na otaczającą wszystko pustkę, perkusja nadal towarzyszy słuchaczowi. Aż do sampla z jednego z filmów Themersona, głoszącego: nie będzie dziury w niebie, jeżeli nawet pójdziesz tyłem. Rozbiegane klawisze i niesamowicie radosna melodia przychodzą wraz z tytułowym „Fotogramem” i „Camera Obscura”. Skojarzenia? Ford i Lopatin nie wydają się być głupim pomysłem. Chwytliwe kawałki, które wychodzą na pierwszy plan, jeśli chodzi o jakość Fotogramu. No i w końcu mamy trochę zaczerpnięć z Pirxowej stylistyki.

Choć wszystkie wymienione wyżej nagrania wypadają raczej na plus, to solą tego albumu są pozostałe kawałki. „Cockney-Ignis Fatuus” można odbierać jako przerywnik między tymi wcześniejszymi dwoma żywymi nagraniami, krótki, raptem niespełna dwuminutowy skit, jednak tyle w nim odniesień do starego, dobrego Krojca, że łezka się w oku niemal kręci. To dopiero początek, bo emocje przychodzą wraz z „Pochwałą niechlujstwa”. Techniczny, łamany bit, rozkładające się w powietrzu syntezatory i masa komputerowej zabawy. To jeden z najlepszych utworów na płycie. Jeden z, bo „Pnenakistoskop” zgarnia główną nagrodę. Mroczny, ciężki kawałek o hipnotyzującym, niemal obrzędowym wydźwięku. I tu właśnie wyobraźnia pracuje ze zdwojoną siłą. No… w sumie cała płyta taka jest.

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: