Świeżo po premierze albumu Polygome Piotr Kurek jest w iście olimpijskiej formie. Byliśmy na jego koncercie w FINA.
W czasach, kiedy dla wielu realną wartość stanowi liczba serduszek pod nowo umieszczonym zdjęciem, a przekaz na każdym froncie ulega drastycznemu spłyceniu, rzetelna krytyka muzyczna coraz częściej schodzi na dalszy plan. Pozytywne, entuzjastyczne recenzje nie przekładają się już wprost ani na liczbę sprzedanych egzemplarzy albumu, ani na sposób postrzegania artysty przez potencjalnych odbiorców.
Piotr Kurek i jego najnowszy album Polygome, chociaż wydany ledwie 3 tygodnie temu, z miejsca zyskał jednak coś znacznie ważniejszego – uwagę i żywe zainteresowanie publiczności. To pełne zaciekawienia napięcie dało się odczuć, kiedy Piotr wychodził na scenę FINA podczas wczorajszego koncertu, będącego jedną z pierwszych okazji do posłuchania nowego materiału w wydaniu live. Około pięćdziesięciominutowy set, jak się okazało, stał się świetnym katalizatorem emocji.
Na koncert Piotra poszedłem z bardzo sprecyzowanym nastawieniem. Po relatywnie mocno stresującym tygodniu marzyłem o wyciszeniu, chwili na odcięcie się od natłoku myśli. I chyba nie mogłem trafić lepiej, bo misternie skonstruowany występ odprężył mnie w większym stopniu niż najlepsza psychoterapia i seans w komorze deprywacyjnej razem wzięte. W zasadzie z tym drugim można byłoby doszukać się wielu punktów wspólnych – odcięcie od zewnętrznych bodźców, zamknięte oczy i medytacyjne odprężenie.
W trakcie całego koncertu, poza muzyką nie dało się wyłapać najmniejszego szmeru, co nie zdarza się często przy tak dużej publiczności. Organiczność brzmienia, w którym motywy znane z albumu przeplatały się z zupełnie nowymi strukturami, pozwoliła wynieść Polygome na zupełnie nowe pola i zaprezentować materiał w o wiele szerszym kontekście. Nie będzie więc epokowym odkryciem stwierdzenie, że Piotr Kurek w wersji live porywa z jeszcze większą siłą, niż w wydaniu studyjnym. Dajcie się więc wciągnąć i polujcie na Piotra w waszych miastach!