Trzech artystów, trzy różne kraje i tysiące kilometrów. I wyszła z tego szaleńczo dobra płyta. Recenzujemy Hullabaloo tria Fred Lonberg-Holm/ Luis Lopes/ Ståle Liavik Solberg.


AUTOR: Fred Lonberg-Holm/ Luis Lopes/ Ståle Liavik Solberg
TYTUŁ: Hullabaloo
WYTWÓRNIA: Multikulti / Spontaneous Music Tribune Series
WYDANE: 10.10.2020


Razem grali ze sobą już wielokrotnie, ale Hullabaloo, efekt wspólnej sesji zarejestrowanej w 2018 roku w Lizbonie, to pierwsza taka akcja w formacie tria. Pamiętacie czasy sprzed Covid-19? Jak przez mgłę? Było takie coś? Przypomnijcie sobie, ile świetnych free-jazzowych koncertów odbywało się wtedy. A ile przegapiliście? Występ Freda Lonberg-Holma, Luisa Lopesa i Stålego Liavika Solberga musiałby być czymś wyjątkowym. W warunkach klubowych przywdziałby formę zaduchu, wilgoci potu, uderzającej w bębenki uszu kakofonii, wirtuozerią ponad wszystko. Gdy trzech tak wybitnych artystów spotyka się ze sobą, trzech z tak różnych geograficznie światów, musi się udać.

Mieszkający w wietrznym mieście Chicago Fred Lonberg-Holm mistrzowsko współpracuje w sekcji rytmicznej z Norwegiem Stålem Liavikiem Solbergiem. Razem gęsto i mocno dzielą i rządzą na Hullabaloo. Wiolonczela to przenika, to zlewa się z perkusją, to wchodzi w dialog z gitarą, to – jeszcze innym razem – wychodzi na pierwszy plan, a partie na strunach aż biją solówkami.

Zaczyna się wybornie od maxi-energicznego i energetycznego jednocześnie „Jubilee”, gdzie wyraźnie słychać rockowo-post-punkowe inklinacje Luisa Lopesa. Gospodarz sesji w Lizbonie Portugalczyk tnie i sieka powietrze dźwiękami gitary. Sprzężone melodie, rozstrojony przester nadają otwierającej kompozycji kolorytu i zakreślają charakter całego Hullabaloo. To musiała być świetna sesja. Pełna słońca, swoistego portugalskiego luzu. Litry kawy musiały zostać rozlane do filiżanek trojga muzyków. W bębnach Solberga słychać energię, którą może dać tylko dobra kofeina, nieregularna rytmika w „Shindig”, ciągłe zmiany tempa, lizboński chaos jednym zdaniem. Norweg świetnie bawi się swoim zestawem, Lonberg-Holm wypełnia tu pustkę pojawiającą się niekiedy między gitarą i perką. To właśnie wtedy słychać, jak palce Amerykanina wykonują przebieżki po gryfie, jak razem z Norwegiem generują stukoty i puknięcia.

W „Bash” i „Hoopla” trio zastosowało te same motywy – spokojne, skrupulatne oscylowanie wokół minimalizmu z niewielkimi, krótkimi interwałami energii i dźwiękowego rozjuszenia. Coś jakby kumulowanie emocji, nawarstwianie się muzycznej frustracji, która daje swój upust w trzeciej bądź czwartej części nagrań. „Bash”, poprzez jazgot, który potęguje się na wysokości rozpoczętej piątej minuty kawałka, ale jednocześnie większe okrycie instrumentów niewidzialnym pledem, wydaje się być „tworem” dużo bardziej stonowanym. Momentalne wybuchy noise’u, dźwiękowej kakofonii, niekontrolowane odgłosy pojawiają się natomiast w „Hoopla” dużo częściej i z większą siłą. No i końcówka nagrania jest mocniej dzika.

I wydaje się, że ostatnie na liście „Wingding” tylko czekało, aż Lonberg-Holm, Lopes i Solberg odpoczną, nabiora sił i wrócą na obrane wcześniej tory. Mamy tu i zadymioną gitarę i gitarę wraz z wiolonczelą w wersji preparowanej. Mamy też perkusję Solberga, która delikatnie towarzyszy Amerykaninowi i Norwegowi, gdy ci snują swoją oniryczno-kakofoniczną opowieść.

NASZA SKALA OCEN

A JAK OCENIAMY?
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: