WYTWÓRNIA: Bocian Records / Musica Genera
WYDANE: 13 maja 2016
WIĘCEJ O: Anna Zaradny
INFORMACJE O ALBUMIE

Osiem lat. Przez osiem lat wiele się może wydarzyć. W świecie dużej i małej polityki, w świecie tak zwanym „lokalnym”. Ba, u każdej osoby może i na bank dzieje się dużo przez blisko dekadę. Można wyłysieć.

Ale można też skupić się na różnego rodzaju featuringach i współpracach z innymi artystami, można też, jak Anna Zaradny, grywać na ciekawych festiwalach i szykować nowy album. Osiem lat czekaliśmy na następcę Mauve Cycles, ale to nie był stracony czas. Artystka skupiła się na innych projektach, w tym na splicie Crédit/Octopus nagranym z Burkhardem Stanglem („Octopus” należał do Zaradny), ubiegłorocznej epce RE : EM, którą przygotowała z Christianem Fenneszem i w końcu istotną rolę odgrywały i odgrywają w twórczym życiu Anny sztuki audiowizualne, liczne instalacje czy filmy.

Przy Go Go Theurgy ogromne znaczenie ma warstwa dźwiękowa, wiadomo, w końcu to płyta muzyczna, ale także wizualna, tutaj chodzi o graficzną otoczkę wydawnictwa. Zdjęcia przygotowała Magda Wunsche, Zaradny została uchwycona podczas swojego performance. Wygląda to bardzo mistycznie, tajemniczo. I tutaj przechodzimy do kwestii samego tytułu, który w przypadku albumu również jest nie bez znaczenia. Go Go Theurgy, jak sama nazwa wskazuje, teurgia. Magia. Rytuały. Ciągłe powtórzenia, unosząca się ponad wszystkim swoista mgła niedopowiedzenia. To banały, prawa, ale już artwork obrazuje charakter najnowszego dzieła Anny Zaradny.

Żeby nie było, to nie jest płyta porywająca tłumy. To album raczej o domowym wydźwięku, momentami klaustrofobiczny, jak klaustrofobiczne mogą być cztery ściany, ale też przestronny, jak przestronne może być małe mieszkanie z białymi ścianami i – uwaga – otwartymi oknami. To słabe porównania, ale może choć trochę dopełniające ten obraz Go Go Theurgy, albumu zbudowanego na stałych powtórzeniach, pulsującej nerwowo rytmice i dużej ilości trzasków lub pisków wykonanych na syntezatorach. Zaradny odrzuciła na nowej płycie tradycyjne instrumentarium, skupiając się na elektronicznej podstawie.

Na podstawie i na warstwach, bo właśnie warstwy w kompozycjach Anny Zaradny odgrywają kluczową rolę. Dźwięki stale rosną, to opadają, tworząc chaos, który przy kolejnych odsłuchach zaczyna tworzyć spójną, bardzo dobrze rozpisaną całość. „Theurgy One” wychodzi z nerwowego wstępu i dalej wcale nie jest spokojnie. Motywy zazębiają się, nachodzą na siebie, tworzą ogromną kakofonię, agresywną wręcz walkę melodii. Sztos-chaos.

Ale to z drugiej strony także złudzenie dźwiękowe. Powtarzane wątki, stałe repetycje wcześniej zasłyszanych dźwięków stanowiących dla obu nagrań bazę sprawiają, że tytuł nawiązujący do teurgii faktycznie uderza w rejony mistycyzmu i plemienności. Dzikość nagrań potęgują zmiany tematów w tych samych utworach, co sprawia, że choć indeksy na Go Go Theurgy są jedynie dwa, mnogość zastosowanych rozwiązań i flirt Zaradny z dźwiękiem, to otrzymujemy znacznie więcej utworów. Przynajmniej jeśli weźmie się pod uwagę ten kompozytorski rozmach.

Bo z jednej strony mamy dźwięki ciężkie, oparte na głębokich, raniących uszy drone’ach, kipiące od kanciastych zgrzytów i ostrych jak żyletki pisków, z drugiej Zaradny idzie w stronę sakralnych, rozległych w swoim brzmieniu syntezatorów. Z trzeciej zaś wyłapać można semiindustrialne kompozycje z minimalistycznym wręcz nakładem sił artystki, a na zakończenie można się pokusić o rejony apokaliptyczno-filmowe. Ta rozłożysta jest to płyta.

Porównywać RE : EMGo Go Theurgy nie ma sensu, ale też tak naprawdę nie ma potrzeby. Ubiegłoroczny minialbum stanowił coś jak podjęcie dialogu przeszłości z teraźniejszością, odświeżenie leciwych (no, nie tak bardzo, kilkuletnich) nagrań, tak długogrająca płyta numer dwa Zaradny skupia się na tu i teraz w życiu artystki.

 

A JAK OCENIAMY?
PomysłowośćNiby dwa utwory, a będzie ich kilka!W tym chaosie jest metoda
FYHOWA OCENA
%d bloggers like this: