Nagrywa solo lub z Magdą Ter. Wydawany jest przez większość działających w kraju wytwórni, słynie z nagrań terenowych, choć i czysta elektronika nie jest mu obca. Rozmawiamy z Tomaszem Mirtem, który w październiku wydał nowy album Random Soundtrack w wytwórni Kosmodrone.

Tomasz Mirt to jedna z głównych postaci kojarzonych z polskim field recordingiem. Pod szyldem założonego przez siebie labelu Saamleng publikuje nagrania zarejestrowane w najróżniejszych zakątkach globu. Nagrania terenowe są też bazą dla muzyki, którą tworzy. Wydany w październiku album Random Soundtrack wraz z towarzyszącymi mu epkami to świetne połączenie field recordingu z elektronicznym sznytem. Co ciekawe, w twórczej pracy Mirt często korzysta z modułów syntezatorowych, które buduje od zera razem z zespołem XAOC. O wszystkie wspomniane działki jego muzycznej działalności postanowiliśmy zapytać Tomka w naszej rozmowie.

***

Jako muzyk nie każesz ostatnio czekać swoim słuchaczom zbyt długo pomiędzy kolejnymi wydawanymi przez siebie materiałami. W sierpniu była epka Searching for Shelter, potem w październiku najpierw album Random Soundtrack, a następnie epka Brumaire. Nie za dużo tego wszystkiego ostatnimi czasy?

Fakt, że ostatnio czuję pewne wzmożenie, ale obydwie epki są po prostu dopełnieniem Random Soundtrack, traktuję je trochę jak single. Staram się nie wydawać „regularnych” albumów częściej niż raz do roku. Do tego dochodzą jednak płyty z field recordingami i nieraz jakieś spontaniczne, nieplanowane wydawnictwa, nieraz nabierają one mocy z czasem. Epki, które wydawałem chyba już dwa lata temu jako download, przekształciły się w album Vanishing Land, a z odrzutów z płyty Rite of Passage powstała kaseta Mud, Dirt and Hiss, później wznowiona na CD… Trochę pewnie nad tym nie panuję, ale w mojej głowie jest ścisły podział na podstawowe albumy i dodatkowe wydawnictwa.

Czy materiał na wszystkie te wydawnictwa powstawał równolegle, czy każda płyta była nagrywana, a potem dopieszczana osobno?

W przypadku Random Soundtrack, Searching for ShelterBrumaire wszystkie były stworzone z tego samego tworzywa powstałego podczas sesji Random Soundtrack. Album początkowo był dłuższą całością, więc łatwo, bez wcześniejszego planu, udało mi się wykroić te dwie epki. Przyznam, że nawet wydając pierwszą, nie myślałem, że będzie jeszcze druga.

Nie wolałbyś rozbić tego w czasie, żeby temat pod tytułem Mirt powracał co, przykładowo, 3 miesiące?

Nie, bo pewnie za trzy miesiące będę miał nowe nagrania. (śmiech) Jeśli mam coś gotowego, wolę to publikować od razu lub w ogóle. Tak jak wspomniałem, trochę tego nie kontroluję, ale też nie chcę kontrolować. Powinienem się pewnie przejmować różnymi prawidłami rządzącymi „rynkiem wydawniczym”, ale mało mnie to obchodzi. Może po tych wydawnictwach przyjdzie pięć albo dziesięć lat, kiedy nie będę miał nic, co wyda mi się warte publikacji. Zawsze zależy mi na aktualności. Nie lubię, kiedy materiał leży i czeka na bliżej nieokreśloną porę, kolej.

Potrafisz postawić jakieś granice między tymi trzema materiałami? Chodzi mi o cechy utworów, przez które zdecydowałeś się umieścić je np. na Brumaire, a nie na Random Soundtrack?

Jak mówiłem, te materiały miały stanowić początkowo jedno duże wydawnictwo. Ok, na epkach w sumie są jeszcze dwa utwory, które nagrałem, kiedy Random Soundtrack przybrało już finalny kształt. Podział polegał na tym, że zdecydowałem się odchudzić osiemdziesięciominutowe Random Soundtrack. Początkowo chciałem, żeby to była właśnie długa płyta. CD wypakowane po brzegi, długi film. W pewnym momencie przyszła jednak refleksja, ze może się powtarzam, może to jest za długie i nudne – ja ogólnie jestem przeciwnikiem długich płyt, więc był to dla mnie dziwny eksperyment i dziwny pomysł.

W efekcie odejmowałem tracki, które jak mi się wydawało, tylko duplikowały inne. Chyba nawet nie było tak, że wyrzucałem coś, co zdawało mi się gorsze, odpadły chyba głównie starsze utwory, których dłużej już słuchałem. Wiedziałem, że mam sporo niezagospodarowanego materiału i dlatego zdecydowałem się wrzucić na bandcamp jakąś epkę, nie zastanawiałem się długo, to był impuls. Ułożyłem te kawałki, odsłuchałem, chyba nawet nie dwa razy i gotowe. Na Brumaire już mi trochę brakowało materiału, ale miałem nowe rzeczy i w sumie to one jakoś mnie zmobilizowały.

Czy dobry materiał field recordingowy można nagrać w każdym miejscu?

Absolutnie tak. Wiem, że patrząc na moje płyty, może się wydawać, że trzeba jechać na drugi koniec świata, ale to nie jest tak. To jest totalna loteria, w bardzo ciekawych miejscach może nie być ciekawych dźwięków i odwrotnie. Po prostu trzeba być wyczulonym na to, co nas otacza. Pytanie też, co to znaczy dobry materiał? Dobrze nagrany? Ciekawy? Pokazujący coś nieznanego? To wszystko może być względne. W różnych miejscach spotykam dźwięki, które mnie intrygują, które lubię, nieraz nowe, a nieraz dobrze mi znane.

W takim razie na ile powodzenie nagraniowej sesji field recordingowej to kwestia przypadku, a na ile przemyślanej strategii?

To jest głównie przypadek, ale warto zawsze mieć jakiś plan, warto się przygotować również na rozczarowania. Wiele rzeczy po prostu wypracowujesz z czasem, zauważasz, że z kolekcji dostępnych narzędzi realnie wykorzystujesz tylko jakąś część. Bardzo trudno wyobrazić sobie, co ciebie spotka w miejscu, którego nie znasz. Łatwiej jest zaplanować wyjazd w miejsce, do którego się wraca, ale to jest też zawsze loteria. Plan to często po prostu dobre zorganizowanie czasu i towarzystwa. Nagrania terenowe są dość wymagające pod tym względem. Chcesz móc się zatrzymać, kiedy będzie potrzeba i nie musieć zwracać uwagi na kompanów, którzy w najlepszym wypadku będą usiłować nie wydawać z siebie zbędnych dźwięków. (śmiech) Do tego oczywiście dochodzi masa drobiazgów, o których musisz pamiętać – baterie, osłony przeciwwietrzne, karty…

Wychodzi jednak na to, że field recording to świetny sposób na połączenie muzycznej pracy twórczej z podróżowaniem. W którym miejscu na świecie nagrywało Ci się najprzyjemniej?

Zawsze nagrywanie jest dla mnie przyjemne, choć był jeden graniczny moment dla mnie. Dość banalny, ale w Tajlandii byłem przez pół godziny uwięziony w szałasie podczas ulewy, siedziałem i nagrywałem cały czas, i było to dla mnie na tyle silne przeżycie, moment dość niezwykłego wyciszenia, że postanowiłem założyć Saamleng i publikować nagrania terenowe. Wcześniej zdarzały się chwile, kiedy coś usłyszałem i robiło to na mnie spore wrażenie, ale chyba zwykle trwało to tylko krótką chwilę.

Czyli, jeżeli podróże, to backpacking, czy hotel i all inclusive?

Zdecydowanie unikam wszelkich zorganizowanych wyjazdów, choć nie będę kryć, że wolę wygodne łóżko i własną łazienkę. Lubimy jednak z Magdą zboczyć z przetartych szlaków i mimo uciążliwości, nigdy nie żałowaliśmy różnych przygód i szerokiej palety miejsc noclegowych.

A potrafisz jeszcze rozdzielić proces rejestrowania materiału od codziennego funkcjonowania, czy wszędzie, gdzie wyjeżdżasz zabierasz ze sobą chociaż podstawowy sprzęt do nagrywania?

Zwykle staram się mieć sprzęt ze sobą. Kiedy wyjeżdżam gdzieś dalej, to praktycznie nie wyobrażam sobie, bym pojechał bez rejestratora. Jestem w stanie poświęcić sporo z komfortu, by mieć przy sobie recorder i mikrofony. Często niezależnie od wysokości temperatury i ogólnie uciążliwości, noszę kilka kilogramów sprzętu.

mirt

archiwum prywatne rozmówcy

Poza tworzeniem muzyki, zajmujesz się też między innymi konstruowaniem modułów syntezatorowych. Opowiesz z grubsza, jak wygląda tworzenie takiego podzespołu od zera?

To proces, który dość trudno opisać w kilku zdaniach i unikając zawiłych technikaliów, ale XAOC powstało głównie dzięki fascynacji syntezą, dźwiękiem i chęcią tworzenia unikalnych przedmiotów. To daje dużo satysfakcji. Na początku jest po prostu pomysł, przede wszystkim co można zrobić inaczej, ciekawiej, a może uda nam się zrobić coś zupełnie nowego. Obecnie działamy w kolektywie, którego rdzeń to cztery osoby, więc kiedy ktoś przyniesie pomysł, zaczynamy o nim dyskutować – to jest oczywiście dość burzliwy proces, w którym ścierają się oczekiwania nas samych, pomysły, które często ze sobą kolidują, są mniej lub bardziej realne od strony technicznej.

Zwykle kiedy wiemy, co będzie znajdować się na panelu, równolegle powstaje projekt grafiki i schemat, dalej są kolejne prototypy, testowanie, zakupy podzespołów, produkcja poszczególnych elementów, żebyśmy finalnie mogli usiąść i skręcić całość. Potem znowu godziny testowania każdego egzemplarza. Ten proces jednak nie opisuje za bardzo, czym to jest naprawdę. Scena modularna to spora grupa często niezwykłych osób i pewien etos. Spotkania podczas targów i synthmeetów są bardzo inspirujące, no i naprawdę miło jest jechać na koncert z modułami które się samemu tworzyło.

Ostatnio na rynku pojawiły się dwa wasze sprzęty: Belgrad i Kamieniec, które bardzo ładnie wyglądają, ale z tego, co słyszałem, równie dobrze spełniają swoją główną funkcję – muzyczną. Opowiesz krótko o każdym z tych dwóch sprzętów tak, żeby sprzętowy laik załapał, do czego służą i co je różni?

Belgrad i Kamieniec to nasze spojrzenie na dwa klasyczne układy, filtr i phaser. Na pewno każdy, kto słuchał jakiejkolwiek elektroniki słyszał efekty ich działania nie raz i nie ma chyba sensu bym tłumaczył, co każdy z nich dokładnie robi. W każdym wypadku staraliśmy się po prostu zrobić z tymi klasycznymi układami coś nowego. Kamieniec, mimo że odwołuje się do architektury phaserów znanych z lat siedemdziesiątych, daleko wykracza poza ich spektrum i poza klasycznymi brzmieniami berlińskiej szkoły łatwo go zmusić do szalonych feedbacków, podczas których będzie charczeć i krztusić się.

Podczas masowej produkcji często możliwości urządzeń są ograniczane do tak zwanego użytecznego zakresu, w ramach którego instrument działa w przewidywalny sposób, ale to właśnie wszelkie chaotyczne zachowania nadają każdemu z nich charakteru. Dlatego kiedy tylko możemy, staramy się przesunąć wszelkie granice. Podobnie jest z Belgradem – to filtr o wielu charakterystykach i wielu obliczach. Potrafi być łagodny i grzeczny, ale jeśli tylko chcesz, może zabrzmieć jak dogorywająca piła łańcuchowa. To, co mnie cieszy, to kiedy po długiej pracy nad jakimś projektem, używając modułu, nadal jestem zaskakiwany tym, co potrafi z siebie wypluć.

Na ile w muzycznej pracy twórczej korzystasz z tworzonych przez siebie sprzętów? Często zdarza się, że skręcasz coś wyłącznie na własny użytek?

Używam praktycznie wszystkich naszych modułów, chętnie też zajmuję się DIY. Nie ma jednak tak, że projektuję coś na własne potrzeby, niemniej przy każdym naszym projekcie decydujące jest to, czy my będziemy chcieli z niego później korzystać i chyba większość naszych projektów wzięła się z potrzeb, które my mieliśmy. Oczywiście nie jest to jedyne kryterium.

Teraz wczasy, a co po powrocie? Kolejny album albo chociaż epka?

W przyszłym roku na pewno wyjdzie nowa płyta nagrana wspólnie z Magdą Ter. Mam też plany co do Saamleng, mówię tu nie tylko o swoich płytach, ale na razie chciałbym zwrócić uwagę wszystkich na Random Soundtrack – to ważny dla mnie album i chyba punkt, w którym będę się starał trochę zmienić kierunek. To chyba pierwsza płyta, po której czuję, że wszystko jest tak, jak założyłem, choć wyszła znacznie bardziej przystępna niż myślałem.

%d bloggers like this: