Druga część naszego Podsumowania, w ramach którego poprosiliśmy artystów i wydawców o wskazanie albumów z 2017 roku, których słuchali w 2017 roku najchętniej.

Belorukov Ilia

Ellen Arkbro – For Organ and Brass (Subtext)
Phil Julian – Relay (Entr’acte)
Angles 9 – Disappeared Behind the Sun (Clean Feed)
Junkka​-​Poika & Stokastinen – self-titled (Poop On Tape & Rypistellyt Levyt)
Lorenzo Senni – XAllegroX  / The Shape Of Trance To Come (Warp)
Алексей Таруц – Больше твоих неистовых видений (ISSMAG Gallery) (klik)
Пурпурный Дядя – Raccord (self-released) (klik)
Massimo Magee – Sketches for the Chapel (Speculations Editions)
Threshold – Legends Of The Shires (Nuclear Blast)
Andrea Belfi – Ore

Gąsiorek Szymon, „Pimpon” (The Love And Beauty Seekers, LOVE, Franciszek Pospieszalski Sextet, Pimpono Ensemble, Wood Organization / Love and Beauty Music)

Rankingi nie mają dla mnie sensu, wszystkiego się poznać nie da, a nowinek rzetelnie nie śledzę. Wiele rzeczy wydanych w 2017 leży u mnie i wciąż czeka na pierwszy odsłuch.

Albumy, o których wspominam, nie są ogłaszane przeze mnie za najlepsze minionego roku, ale to te, których istnieniem lub osobistym ich doświadczeniem chcę się podzielić.

Rob Mazurek – Chimeric Stoned Horn (Astral Spirits, Monofonus Press). Jeden z moich ulubionych albumów jednego z moich ulubionych artystów. Solo, trąbka piccolo, syntezatory modularne, śpiew, dzwony, noise, melodie, repetycja i ostre cięcia w spójnym zbiorze. Kaseta i CD z okładkami 3D stworzonymi przez Roba.

Kobieta z Wydm – Bental (Thin Man Records). Najpierw usłyszałem „Strasz Mnie” i mnie zaintrygował. Wcześniej znałem trochę twórczość Króla i lubiłem za wyraźny styl, a to było coś nowego. Kobietę z Wydm usłyszałem na żywo w ogrodzie. Grających w deszczu wyłącznie z pięciu wzmacniaczy gitarowych. Koncert zakończony po trzech utworach za pomocą policji. Niezapomniana noc. Bental na krążku został ze mną przez resztę lata. Czegoś mi chyba w nim brakuje. Pewnie dlatego wciąż do niego wracam i nigdy nie mam dość.

Jaimie Branch – Fly or Die (International Anthem)
Zimpel/Ziołek – Zimpel/Ziołek (Instant Classic)
Il Sogno – Birthday (Gotta Let It Out)

Kowalski Dawid (Purgist)

Carbon Based Lifeforms – Delericts. Wybór podyktowany chyba bardziej sentymentem niż faktyczną jakością albumu. Faktycznie jednak spędziłem z tą płytą dużo czasu w tym roku.

Deepchord – Auratones. Każde nowe wydawnictwo Deepchord jest dla mnie dużym wydarzeniem. Auratones nie jest wyjątkiem. Nie wiem, czy to przełomowa muzyka, ale słucha się świetnie.

FACIALMESS – Royce Road. Jedno z ostatnich wydawnictw świetnego projektu harsh noise. Łączy w sobie dynamiczny hałas utrzymany w stylistyce cut-up z elektroakustyką i dobrym dawkowaniem napięcia.

Jeff Carey – Single Units. Carey wciąż jest niedocenianym wykonawcą, zupełnie w mojej ocenie niesłusznie. Jego niepowtarzalne występy na żywo i bardzo dynamiczny, doskonale wyprodukowany, glitchowy noise zawsze robią fantastyczne wrażenie.

Rekombinacje – Bunt 1984. Dla mnie to bezapelacyjne najlepszy krajowy album z niezależną elektroniką, który ukazał się w 2017 roku. Absolutnie pominięty, powszechnie zignorowany i przemilczany. Warto sprawdzić, gdyż pod względem produkcyjnym i kompozycyjnym jest to na pewno perełka. Nie słyszałem jeszcze tak dobrze zrobionego albumu z rytmiczną elektroniką wydanego w Polsce. Byłem i pozostaję pod olbrzymim wrażeniem. W stu procentach trafia w mój gust.

Torba – Ivrjèn. Ten włoski projekt z roku na rok zaskakuje coraz ciekawszymi nagraniami utrzymanymi w stylistyce muzyki eksperymentalnej. Łączy w sobie elementy noise’u, elektroakustyki, nagrań terenowych i zabrudzonych pętli taśmowych. Fantastyczny album, do którego często będę wracał.

Body Stress – Princess Of Anguish. Świeży europejski projekt industrial/harsh noise. W gruncie rzeczy nic odkrywczego. Przetworzenie znanych motywów estetycznych, ale całość sklejona z wyczuciem.

Yasuhito Fujinami – Lotus. Według mnie jest to jeden z dwóch najciekawszych albumów z nurtu noise, który wyszedł w 2017. Hałasu tutaj w sumie niewiele, brzmienie zdominowały syntezatorowe arpeggia, samplowane dialogi i ciekawie przetworzone nagrania akustyczne. Perełka.

Michael Ellingford – A Tangled Web. Drugi z najlepszych jak dla mnie albumów harsh noise, które ukazały się w tym roku. Trudno mi znaleźć słowa, którymi można odpowiednio zarekomendować tę produkcję. Obowiązkowo do sprawdzenia.

Guillermo Pizarro – Harmonic Poems. Bardzo ciekawy, świetnie nagrany i skomponowany album utrzymany w stylistyce elektroakustycznego noise’u, industrialu z elementami power electronics. Z opisu brzmi jak kopalnia sztampy, w praktyce jednak doskonałe dzieło.

Kujawa Artur (Good Night Chicken, Seyda Neen)

Kompletnie nieuporządkowana lista z losową kolejnością, za priorytet obrałem wybieranie tylko tych albumów, które wkręciły mi się mocno w czaszkę i są z ubiegłego roku.

1. LCD Soundsystem – American Dream. Chyba moje ulubione rytmy roku minionego. Uwielbiam ten zespół, a sam album – początkowo lekko rozczarowujący – zyskał dużo po wielokrotnym przesłuchaniu i wytupaniu setek kroków w jego rytm.

2. Oh Sees – Dead Medic. Celowo nie umieściłem na swojej skromnej liście tegorocznego długogrającego albumu tej kolejny raz inaczej nazwanej – i mojej najukochańszej – grupy, co by więcej ludzi poznało ten właśnie album wyrzucony w świat na sam koniec 2017 roku. Kraut żyje, nigdy nie umarł, po prostu trzeba ludzi, którzy potrafią to robić.

3. T2 Trainspotting (Original Motion Picture Soundtrack). Sam film należy traktować jak odwiedziny u starego, dobrego kumpla, a nie zazna się rozczarowania. A muzyka, po raz kolejny, na najwyższym poziomie.

4. Blanck Mass – World Eater. Jedno z przypadkowych kliknięć na YouTubie. Jeden z lepszych przypadków, chciałbym tego słuchać podczas ucieczki przed stadem rozwścieczonych psów jak ten z okładki. Albo podczas ich głaskania, nie jestem pewien.

5. Broken Social Scene – Hug Of Thunder. Muzyka mojego wychodzenia z lat nastoletnich. Równie dobry co ich ostatni, aż sprzed siedmiu lat album. Nastolatkiem już fizycznie nie jestem, może jedynie mentalnie, stąd niezmienna miłość do zespołu.

6. Feist – Pleasure. Chciałbym, żeby to właśnie Leslie Feist zaśpiewała na moim pogrzebie. Utwór tytułowy, a jakże. W kategorii „Najbardziej Uroczy Album” – miejsce pierwsze.

7. Idles – Brutalism. Nie będę oryginalny, każdy uczestnik ich katowickiego koncertu z sierpnia stawia ten album w swoich prywatnych lub mniej upublicznionych podsumowaniach. Punk żyje, nigdy nie umarł, po prostu trzeba ludzi, którzy potrafią to robić. Albo potrzeba nam problemów w życiu, aby go podtrzymać przy życiu.

8. Kempa Lubiewski – GODOT. Nie dlatego, że to przyjaciele, tylko to po prostu kawał cudownego albumiszcza. Na razie pewnie zginie, ale za dziesięć lat jakiś redaktor go wyciągnie, ogłosi ich mesjaszami nastoletnich lat drugiego tysiąclecia i skołuje w pełną sukcesów trasę.

Lerch Arek (So Slow/Violence Online/NOISE magazine/Metal Hammer)

Przyznam, że to dla mnie coraz bardziej kłopotliwe zajęcie, bo z roku na rok zmieniają się preferencje, płyt przybywa i wyznaczenie jasnych kryteriów oceny bywa trudne. Dlatego w przypadku niniejszego podsumowania postanowiłem kierować się tylko i wyłącznie czasem, jaki danej płycie poświęciłem, co przekładało się zazwyczaj na uznanie dla takiej produkcji. Czy były/są to płyty przełomowe, najlepsze w 2017 roku, wizjonerskie itp., pozostaje rzeczą drugorzędną. Przy okazji przypomniałem sobie także o krążkach, które w innych podsumowaniach pominąłem, dlatego zaczynam od:

Buzz Rodeo – Combine. W zasadzie mógłbym dać w tym miejscu płytę Buildings, reprezentującą podobne do Buzz Rodeo dobro, jednak ze względu na solidarność europejską stawiam na Niemców. O tym, że fascynuje mnie noise rock, wiedzą chyba wszyscy. O tym, że w ostatnim roku ta muzyka zaczynała mnie uwierać, raczej nieliczni. Każda moda ma swoje szczytowanie i przesilenie; miniony rok był dla mnie takim przesileniem jeśli chodzi o noise. Za dużo było płyt, za dużo przeciętnych. W temacie klasycznego noise’u powiedziano już wszystko i w zasadzie nikt mnie nie ruszył, poza Buzz Rodeo. I wcale nie dlatego, że to płyta odkrywcza – wprost przeciwnie, Niemcy nawiązują do korzeni gatunku, bezwstydnie wzorują się na mistrzach, ale zachowują przy tym własną tożsamość; wiedzą, że do osiągnięcia brzmienia palącego wzmacniacze potrzebny jest sprzęt i to, co płynie z łapy, a nie zmyślny realizator i komputerowe bajery. Dlatego Combine dostarcza tego, co najlepsze w noisie: miażdżącego brzmienia, świetnych kompozycji i lekkiego złamania formuły przez dodanie dla smaku postpunkowej przyprawy. Nic więcej, a kosi aż miło.

Lotto – VV. O Lotto i ich nowej płycie napisałem chyba wszędzie, wszędzie pofolgowałem sobie, chwaląc i dostając wręcz spazmów na punkcie Rychlickiego i ferajny, dlatego tym razem będzie krótko: jeśli chodzi o minimalistyczny trans w drone’owo-jazzowym płaszczyku, Lotto po raz kolejny wygrało wszystko.

30 Kilo Słońca – Zamach. Trans, nu jazz, echa yassu, elektronika, szumy, zagubienie i fascynacja. Niepozorni muzykanci z Kołobrzegu nagrali płytę–sztos, która pewnie do małej ilości osób dotrze, ale kto to kupi, ten odpłynie.

The National – Sleep Well Beast. W minionym roku moje fascynacje indie i klonami Joy Division były trochę uśpione, ale nadal w tej szufladce coś znajduję. Np. The National, czyli KLIMAT, KLIMAT, głębia, mrok i… cholernie przyjemna nuda.

Rito – Rito. Płyta wydana pod koniec roku, sam nie wiem, czy będzie datowana na 2018, ale otrzymałem ją w grudniu, więc proszę bardzo. Za komentarz wystarczy skład: Piotr Pawlak – gitara, elektronika, Michał Gos – perkusja, perkusjonalia, Kuba Staruszkiewicz – tempest, perkusja, perkusjonalia, Jacek Stromski – tabla, udu, perkusja, perkusjonalia. Coś dodać? Stary, dobry yass łączy się z elektroniką, ambientem i transem. Miszcze, jednym słowem.

L. Stadt – L. Story. Emocje w muzyce to rzecz ważna, jednak bardzo często są sztucznie pędzone i więcej się o nich gada niż realnie czuje. L. Stadt wykombinował jednak płytę, która aż kipi od rzeczonych – piękne, choć często smutne słowa ubrał w indierockowe szatki, a całości nadał formę lekko nostalgicznego spektaklu. Teoretycznie były obawy, że z takiego połączenia wyjdzie niestrawna buła, tymczasem powstała świetna, zapadająca w pamięć i chwytająca za serce płyta.

EABS – Repetitions. Oto, co młodzieńcza buta, akademickie umiejętności i brak zahamowań mogą zrobić z muzyką Komedy. Nawet jeśli z Krzysztofem wam nie po drodze, skosztujcie „Repetitions.

Broken Social Scene – Hug of Thunder. Króciutko – indierockowy majstersztyk. W każdym calu.

Tomasz Stańko – December Avenue.  Fanem Tomasza jestem od czasów, kiedy kompletnie nie rozumiałem, o co w tych dżezach chodzi. Dzisiaj świadomie uznaję go za mistrza i choć dla wielu ostatni okres w karierze jest zbyt ugłaskany, żeby nie powiedzieć – nudny, lubię te jego smęcenia, tym bardziej że zawsze gromadzi wokół siebie MISTRZÓW.

Thurston Moore – Rock N Roll Consciousness. Czy nie wydaje się wam, że ta płyta jest w podsumowaniach trochę ignorowana? Dla mnie, fana Sonic Youth, nowy krążek Thurstona całkowicie zasypuje sentymentalną wyrwę w mózgu; przestaję tęsknić za nowojorskim kwartetem, bo to co pokazuje profesor od dysonansów, na Rock N Roll Consciousness to samo dobro alternatywnego, absolutnie wolnego, gitarowego grania. Płyta mistrz pod względem dysharmonii, monotonii, prostoty i zblazowanej finezji, na którą stać tylko i wyłącznie męża niewiernego.

BNNT – Multiverse. Szaleńców z BNNT lubiłem, Multiverse szanuję, jednak wewnętrzne oko otworzyło mi się, kiedy zobaczyłem duet wspomagany przez braci Rychlickich na ostatnim One Louder Fest. Rzecz niezapomniana. BNNT wyznają archetypiczny trans i sprzedają go z atawistyczną wściekłością, zapierającą dech w piersiach. Jeśli Lotto wykłada transy na salonach, to BNNT gonią słuchacza z maczugą po pieczarach.

PRO8L3M – Hack3d By GHOST 2.0. Zawsze nazywałem rap rytmicznym szczekaniem, jednak od jakiegoś czasu przekonuję się do takiej formy ekspresji. PRO8L3M zaskoczył mnie swoistą, wkurwiającą poetyką ożenioną z rewelacyjnie skonstruowaną warstwą muzyczną. Choć bardziej odpowiada mi narracyjność jaką proponuje Słoń (polecam „Brain Dead Familia”), to PRO8L3M jest w swoich bitach i nawijkach bardziej przebojowy. I niech tak zostanie.

Slowdive – Slowdive. Obiecałem sobie, że zakończę swój flirt z shoegaze’em, kiedy wyjdę z majowego koncertu The Jesus And Mary Chain. Zostało do tego momentu jeszcze trochę czasu, zatem – perełka klasycznego szugejza, spowity pogłosami powrót mistrzów z epoki. Powrót, który mógł się nie udać, na szczęście stało się inaczej. Slowdive stworzył bezpretensjonalny zestaw onirycznych piosenek, które ciągle migoczą mi w głowie.

I na koniec płyta – kuriozum w tym zestawieniu, czyli ostatnie dzieło… Cannibal Corpse – Red Before Black. Przez długi czas byłem fanem i maniakiem death metalu. Potem mi przeszło i dzisiaj raczej stronię od takich dźwięków. Tym bardziej nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego w ostatnich miesiącach doskonale słucha mi się amerykańskich rzeźników. Ubiegłoroczna płyta to kolejny kloc w dyskografii, materiał absurdalne ciężki, mułowaty i obleśny. A jednocześnie, te ich patataje i gore – hymny pięknie mi rezonują. Umieszczam płytę w zestawieniu także dlatego, że chyba nikt przy zdrowych zmysłach tego krążka do płyt roku nie zaliczył.

Lewy Suavas (Dźwięk-Bud / Nasze Nagrania)

Piernikowski – No Fun (Latarnia Records) – miejski smog
Radosław Kurzeja – Noce (BDTA) – wieczorna mgła w lesie
Artur Piasecki – Unearth (Pionierska Records) – poranna polna mgła
Maniucha Bikont/Ksawery Wójciński – Oj borom, borom (Wodzirej) – leśne powietrze
Maciej Maciągowski – DGGDRM (Pointless Geometry) – oddech w niedzielę rano
Sharif Sehnaoui & Adam Gołębiewski – Meet The Dragon (Uznam) – spacer w burzy

McKinnon Seb (CLANN)

Bonobo – Migration
Forest Swords – Compassion
Sterling Grove – Parallel Lines
Clint Manse – Loving Vincent (Soundtrack)

Mikołajczyk Jakub (Komora A / MonotypeRec., Refined Productions)

Kolejność jest zupełnie przypadkowa:

M.E.S.H. – Hesaitix
JLIN – Black Origami
Errorsmith – Superlative Fatigue
Felicia Atkinson – Hand In Hand
NYZ – MCRTNL
NYZ – FLD RCDR
Not Waving – Good Luck
Aaron Dilloway – The Gag File
Emptyset – skin
Jana Rush – Pariah

Milton Neil (Too Many Fireworks / Scores)

Pin Park – Krautpark. Debiutancki album duetu Pin Park (w składzie Maciek Bączyk i Maciek Polak) to dla mnie absolutna rewelacja i jednocześnie najlepsze polskie wydawnictwo ubiegłego roku. W całości zapełnia moją miłość do czystej analogowej syntezy i niedestylowanego eksperymentowania. Niektóre nagrania, włączając otwierający płytę utwór „Cat”, przenoszą słuchaczy w czasy pierwszych po II Wojnie Światowej dni muzyki elektronicznej. Piękne, dziwne i barwne wydawnictwo, koniecznie na winylu.

Meursault – I Will Kill Again. Meursault, czyli projekt Neila Pennycooka z Edynburg, ignorowałem przez wiele lat. Muszę przyznać, że na własną szkodę. Zaproszenie do nagrywania sesji radiowej BBC w Glasgow w maju 2017 sprawiło, że się przebudziłem muzycznie, co jest rzadkością. I Will Kill Again to pierwsza płyta Meursault jako solowego projektu Pennycooka. Wcześniej Meursault było zespołem, potem rozpadło się, powróciło jako zespół i teraz został wskrzeszony jako solowy projekt Neila. Muszę powiedzieć, że I Will Kill Again to najmocniejsza płyta w historii Meursault. Warto wyróżnić zadziwiający utwór tytułówy i piękne „The Mill”.

Mogwai – Every Country’s Sun. W 2015 roku Mogwai straciło Johna Cummingsa, mojego ulubionego członka zespołu, a Every Country’s Sun to pierwsza płyta nagrana bez niego. Nic dziwnego, że podzieliła słuchaczy. Muszę wyjaśnić jedną rzecz – gdy z Sigur rós odszedł Kjartan Sveinsson, również mój ulubiony członek zespołu, już nigdy więcej nie czułem takiej bliskości do zespołu jak wcześniej. Dlatego gdy pierwszy raz słuchałem Every Country’s Sun, byłem zdenerwowany, ale to zadziwiający album. Teraz, gdy słucham go kolejny i kolejny raz zastanawiam się, dlaczego miałem wątpliwości i się martwiłem. Takie piosenki jak „Party in the Dark” i „Crossing the Road Material” to klasyczne Mogwai i wyraźna wskazówka, że zespół ma przed sobą jeszcze wiele lat.

Alvvays – Antisocialites
Benjamin Gibbard – Bandwagonesque
M8N – ULSSS
Noel Gallagher’s High Flying Birds – Who Built the Moon?
Good Weather For an Airstrike – Little Steps
Godspeed You! Black Emperor – Undoing A Luciferian Towers
Filthy Friends – Despierta (Kill Rock Stars)

Porwet Michał (Kosmodrone, In Progress/CSW Łaźnia Gdańsk, Zoharum)

Już od dobrych kilku lat przestaję odmierzać wydawnictwa płytowe latami i przestaje być dla mnie istotne, czy dobre płyta została nagrana w tym roku, piętnaście lat temu czy też pięćdziesiąt. Z drugiej strony, czas tak naprawdę weryfikuje czy dany krążek pozostaje w naszym odtwarzaczu na dłużej czy też popada w zapomnienie. Zatem zamiast układać rankingi najlepszych wydawnictw 2017 roku, moje zestawienie ukazuje krążki, których najczęściej chyba słuchałem w przeciągu ostatnich 12 miesięcy.

Ten rok przyniósł dla mnie dwie duże niespodzianki w postaci brazylijskiego Deaf Kids ze świeżym, post-hardcore’owym brzmieniem oraz reedycję wcześniej mi nieznanego Normil Hawaiians, który zgrabnie połączył na swoim debiutanckim albumie z 1984 roku post-punk i psychodelię. Rok 2017 to przede wszystkim rok wydawnictw przekrojowych, w których prym wiedzie nieoceniony Soul Jazz, ale chciałem wyróżnić dwie kompilacje z innych wytwórni. Synthesize the Soul to dalsze odkrywanie afrobeatu i jedno z najlepszych wydawnictw w ogóle prezentujących muzykę z Afryki. Natomiast Miracle Steps to eksploracja styku ambientu, muzyki etnicznej i new age (dumą napawa mnie fakt, że pojawia się tam nagranie Rapoona z płyty, której reedycję miałem okazję produkować). Po raz pierwszy od dłuższego czasu do mojego odtwarzacza wpadają nieco bardziej przystępne płyty w postaci Algiers i LCD Soundsystem. Krążki znakomite, choć nie wybitne, zresztą to chyba syndrom całego roku 2017. Dużo solidnej muzyki, choć rewolucji nie było. Najlepiej widać to po trzecim krążku Ninos Du Brasil. Wszystkie elementy układanki ich szamańskiego techno znalazły miejsce na Viva Eterna, mógłbym na ten krążek narzekać, gdybym mógł się od niego uwolnić.

Chciałbym też wyróżnić dwie płyty Polaków. Pierwsza z nich to jeden z ostatnich krążków Mike’a Majkowskiego, który za każdym razem prezentuje świeże podejście do stylistyk, które w danym momencie obiera. Days and Other Days to eksploracje elektroakustyczne, ożywiają te nieco obecnie nudną formę dźwiękową. Docenia się zespół Lotto, w którym Mike się udziela, natomiast jego solowe projekty przechodzą w Polsce niemalże całkowicie niezauważone. Natomiast Remains TER to jedno ze słusznie wyróżnianych płyt tego roku. Z jednej strony ta koronkowa elektronika jest przemyślana i dopracowana do ostatniego dźwięku, z drugiej zaś płynie na tyle bezceremonialnie i lekko, że wydaje się być całkowicie improwizowana.

Było pewnie jeszcze wiele ciekawych płyt, których nie udało mi się posłuchać do tej pory albo tych, o których zwyczajnie zapomniałem. Zestawienia takie jak to są na tyle przydatne dla mnie, że pozwalają na dalsze eksplorację. Nie muszę się z nimi zgadzać, ale budzą we mnie chęć grzebania niż chęć siania fermentu.

I jeszcze na sam koniec dwie płyty. Zawsze pomijałem w tych zestawieniach końcoworocznych płyty, których byłem niejako akuszerem. Czas najwyższy zacząć chwalić rzeczy, do których warstwy artystycznej nie przyłożyłem ręki, ale pomogłem w pokazaniu światu jako wydawca. Płyta Güntera Schlienza oryginalnie wyszła na winylu w nieco mikroskopijnym nakładzie 100 egz., ale w tym roku artysta przeorganizował materiał i Book of Dreams zyskał także wersję CD. Ta godzina sennych nagrań znakomicie sprawdza się zarówno na analogowym nośniku, jak i srebrzystej cyfrze. Wróg Palcolora to natomiast eksploracja starych brzmień analogowych bez silenia się na retro wycieczki. Czyni to muzykę Palcolora jednocześnie świeżą, jak i zaskakująco znajomą.

Deaf Kids – Configuraçao Do Lamento (Neurot Recordings)
Group Rhoda – Wilderless (Dark Entries)
Simon Fisher Turner – Giraffe (Editions Mego)
Rafael Anton Irisarri – The Shameless Years (Umor Rex)
Porter Ricks – Anguilla Electrica (Tresor)
Actress – AZD (Ninja Tune)
LCD Soundsystem – American Dream (DFA)
Algiers – The Underside Of Power (Matador)
Ninos Du Brasil – Vida Eterna (Hospital Productions)
Rainforest Spiritual Enslavement – Ambient Black Magic (Hospital Productions)
Lee Gamble – Mnestic Pressure (Hyperdub)
Mike Majkowski – Days And Other Days (Astral Spirit)
Félicia Atkinson – Hand In Hand (Shelter Press)
Robert Aiki Aubrey Lowe – Two Orb Real (More Than Human) / Kulthan (Latency)
Va – Miracle Steps: Music From The Fourth World 1983-2017 (Optimo Music)
Normil Hawaiians – More Wealth Than Money (Upset! The Rhythm)
Va – Synthesize The Soul: Astro-Atlantic Hypnotica From The Cape Verde Islands 1973-1988 (Ostinato Records)
Ter – Remains (Jasień)

Oraz

Günter Schlienz – Book Of Dreams
Palcolor – Wróg

Rogoziński Piotr (Lewe Łokcie)

 1. King Krule – The Ooz
2. Mac DeMarco – This Old Dog
3. Protomartyr – Relatives in Descent
4. Brand New – Science Fiction
5. Kelela – Take Me Apart
6. Thurston Moore – Rock n Roll Consciousness
7. Kendrick Lamar – DAMN.
8. Thundercat – Drunk
9. Four Tet – New Energy
10. LCD Soundsystem – American Dream
11.Vince Staples – Big Fish Theory
12. Slowdive – Slowdive
13. Drake – More Life
14. Alvvays – Antisocialites
15. Nite Jewel – Real High
16. Toro y Moi – Boo Boo
17. Laurel Halo – Dust
18. Visible Cloaks – Reassemblage
19. Różni wykonawcy – Mono no aware
20. Tyler, the Creator – Flower Boy

z polskich płyt polecam szczególnie

– Zwidy – Zwidy (EP)
– Melisa – Wszystkie nasze kwiaty będą gnić

Szatkowski Artur (Essence, Technosoul)

Kara-Lis Coverdale – Grafts. Believe the hype. Ta płyta jest naprawdę tak dobra jak mówią. Od czasu zamknięcia nieodżałowanego kanadyjskiego Intr_Version Rec nie słyszałem porcji tak dobrej, emocjonalnej elektroniki. Melancholia, piękno, minimalizm. Trochę jak Tim Hecker bez zacięcia noise’owo-eksperymentalnego.

Porter Ricks – Anguilla Electrica. Comeback po tylu latach od jednego z najlepszych duetów w historii techno to dla mnie najważniejsze wydarzenie muzyczne 2017 roku. W pierwszej chwili byłem nieco rozczarowany (nie jest to Biokinetics, ale też chyba nie miał być), ale każde kolejne przesłuchanie utwierdzało mnie w przekonaniu, że jest  dobrze, a nawet zajebiście. „Shoal Beat” i „Port of Tangency” przypominają, że fuzja dubu i techno nie musi zawsze bazować na słodkich chordach. I w ogóle jest fajnie, szkoda, że to tylko 6  tracków.

Robert Leiner – Aqua Viva (Edward Remix). Nie znałem oryginału, który podobno był trance’owym szlagierem we wczesnych latach dziewięćdziesiątych. Ale gdy w SideOne przypadkiem usłyszałem remix Edwarda, który wyjął z utworu Leinera najfajniejsze elementy i dopasował je do „dzisiejszych” standardów, ignorując przy okazji acid-trance’ową, drugą połowę, to była natychmiastowa miłość. Mój osobisty numer roku.

Peverelist – Tesselations. Fanem Toma Forda jestem od dawna: ten typ ma swój własny, niepodrabialny styl. Fajnie słyszeć, jak ten ewoluuje, nadal wypełniając lukę między brzmieniem techno, rave i dubstepu/uk bass. Jest lepiej niż na „Jarvik Mindstate”: cieplej, bardziej energetycznie i rejwowo.

Sigha – Metabolism. Dużo dobrego techno z modularów. Tylko i aż tyle.

Regis – The Master Side. Dostałem ten release w wersji digitalowej od Karla na kilka miesięcy przed oficjalną premierą (miał nazywać się „A New Flame” i brzmiał nieco inaczej – główna różnica to nieco gęstsza sekcja rytmiczna) i słuchałem go do zaj***nia. Odkąd pojawił się winyl, gram go w każdym secie, nawet jak nie pasuje.

Surgeon – Convenience Trap. Po wpadce, jaką IMO był zeszłoroczny From the Farthest Known Objects – najgorszy w dotychczasowej karierze Surgeona – dobrze słyszeć, jak z każdą kolejną epką wraca do formy. Nie jest to jego najmocniejszy release, ale i tak bije na głowę 98 procent współczesnego techno.

Broken English Club – The English Beach. W zalewie mocno średnich crossoverów pomiędzy techno, industrialem i wave’em drugi LP od BEC wybija się mocno na plus. Wolę Olivera w wydaniu „pure techno”, ale i idąc w tę konwencję, daje radę.

The Transcendence Orchestra – Modern Methods For Ancient Rituals. Tak szczerze, to pewnie tego tu nie powinno być. Słuchałem tego na razie tylko raz, bo dopiero wyszło. Ciężki los płyt wydanych w grudniu – nigdy nie trafiają na podsumowania roku. Drony, Buchla, shruti box i masa fajnych efektów – jest super.

Zieliński Grzegorz (Spirits of the Air, The Spouds)

Moje małe top 10. Bez sensu i bez żadnej kolejności:

We Watch Clouds – Resumé. „Najlepszy koncertowy zespół w Warszawie” ma całkiem udaną płytę. Ale tak naprawdę to trzeba zobaczyć ich na żywo.

Pretend – Circular Ræsoning. Osobista rekomendacja Mateusza Romanowskiego to gwiazdka jakości sama w sobie. Ja dodam jeszcze drugą od siebie, bo mi to robi bardzo dobrze.

Idles – Brutalism. Pamiętam, że ten zespół miał być moim odkryciem roku. Chyba rzeczywiście nim jest. Chciałbym kiedyś robić przynajmniej w połowie tak świetne teledyski.

Pensjonat – Lato w mieście
Guantanamo Party Program – III
melisa – Wszystkie nasze kwiaty będą gnić
Hollywoodfun Downstairs – Tetris
Nagrobki – Granit
METZ – Strange Peace
Stay Nowhere – Stay Nowhere

Honorable mentions:
Kurws – Alarm
Zwidy – Zwidy
Legumina – Something Pasty and Probably Yellow
i rzutem na taśmę szybkie EP: Glamour – Glitter Stomp!

%d bloggers like this: