Tomasz Mirt wraca do field recordingów. Z podróży do odległego Nepalu przywiózł 11 nagrań. Znajdziemy je na Songs and Prayers from the Kathmandu Valley. Prezentujemy odsłuch albumu i rozmowę z Tomaszem Mirtem.
Ile czasu spędziliście w Nepalu – ogólnie i na rejestrowaniu nagrań terenowych?
W Nepalu byliśmy dość krótko – trochę ponad dwa tygodnie – stąd też finalnie skupiliśmy się na Katmandu, Patan i Bhaktapur, które stanowią właściwie jedną metropolię. Byliśmy też w Nagarkot i Pokharze, które miały stanowić okazję do krótkich wypadów w góry – ale tu pozostał duży niedosyt. Trudno powiedzieć, ile czasu nagrywałem. Podczas takich wyjazdów mam przy sobie bez przerwy uzbrojony rejestrator, więc jeśli tylko coś mnie zaciekawi – staję i nagrywam. Do tego dochodzą też bardziej planowe nagrania, podczas których swobodnie mogę nagrywać dłuższy czas – paradoksalnie bywają mniej owocne. Wróciłem z kartą, na której było przynajmniej kilka godzin nagrań, ale pozostał bardzo duży niedosyt. Na pewno chciałbym wrócić do Nepalu, przynajmniej na miesiąc, z konkretnym planem. Ten wyjazd traktuję jako rekonesans.
Modlitwy i pieśni z Katmandu. Dość ciekawy pomysł.
Kiedy wróciliśmy i przesłuchałem zarejestrowany materiał, zwróciłem uwagę, że jest tam dużo muzyki, modlitwy. Dźwięk młynków też ma taki charakter. Staram się, żeby te płyty z field recordingami miały konkretny temat. Nie chcę robić czegoś, co może być odebrane jako pełny obraz szerszej audiosfery – wydaje mi się to dużym spłyceniem. Mimochodem popełniłem ten błąd z pierwszą płytą z Saamleng – choć tam można to traktować jako reakcję na zderzenie z czymś zupełnie nowym i zaskakującym (śmiech) Wracając do Nepalu, skupiłem się na przenikaniu między wszechobecną muzyką a dźwiękiem otoczenia. Na tym, jak muzyka niknie w przestrzeni, szukam granic między różnymi sferami. To zawsze mnie interesowało.
Z każdego wyjazdu przywożę sporo nagrań i moje archiwum rośnie w szybkim tempie. Dużej części materiału nawet nie przesłuchałem w całości i czeka na swoją kolej. Zwykle są to rzeczy nagrywane gdzieś lokalnie, których używam, robiąc muzykę. Raz są to bardzo ciekawe sekundy, innym razem kilkadziesiąt minut czekania, aż coś się stanie. Czekania, którego nie wyrzucam, licząc, że kiedyś odkryję coś ciekawego w tym materiale.
W ubiegłym roku wydałeś też płytę producencką – tym razem nie solo, ale z Magdą Ter. Jakie kolejne plany?
Jesienią zeszłego roku miała ukazać się również moja solowa płyta, niestety nie doszło to do skutku, miedzy innymi przez natłok innych wydawnictw. Być może pojawi się ona w tym roku, może w ogóle zrezygnuję z jej wydania. Chwilowo nie czuję ciśnienia, więc wszystko zależy od wydawcy. Na pewno więcej będzie wydawnictw Saamleng i ku mojej radości w końcu zostanie trochę przełamany mój monopol w katalogu wytwórni. Prawdopodobnie co kwartał pojawi się nowa płyta – mam sporo planów o różnym stopniu zaawansowania.