Choć to nie jest nie wiadomo jak wybitny materiał, jest to także płyta równa i niezła. Krótka, a to przy tej muzyce jednak ogromna zaleta.
AUTOR: Rigor Mortiss
TYTUŁ: Brud
WYTWÓRNIA: Requiem Records
WYDANE: 15 stycznia 2016
To w żadnym wypadku nie jest materiał premierowy, bo Rigor Mortiss Brud wydali w ubiegłym roku samodzielnie. Ale jest różnica między sześćdziesięcioma sześcioma egzemplarzami a setkami, a także własną dystrybucją a promocją zorganizowaną przez wytwórnię. Dlatego nie może dziwić fakt, że Rigor Mortiss postanowili swój ubiegłoroczny materiał puścić dalej w świat, a słuchając Brudu nie może też dziwić, że Requiem zdecydowało się temu materiałowi w ten świat wkroczyć. Choć to nie jest nie wiadomo jak wybitny materiał, jest to także płyta równa i niezła. Krótka, a to przy tej muzyce jednak ogromna zaleta.
Bo to ciężki album, rozbudowany i o długich kompozycjach. Tylko cztery utwory, a ponad czterdzieści minut. Rigor Mortiss stosują fajną metodę podziału utworów na kilka części. Stąd otwierający płytę „UOUD” rozpoczyna się od nerwowego, skrzypiącego motywu, który wybrzmiewa jedynie przez pół kawałka. Dalej robi się już spokojniej i mroczniej, z gitarą na reverbie i jednostajnym bitem oraz dziwnym pojękiwaniem w tle. Ten spokój też nie trwa wiecznie, bo gitara zmienia się w niezły jazgot, a tempo wzrasta i zaognia się, tworząc post-rockową epopeję umiejscowioną gdzieś w jakimś osmolonym hangarze, gdzie psychodeliczne rejony rządzą się swoimi prawami. Ostatnie sekundy utworu to wyciszanie i wrzucenie wszystkiego echolokacyjne warunki.
To jednak tylko cisza przed burzą, bo następujące „Krafsa Mig På Ryggen” to najlepszy moment Brudu. Energiczny i ogromnie chaotyczny przez te pokręcone pokrzykiwania i agresywny, mocny wokal Macieja Stolińskiego. Szybki utwór, który tak jak szybko się zaczyna, tak szybko też wybrzmiewa. A po nim przychodzi tytułowy „Brud”, najdłuższa kompozycja na wydawnictwie, sięgająca niespełna siedemnastu minut; noise’owo-post-hardcorowa ballada o post-rockowym, długo rozwijającym się intrze, która przez zadziorną gitarę i masywną perkę przynosi słuchaczom semi-zagładę. Do tego krzykliwy Stoliński, który potęguje tę ciężką już atmosferę, i robi nam się całkiem gęsto. I na zakończenie „Miłość”, kompozycja również schizofreniczna, jak pozostałe nagrania. Ale zamykający Brud utwór to także utwór bardzo horyzontalny i spokojny, jak na warunki Rigor Mortiss. Ciekawe, co zespół przygotuje na nowy i następny album, który ma się ukazać jeszcze w tym roku.