Zadebiutowali w styczniu naprawdę dobrym albumem. Dobrym i prostym, zupełnie jak sam jego tytuł. Good Night Chicken pochodzą z Bydgoszczy, swój pierwszy gig grali w Mózgu, a to zobowiązuje. O Good Night Chicken opowiadają, rozkładając płytę na Czynniki pierwsze. Jak powstawały utwory? Który miał opowiadać o dziewczynach posiadających duże pupy? A skąd się wzięła sarna i dlaczego garaż jest zielony? Tego dowiecie się z lektury najnowszych Czynników. 

Artur Kujawa (gitara, wokal): Nasze pierwsze dziecko nagrywaliśmy około dwanaście miesięcy, w warunkach dość zmiennych, ale głównie zamkniętych w ścianach mojego domu. Urządziłem sobie na poddaszu przyjemne miejsce, w którym bez napięcia i stresu można eksperymentować, robić ściany hałasu, tworzyć muzykę i nie spinać się z tego powodu. I tak powstał w dużym skrócie nasz numer jeden, luźno mówiący o życiu dinozaura z okładki, głównie za sprawą otwierającego i zamykającego utworu, ale interpretacja jest dowolna – albo nie musi jej wcale być, nie o to tu chodzi. No i miksowałem na czerwono, żeby wszystko było brudne i głośne.

Tomek Gołda (perkusja): Jest tu kilka prostych zasad: brak napięcia i sztywnego planu, organiczność nagrań, stuprocentowa szczerość. Dodatkowo wydaje mi się, że tworzenie, nagrywanie obróbka i wydawanie materiału we w pełni samodzielny sposób to bardzo uczciwe podejście, zwłaszcza jak na pierwszą płytę. Coś w stylu: „To tylko nasza odpowiedzialność, chcemy pokazać najwięcej, na ile nas stać”. Longplay nigdy nie miał i nie miał mieć ściśle określonego planu. Utwory nagrywane w różnych odstępach czasowych na przestrzeni około roku, jakoś na końcu same złożyły się nam w odpowiednią historię.

***

„DIPPLODOK IS ALIVE”

Artur: Intro. Po prostu, bez większej filozofii, miał otwierać w narastającym klimacie naszą płytę i gładko przejść w pierwszą konkretną rozpierduchę. Tak sobie wyobrażam narodziny majestatycznego dinozaura, który dużo je i sieje grozę. 

Tomek: Otwarcie drzwi do naszego trzydziestominutowego świata. Na żywo ma trochę mniej zwodniczy charakter, krótko mówiąc, jest głośniej i bardziej dziko, gramy to inaczej i od razu zaczynamy szybkim tempem.

„HORSES EAT US”

Tomek: To jeden z pierwszych utworów, jakie nagrywaliśmy. Prosta historia. Jedna próba, na którą Artur przyniósł kilka riffów, w tym późniejsze „Horses Eat Us” oraz „The Green Garage” pod koniec 2013. Szybko wykombinowałem odpowiednie bity do obu utworów, napisałem w domu dwa teksty. Oba zostały mocno zmodyfikowane przez gitarowego przyjaciela. W zasadzie po moich wypocinach został tylko refren do „The Green Garage” oraz kilka wersów w tym utworze.

Artur: Mój ulubiony utwór, lubię te pauzy i ogólny charakter nagrania. Przyjemnie także na jego podstawie podczas grania na żywo patrzeć na publiczność, jeśli się bujają do niego, to mam ulubione motylki w brzuchu. W nagraniu słychać siorbanie kawą, bez której płyta by nie powstała.

Tak też miał się nazywać nasz duet, ale skończyło się na tym, że to tytuł utworu.

„THE GREEN GARAGE”

Artur: Traktuję to jako najbardziej popowe, co mamy na płycie. Trochę kojarzy mi się z Ty Segallem, stała koncertowa pozycja. I słychać mój ulubiony efekt wszech czasów, czyli echo typu slapback, na nim opieram brzmienie swoje i nagrań zespołu. Tekst dość metaforycznie opowiada o pewnym majowym weekendzie, podczas którego poznaliśmy smak nietrzeźwego życia, a także nocowania w zielonym garażu. Piękne czasy, łezka się kręci, młodsze pokolenia nigdy już tego nie poznają.

Tomek: Jak już pisałem, z technicznego punktu widzenia był to utwór powstający obok „Horses Eat Us”. Został ukończony trochę później, o ile dobrze pamiętam, w styczniu 2014. Całość odnosi się do pewnej podróży, jaką odbyliśmy w „zielonym garażu”, za moim domem – ach te majówki!

„ANASTASIA, THE YOGHURTESS”

Tomek: Typowy energiczny wyścig. Utwór nawiązuje do wydarzeń z dnia koncertu Thee Oh Sees na Off Festivalu, ale o tym na pewno napisze Artur. Wpadliśmy też na ciekawy pomysł, w wyniku którego kupiłem drumlę i nagrałem na niej małą solową wstawkę. Nie zabrakło oczywiście gitarowej odpowiedzi na to, co miał do powiedzenia mój nowy, kieszonkowy instrument.

Artur: Rozwijając myśl – ujrzawszy na Offie pana Dwyera, naszego bożka obecnego duchem na każdym nagraniu, czym prędzej pobiegliśmy w kierunku sceny eksperymentalnej, by chłonąć obecność ukochanego zespołu. Niestety, bardziej zainteresowany był niejaką Anastazją, którą jeszcze kilka razy pytał o imię. Na szczęście mogłem porozmawiać z nim później o wysokości paska do gitary, takie luźne pierdoły. Tak oddaliśmy hołd tym wspaniałym wydarzeniom. Mój ulubiony fragment utworu to ciężko-fuzzowa część po drugim refrenie, początkowo miał to być oddzielny utwór o dziewczynach posiadających duże pupy. 

„LAST FLOOR OF THE CHOCOLATE TOWER”

Artur: Kandydat na najbardziej rozpoznawalny utwór z płyty. Albo już nim jest. Mój ulubiony tekst, pozostawiający bardzo duże pole do interpretacji, tak samo jak tytuł – który może oznaczać wszystko, począwszy od etapów sielskiego życia, na szorstkiej miłości kończąc. Użyłem melotronu, który kocham i kochać będę wciąż, a wraz z hałasem gromów w oddali stworzyło to fajne połączenie.

Tomek: Jeżeli mamy mówić o tym, co dzieje się na płycie, to jest to mój ulubiony utwór. Prosty bit, czyli to, co każdy perkusista powinien szanować w muzyce, rozpędzony riff, krótka treściwa solówka, no i oczywiście jakość nagrania. Ta ostatnia całkiem przypadła mi do gustu.

„IN THE WOODS”

Tomek: Zasiadłem za perkusją i grałem pierwsze, co mi przyszło do głowy. Artur podpiął gitarę i zaczął kreślić do tego troszkę połamany riff. Utwór się spodobał, a potem trafił na płytę. Opowiada o sarnie, takiej z lasu. 

Artur: Pamiętam odwrotną kolejność, ale co do sarny się wszystko zgadza. Na mojej ulicy na przedmieściach pojawiała się latem sarna ze złamaną łapą. Nikt nie mógł jej pomóc, weterynarze odmawiali przyjazdu, straż miejska umywała ręce, a ona kuśtykała co noc w świetle latarni. To hołd dla niej, głównie zawarty w tekście. No i gramy to często na próbach dźwięku, przyjemnie buja.

„WALKING FUNNY ON A PAVEMENT”

Artur: Zawarliśmy w tym utworze coś, co uważam za bardzo ważne w muzyce – naprzemienne napieprzanie i momenty spokojniejsze. Lubię też śpiewać głosem młodego człowieczka schowanego za efektami, także i to tutaj się znalazło. W tekście mowa o niepewnościach związanych z przyszłością. Dużo fuzza, który jest niezbędny do osiągnięcia prawdziwego szczęścia i pomyślności.

Tomek: W przypadku tego utworu nie pamiętam kolejności zdarzeń. Perkusyjnie jest to jedno wielkie przejście, pomieszane z półswingowanymi wstawkami. Wiem, że swoją część nagrywałem jakoś latem, w towarzystwie szklanki tańszego koniaku i poganiającego mnie Artura, który jak zawsze obsługiwał rejestrację dźwięków. Po udanej próbie poszliśmy na piwo do miasta.

„KICK THE PIGEON (BUT NOT TOO HARD)”

Artur: Utwór najmłodszy, nagrany szybko, spontanicznie i bez wzmacniacza, prosto w mikser. W sumie miało go nie być, powstał z impulsu podczas zmęczonego, wieczornego grania. Riff sam wszedł mi do ręki, a po wyczuciu jego dość niepokojącego nastroju rozwinąłem to w cały utwór, który również miał wyjść niepokojąco. Tekst jest o tej dziewczynie, która ciągle gdzieś tam się przewija w myślach, gdy przychodzi pora na tworzenie muzyki.

Tomek: Riff powstał chyba we wrześniu, po naszym debiutanckim koncercie w bydgoskim Mózgu. Nagranie całości miało miejsce w styczniu 2015. To utwór, który zwrócony jest trochę bardziej w kierunku cold wave’u, pomijając surfowe refreny. Oczywiście wszystko w ujęciu garażowym.

„THE DEATH OF DIPPLODOK”

Artur: Tym utworem chciałem zwrócić się w stronę wszystkich moich idoli, którzy grają na akustycznych instrumentach, mowa między innymi o Jeffie Mangumie. Zapewne skojarzenia lecą w kierunku zupełnie innym stylistycznie, ale przecież o to w tym chodzi, niech szufladek będzie jak najwięcej. Zastanawiam się też, czy ktokolwiek ze słuchających usłyszał Deafheaven w tym utworze.

Tomek: Skoro otwarcie płyty było spokojne, to i jej zamknięcie nabrało kojącego charakteru. Nie licząc oczywiście koncertów, na nich ten utwór brzmi, delikatnie mówiąc, trochę inaczej.

***

WYTWÓRNIA: wydanie własne
WYDANE: 30 stycznia 2015
WIĘCEJ O GOOD NIGHT CHICKEN
INFORMACJE O PŁYCIE

%d bloggers like this: