AUTOR: Catholic Spray
WYTWÓRNIA: Born Bad Records
WYDANE: 1 marca 2013
INFORMACJE O ALBUMIE
Na okładce atrakcyjna kobieta z trzema piersiami. Przyjemny wrzask i trochę brudku za paznokciami – i gitara gra. Ci Francuzi są bardziej jak gun lub pepper spray, a nie catholic. Na szczęście.
Nie ukrywam, że ucieszyłam się na wieści o nowej płycie. Zwłaszcza, że oznaczało to chwalebny powrót do Amazon Hunt czy Fruits Of The Moon, poprzednich, solidnych wydawnictw. Przy okazji, udało mi się też skoczyć na koncert, rzucić okiem na polski punk rock i spojrzeć raz jeszcze na festiwal w Jarocinie ’92. Czasy, kiedy Hey i Dum Dum grali jak kapele z Seattle, Wilki nie śpiewały o Baśce, Gośce i Kaśce tylko „Nic Zamieszkują Demony”. Po dziś dzień zastanawiamy się, czy ktoś podmienił Roberta Gawlińskiego, zmienił mu tekściarza czy to po prostu poddanie się komercji.
Mam niezły ubaw jak pomyślę, że pewnego razu w TVP2, na żywo z Jarocina został wyemitowany koncert zespołu Ga Ga. Gość gra trzy akordy na krzyż i wykrzykuje, (…) Bo to kraj rządzony przez świnie i pełne są koryta, pełne są koryta. Próbuję sobie wyobrazić, jakie przełożenie ma to na chwilę obecną. Mam niezłą frajdę… Tak, zdecydowanie czekam na taki live w Telewizji Polskiej w najbliższym czasie. A teraz, co tam na Earth Slime słychać.
Jak już wcześniej wspomniałam o Amazon Hunt , to nie sposób pominąć prawdziwej perełki z tej płytki „Tu Ne Seras Jamais Un Vrai Hell’s Angel”. Od razu zapachniało Melvinsami.
Obecnie tego nie ma. Catholic Spray trochę spuścili z tonu. Jak sami piszą, grają coś między punk a dark-surf rockiem. Teraz bardziej można odczuć to drugie. Też fajnie. Zachowując jednocześnie tę niepohamowaną dzikość, są bardziej optymistyczni i dowcipni. Ale myliłam się myśląc, że ta płyta będzie łagodniejsza. Co prawda „Hustling In Barbes”, kawałek promujący nowy krążek Katolików, ma w sobie coś agresywnego. Później następuje znaczne wyciszenie nastroju, na chwilę. Od piątego kawałka, „Crocodile Dandies”, znowu zaczyna się jazda. Szybka, krzykliwa, głośna, „UPN 160” to zdecydowanie największa petarda na tej płycie. Pierwsze skojarzenie w sekundę: Dick Dale & His Del- Tones- Misirlou i boom, fajerwerki!
Dalej lżej, mały przerywnik „ Bet That Song Sounds Cool On TV” (jasne, życzę Wam chłopaki, abyście pojawili się we francuskiej telewizji). I „Drift With Satan”, szkoda, że taki krótki, niespełna dwuminutowy, ale daje radę. Przez resztę minut aż do końca mamy do czynienia z czymś wyluzowanym, rytmy w stylu The Tornadoes, wzbogacone o szumy, zgrzyty i bardziej nieśmiałe pokrzykiwania. Taki klimat: plaża, ognisko, surferzy i gitarki z piecykami na baterie.
Dobra płyta, niejednokrotnego użytku, przypomina lawirowanie pomiędzy dwoma odmiennymi biegunami, które spaja ostra, charcząca gitara. Do posłuchania na przemian z najnowszym Honeys Pissed Jeans.