WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 17 czerwca 2016
AUTOR: Skinny
INFORMACJE O ALBUMIE
Pamiętacie duet Skinny Patrini? Pewnie, że pamiętacie! Swego czasu uznawany za jeden z najciekawszych projektów na rodzimej scenie elektronicznej, tworzony przez dwójkę przyjaciół – Annę Patrini i Michała „Skinny” Skórkę, po występach na większości liczących się festiwali i wydaniu dwóch bardzo dobrze przyjętych albumów Duty Free i SEX postanowił zamilknąć, a następnie wszedł w stan permanentnego uśpienia. Od tego momentu minęło już tyle czasu, że do głosu doszło kolejne pokolenie elektronicznych duetów, chociaż to właśnie SP należy się w pełni zasłużona pałeczka pierwszeństwa w działce electroclash. Takiego podłoża nie można zostawić po prostu tak o. Podobnego zdania od początku była Ania. Jakiś czas temu zaczęły do nas dochodzić również pierwsze sygnały ze strony Michała. Zbierany mozolnie, zazwyczaj po godzinach, materiał przybrał finalnie kształt albumu, który ukazał się 17 czerwca nakładem Requiem Records. W takich momentach najczęściej pojawiającym się pytaniem jest „czy warto było czekać?”. Przekonajcie się sami!
The Skin I’m In to solowy debiut Skinny’ego. Powstał przy nieocenionym wsparciu fanów trójmiejskiego artysty, co tylko potwierdza, jak wielkim kapitałem są ufający ci ludzie. Z crowdfundingiem jest tak, że można wyprzedawać kilkusetsztukowe nakłady, ale jeśli nie nawiąże się bezpośredniego kontaktu z ludźmi słuchającymi twojej muzyki, to trudno o reakcję zwrotną. Michałowi ta sztuka udała się wyjątkowo dobrze. A jak jest z samą muzyką? To zbiór kawałków utrzymanych w estetyce zbliżonej do nagrań Skinny Patrini, choć różny o tyle, że mamy szansę poznać tu Skinny’ego w rolach, do których nie przywykliśmy. Do tej pory kojarzyliśmy go przecież głównie z produkcją bitów, a tu okazuje się, że całkiem rozśpiewany z niego gość. Wszystkie kawałki to solowy wokalny popis Michała. Z małym wyjątkiem, bo w otwierającym album utworze „I Wish” poza ekstatycznym, mrocznym bitem i głosem Michała słyszymy też przesterowany wokal Kasi Stankiewicz. Zaraz po nim wpadamy na utwór „As Time Goes By”, w którym po pierwszych kilkunastu sekundach naturalną reakcją jest: „zaraz zaraz… czy to nie przypadkiem coś nowego od The xx?”. Dalszy rozwój wypadków i wjeżdżający po chwili lołfajowy bit rozwiewają na szczęście wszelkie wątpliwości. Trochę nie klei mi się do tego wszystkiego piosenkowy refren w „Leaving You” – chyba wolę bardziej agresywną wersję Skinny’ego.
Solowy materiał Michała Skórki to nie tylko elektronika z mrocznym zacięciem. Wśród kawałków umieszczonych na płycie znalazło się też gitarowo–akustyczne „Happy Thoughts”, które doczekało się rockowego rozwinięcia w protest songu „The God + The World = The Madness” – dla mnie to zdecydowany numer jeden całego albumu. Efekt zaskoczenia wypalił na sto pro. Po nim znajdziemy jeszcze kilka kompozycji w starym, dobrym, electroclashowym aranżu. W tej stylistyce (poza klimatycznym „Nobody Comes” z przejmującymi partiami smyczków w wykonaniu Julii Ziętek) utrzymany jest cały długi finisz, który nie pozwala wytracić prędkości aż do kończącego płytę kawałka „Of Our Love”.
Michał „Skinny” Skórka zgotował nam naprawdę solidny powrót z mocnym powiewem świeżości. To już nie tylko electroclashowe, mroczne dziwadła, znane spod szyldu Skinny Patrini, ale też dojrzałe teksty i zupełnie nowe w kontekście twórczości Michała kawałki, w których na scenie zostaje tylko gitara akustyczna, wokal i spadający na muzyka snop światła. Skinny nadal pozostaje przy tym mistrzem mrocznych bitów rodem z najlepszych strzelanek na konsolę. Wszystko zbilansowane i skrojone na miarę. Będzie więcej, Michale?