WYTWÓRNIA: Barefoot Records
WYDANE: 4 kwietnia 2016
Trzydzieste urodziny to dla wielu przełomowy moment. To chyba pora pierwszych małych podsumowań – tego, co nam wyszło, co działa, a co jeszcze pozostaje w sferze planów i marzeń. Jedni obchodzą je huczniej, inni mniej. Będąc muzykiem wprost nie wypada uczcić takiej okazji inaczej niż koncertem, a nawet całą ich serią. Tak też uczynił Tomasz Dąbrowski – polski trębacz, który mimo młodego wieku może pochwalić się już dość pokaźnym dorobkiem płytowym i równie okazałą listą gości zaproszonych do realizacji nagrań. Jak sam mówi: zamiast myśleć o tym co było, staram się patrzeć w przyszłość, szukać nowych środków wyrazu, kolejnych nieotwartych drzwi. We free jazzie, z którym muzyk łączony jest chyba najczęściej, to niezwykle cenny walor. Album 30th Birthday / 30 Concerts / 30 Cities to solowa przygoda Tomasza, podzielona na dziesięć rozdziałów, podczas których odwiedził dwanaście krajów i zaliczył 3 sesje nagraniowe – tym razem w Kopenhadze (w odróżnieniu od poprzednich, nagrywanych zazwyczaj w Nowym Jorku).
Już otwarcie albumu potwierdza, że nieprzypadkowo muzyk wymieniany jest przez krytyków wśród najlepiej rokujących jazzmanów młodego pokolenia. Poszukując nowych form, Dąbrowski stale redefiniuje swoją muzyczną tożsamość. Stonowane „Part I” to idealny wstęp nie tylko do albumu, ale też do jazzu w ogóle – dla tych, którzy do tej pory kojarzyli ten gatunek jedynie z Louisem Armstrongiem. Z każdym kolejnym kawałkiem historia nabiera rozpędu. Pojawia się więcej przedęć, subtelnych dysonansów, wywołujących ciarki na plecach i ciszy, która często potrafi być najbardziej wymownym środkiem muzycznej ekspresji. Album został zainspirowany SUMI – japońską monochromatyczną formą malarską, w której używa się jednego pociągnięcia pędzla. Celem techniki jest nie tyle reprodukcja wyglądu przedmiotu, ale uchwycenie jego ducha. Tu rolę pędzla spełnia trąbka, z którą Dąbrowski jest nierozerwalnie związany już od wielu lat. Jak trudna i wymagająca wyrzeczeń jest przygoda z instrumentem przekonałem się na własnej skórze – sam jednak nie przetrwałem próby czasu i po czterech latach rozstałem się z klarnetem i saksofonem. Słuchając Dąbrowskiego, zaczynam ogromnie żałować.
W kompozycjach numer cztery i pięć zabawa dźwiękiem nabiera iście teatralnej emfazy. Kolejne dźwięki figlarnie galopują i umykają, ustępując miejsca kolejnym, jeszcze bardziej nieuchwytnym. To muzyka w najczystszej postaci – nie ma tu miejsca na producenckie sztuczki, ani tym bardziej jakiekolwiek potknięcie. Z warsztatem, jaki zbudował Dąbrowski, o wynik możemy być jednak najzupełniej spokojni – to inwestycja z gwarantowaną najwyższą stopą zwrotu. Minimalizm bijący od kolejnych rozdziałów muzycznej lekcji z Tomaszem (numery siedem i osiem) może nie dla każdego okaże się wystarczająco przystępny, ale jest na to złota rada: zamknij oczy i po prostu to poczuj. Reszta przyjdzie sama. A wtedy te trzy kwadranse upłyną znacznie szybciej, niż przejście z jednej strony ulicy na drugą.
Nie tak dawno w warszawskim Pardon, To Tu swoje 75. urodziny obchodził Peter Brötzmann. Niezwykle budujące było, że zarówno jubilat, jak i zaproszeni goście cieszyli się grą, jak gdyby dopiero zaczynali muzyczną karierę. Tylko utwierdziło mnie to w przekonaniu, że jeśli coś naprawdę sprawia nam frajdę, to nieważne, czy robimy to 5, 20, czy 40 lat – nigdy nie będziemy na to za starzy. I takiej właśnie radości i kolejnych jubileuszów życzę Tomaszowi. Niech świat wie, że Polska, trąbka i Tomasz to nie tylko Stańko.